W tym miejscu miał być zupełnie inny felieton. Miałam w głowie cały fantastyczny plan, było w nim i o lidze, i o Grand Prix, i o powrocie Nickiego Pedersena… ale nie zdążyłam tego spisać, nim jak grom z jasnego nieba nie spadła wieść o śmierci Tomasza Jędrzejaka. Po takiej wiadomości nie ma już słów, felietonów, lig: jest tylko pustka.
Pamiętam, jak zdobywał tytuł IMP 2012. Pamiętam, jak jeździł w Sparcie, właściwie pamiętam go przede wszystkim jako gościa z wrocławskiej drużyny. Pamiętam, jak jechałam na pierwsze Grand Prix w życiu, do Wrocławia, i po drodze mijałam w okolicach Ostrowa, a może w samym Ostrowie, baner z napisem „Tu mieszka Tomasz Jędrzejak” (możliwe, że ten napis brzmiał zupełnie inaczej i zgadza się tylko „Tomasz Jędrzejak”, ale tak to zapamiętałam i tak to zostało ze mną przez lata). Pamiętam zbyt mało, by to było istotne. Nie czuję, bym miała prawo do pisania notki wspominkowej, zresztą, nikt nie napisze nic lepszego i bardziej poruszającego niż słowa Agnieszki Ratowskiej. Ale ta śmierć zabolała, jak śmierć kogoś z rodziny, kuzyna, z którym rozmawiało się i spotykało zbyt mało i teraz człowiek tego żałuje. Nie darmo mówią o żużlowej rodzinie.
Może ów status umownego „dalekiego kuzyna” pozwala patrzeć inaczej, dalej w przestrzeń, przez mgiełkę łez widzieć, że tej śmierci możemy nadać choć odrobinę sensu. Porozmawiać o umieraniu, skoro ktoś już przełamał niepisane tabu żużla i wszystkich innych sportów. Na co dzień śmierci nie ma, o śmierci mówi się tylko szeptem i na ucho najbliższych. Śmierć jest gdzieś poza stadionem, za trybunami, hen daleko. Gdyby było inaczej, żużlowcy nie mogliby wyjeżdżać na tor, a kibice patrzeć na ich zmagania. A potem śmierć przychodzi, przypomina wszystkie poprzednie śmierci, te, które człowiek już od siebie odgonił i o których prawie zapomniał, i każe się zastanowić.
Czytam komentarze, straszne komentarze, że Tomkowi nie należy się współczucie. Że był słaby. Guzik prawda. Samobójstwo nie jest aktem odwagi, ale nie jest też aktem tchórzostwa. Jest krzykiem o pomoc lub cichym odejściem, gdy największy problem to samo życie. Co musiało się stać w życiu tego uśmiechniętego faceta z sukcesami, z udanym wreszcie sezonem, z poukładanym życiem rodzinnym, że postąpił wbrew instynktom? Nie wiem. Wątpię, czy wiedzą przyjaciele Tomka. Może nie wie nawet jego rodzina. To już nie ma żadnego znaczenia. Ale nie mówcie, że był słaby, to kłamstwo. Czasem to, co uznajemy za słabość, jest tylko efektem zbyt długiej konieczności bycia silnym. Nie znacie prawdy. Nie szkalujcie. Jeden przetrwa to, co dla drugiego będzie nie do zniesienia. Ludzie są różni i warto wykazać się empatią, jeżeli nie w odpowiednim czasie, to choćby gdy już będzie za późno.
Ciszej. Dajcie mu modlitwę albo dobre słowo na pożegnanie. Wierzę, że będzie w doborowym towarzystwie jeździć na niebiańskich torach.
Komentarzy jest więcej. Ci, którzy Tomka znają, piszą, że był bardzo wrażliwy. Może bardziej nieodporny na krytykę niż zazwyczaj żużlowcy, zwłaszcza w jego wieku. Rafał Kurmański czy Łukasz Romanek złamali się, byli zaszczuci, nie umieli sobie poradzić z tą dorosłą żużlową rzeczywistością, w której z gwiazd z zagwarantowanymi startami stali się pływakami dryfującymi w ligowym oceanie. Ktoś bez koła ratunkowego rzucił ich na głęboką wodę. Ale Jędrzejak? Czytam, że był już dość dojrzały, by nie przejmować się hejtem. Przecież nie musiał czytać złośliwych komentarzy.
