W ubiegłą sobotę brązowym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski został Janusz Kołodziej. Tym samym wychowanek Unii Tarnów wywalczył kolejny krążek, będący jego szóstym w karierze w tych zmaganiach.
Wcześniej Kołodziej został najlepszym zawodnikiem w kraju w latach 2005, 2010 i 2013, a trzecie miejsce zajmował jeszcze w sezonach 2009 i 2014. W sobotni wieczór po serii zasadniczej zajmował plasował się na drugiej lokacie, ustępując tylko Bartoszowi Zmarzlikowi. W finale spod taśmy wyjechał on pierwszy, jednak chwilę później na tor upadł Piotr Pawlicki. Po wykluczeniu Zmarzlika start nie wyszedł naszemu rozmówcy już tak dobrze. Czwartego tytułu czempiona kraju tym razem po raz kolejny nie udało się zatem wywalczyć. – Coś nie mogę przełamać tej „trójki”. Można jednak też tutaj przypomnieć o nieudanym pierwszym biegu, który wcale nie był trudny. Po prostu totalnie źle ustawiłem motocykl na inauguracyjny wyścig. Wówczas walczyłem z tym, aby w ogóle dojechać do mety. Dopiero w kolejnych biegach robiliśmy cały czas odpowiednie ustawienia. Doszedł ostatni, najważniejszy wyścig. Przy okazji odpadł z niego też najgroźniejszy rywal., bo wydaje mi się, że właśnie nim był Bartek Zmarzlik. Niestety nie udało mi się wykorzystać sytuacji. Cieszę się jednak, że Mistrzostwo Polski zdobył zawodnik Fogo Unii Leszno – Piotrek Pawlicki, który po prostu wykorzystał właśnie ten nasz tor. Wiadomo, że inaczej by to smakowało, gdybyśmy poodpadali, a udało się to, że właśnie zawodnik leszczyńskiego klubu wygrał ten turniej i jest Mistrzem Polski – mówił po zajęciu trzeciego miejsca w finale IMP, Janusz Kołodziej.
Początek zawodów był przerażająco nudny. Praktycznie w każdym z wyścigów sytuacja była jasna już po rozegraniu pierwszego łuku. Ostatecznie finał zrobił się ciekawszy po trzeciej serii. Jednym z najwaleczniejszych zawodników był wówczas właśnie popularny „Koldi”, który w swoim czwartym biegu przedarł się z ostatniej pozycji na drugą, a w piątym, z coraz gorszego pola przy bandzie, linię mety minął jako pierwszy. – Tor cały czas się rozjeżdżał i było wszystko dobrze. Trzeba walczyć, żeby zdobywać punkty. Raz mi się to udawało, innym razem je traciłem, ale byłem cały czas w kontakcie. Udało się zatem właśnie dojść tym sposobem do finału – zaznaczył.
W rozgrywkach o Indywidualne Mistrzostwo Polski od 2013 obowiązuje reguła o biegu dodatkowym dla zawodników z miejsc 3-6. po serii zasadniczej. Zmagania kończy finał, w którym najlepszy może sporo stracić, mistrzem natomiast może zostać ktoś z szóstego miejsca. To powoduje niekiedy sporo kontrowersji, ponieważ Bartosz Zmarzlik, czyli zwycięzca po 20. wyścigach, tym razem pozostał bez medalu, przez wykluczenie w finale. Złoty medal gorzowski zawodnik „stracił” podobnie również w sezonie 2015, kiedy to rywalizację ukończył ze srebrnym krążkiem. Gdyby prześledzić natomiast poczynania Kołodzieja od tamtej pory, to w latach 2014, 2015 i 2018 zdobywałby on srebrne krążki, a przy stosunkowo nowym regulaminie musiał się zadowolić tylko dwoma brązowymi. Niemniej jednak trzeba dopasować się do obowiązujących zasad. – Taka jest reguła. W Grand Prix też jest jeszcze ciekawiej. Tam dawniej było całkiem inaczej. Można było jechać dwa biegi i udać się do domu. Trzeba się dostosowywać. Nie ma co myśleć, tylko po prostu trzeba robić swoje i będzie dobrze – nie wchodził zbytnio w dyskusje na temat formuły finałów IMP.
W pierwszej odsłonie finałowego biegu po starcie z przodu znalazł się „Koldi”. Wówczas jednak walcząc o drugą pozycję, upadek Pawlickiego spowodował Zmarzlik. Powtórka nie była już dla naszego rozmówcy tak udana i spod taśmy lepiej wyszedł wychowanek leszczyńskiej Unii. Po walce srebrny medal wywalczył jeszcze Maciej Janowski i tym samym drugi zawodnik serii zasadniczej musiał zadowolić się brązowym krążkiem. – Obserwując to, miałem jedyną taktykę taką, żeby się szybko jak najszerzej zabrać i jechać po ”płocie”. Wiedziałem, że to nie do końca może dać efekt, ale byłem przekonany, że przy krawężniku za szybko to ja nie pojadę. W powtórce wystartowałem chyba drugi, później wyprzedził mnie jeszcze Maciej. Na jednym łuku jechałem dobrze, na drugim źle. Trochę nie do końca to ogarnąłem, później zacząłem jeździć na obydwu podobnie, a mogłem jednak na pierwszym jechać trochę tak, a na drugim inaczej. Też zrobiłem chyba takie ryzykowne ustawienia na ostatni bieg. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Nie byłem do końca z tego zadowolony, bo jednak motor mi trochę za bardzo „zdychał”. Z drugiej jednak strony też nie miałem wyboru, bo wydawało mi się, że ten sprzęt trochę kręci, więc próbowałem go trochę osłabiać, ale widać, że na ostatni bieg to nie było „to” – podkreślił na koniec rozmowy, brązowy medalista Indywidualnych Mistrzostw Polski 2018, Janusz Kołodziej.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!