To jest obrzydliwe przerzucanie odpowiedzialności na ofiarę. „Mógł nie czytać” to prawie „sam sobie jest winien”. Nie wiem, czy zachowanie kibiców i środowiska mogło przyczynić się do śmierci Tomasza Jędrzejaka – ale nie wiem na pewno, że tak być nie mogło. I może to jest ten moment, by wyciągać wnioski, by uratować kogoś kiedyś w przyszłości, skoro dla Tomka nic już nie możemy zrobić. Głośno i wyraźnie powiedzieć: to nie z żużlowcami jest problem, że przejmują się z hejtem, tylko z tymi, którzy hejtują. Kibic ani dziennikarz nie jest świętą krową, a wolność słowa, na którą tak często się powołuje, ma granice dokładnie tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Może lepiej spuścić z tonu, dać sobie spokój z krytyką ocierającą się o rynsztok, a już na pewno z bluzganiem na zawodników. Nikt z nas nie wie, kiedy wypowiedziane nieopatrznie słowo, napisane pod wpływem emocji wyzwisko będzie tą kroplą, która przeleje czarę goryczy. Żeby nie było nigdy, najlepiej nie doprowadzać do takiej możliwości. Zastanawiająca jest sprzeczność logiczna w słowach ludzi, którzy odpierają zarzuty, że hejt również mógł się przyczynić do śmierci Tomka: „nie wiecie, co ją spowodowało, więc nie mędrkujcie, ale na pewno nie był to hejt”. Nie wiemy, ale nie hejt. Nie mówmy głośno o hejcie, udawajmy, że go nie ma, a nawet jak jest, to nie wpływa na tych bohaterów trwalszych niż ze spiżu. Oni przecież nie są ludźmi.
Zduśmy w zarodku chwilę refleksji, tak będzie bezpieczniej, nieprawdaż? Jeszcze nieopatrznie dojdziemy do wniosku, że to z całym środowiskiem jest coś nie tak i trzeba będzie przyłożyć nieco wysiłku, by stać się bardziej ludzkimi. Cicho-sza. Nic się przecież nie stało. To nie ten przypadek…
Przy każdej takiej tragedii mam nadzieję, że ona coś zmieni. W myśleniu, w zachowaniu. Każe się zastanowić nad sobą i nad tym, jak wielką moc mogą mieć słowa. Ale nic się nie zmienia. We wtorek przy okazji relacji tekstowych z Elitserien można było przeczytać bluzgi pod adresem chociażby Piotra Protasiewicza. No co? Dorosły jest, poradzi sobie. Chyba. Raczej na pewno. Autor wyzwisk widać nie pomyślał, że lepiej nie sprawdzać, czy Piotr sobie poradzi, czy to nie będzie o jeden bluzg za daleko.
Rozgorzała też w paru miejscach dyskusja wokół postawy Artioma Łaguty. Rosjanin dotarł do Szwecji, ale z meczu Vetlandy wycofał się ze względu na poranną tragedię. I zaraz pojawiły się głosy: z jednej strony, że oto Rosjanin daje Polakom przykład, jak należy oddać cześć koledze, a z drugiej – że on się wycofał, a inni nie, a co on, był takim wielkim kumplem „Ogóra”? Nie tędy droga. W takim przypadku każdy zawodnik sam decyduje, co będzie dla niego lepsze, na ile ma sił. Jednemu pomoże przepracować ból właśnie wyjazd na tor, ściganie się jakby nic się nie stało, dwie godziny skupienia i błogosławionego niemyślenia. Ktoś pojedzie z improwizowaną czarną opaską, jak Jarek Hampel. Będzie pamiętać i robić swoje. Inny tej myśli o śmierci się nie pozbędzie – i nieważne, czy nie żyje najbliższy przyjaciel, czy po prostu rywal z jednej żużlowej rodziny, bo tak czy inaczej śmierć naruszyła żużlowe tabu. Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach jechać, ma do tego prawo. Ma prawo o tym powiedzieć głośno i liczyć na zrozumienie. Myślę, że w większości Łaguta to zrozumienie dostał – i od włodarzy klubu, i od kibiców.
Czy należało odwoływać całą kolejkę Elitserien? Nie wiem, ale chyba nie. Może najlepsze, co możemy zrobić, to pozwolić, by żużlowe życie biegło dalej. Przecież mecz Ostrovii ze Stalą Rzeszów też jednak się odbędzie – w hołdzie Tomkowi. Może by wypełnić pustkę, trzeba żyć dalej, z pamięcią, z większą ostrożnością i większą empatią, ale jednak żyć i próbować być trochę lepszym człowiekiem, żeby nikt już nigdy…
Chciałabym, żeby to wystarczyło. Żeby to było takie proste. Ale nawet jeśli nie jest – postarajmy się, dobrze?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!