W poprzednim spotkaniu ligowym, Unia Tarnów przegrała na wyjeździe z Car Gwarant Startem Gniezno w stosunku 41:49. Menadżer „Jaskółek”, mówiąc o tym pojedynku żałował punktów pogubionych na dystansie. Wyjaśniał również m.in. dlaczego nie zastosował rezerwy taktycznej, desygnując do boju Petera Ljunga.
W kontekście pierwszego meczu, wygranego przez tarnowian 46:44, praktycznie każda porażka pozbawiała ich punktu bonusowego. Gospodarze od początku wysoko podnieśli poprzeczkę, a tarnowianie dopiero w końcówce spotkania prezentowali wysoki poziom, odrabiając część strat. Zdobyczy do tabeli to jednak nie przyniosło. – Uważam, że pogubiliśmy masę punktów na trasie, bo para Daniel Kaczmarek – Artur Czaja, nawet dwa razy jechała na 5:1 i jeden z tych biegów przegrała 1:5, a drugi 2:4. Łatwo to sobie później policzyć. Doszedł defekt Daniela Kaczmarka po wyjściu ze startu na pierwszym miejscu, a w końcówce pokazał on, że zaczął dobrze jechać na tym torze. Jak widać, stać nas było zatem na dużo lepszy wynik. Początek pojechaliśmy słabo i wiedzieliśmy, że ciężko będzie w Gnieźnie walczyć o zwycięstwo. Na pewno drużyna gnieźnieńska widziała, że miała mecz pod kontrolą. Chyba jechali wówczas trochę inaczej – z bardziej luźnym podejściem. „Jura” (Jurica Pavlic – przyp. red.) wjechał w taśmę, odpuścił również start w biegu nominowanym. Ten mecz zatem również inaczej wtedy wyglądał ze strony drużyny gnieźnieńskiej. Byliśmy słabsi, jechaliśmy podobnie, jak dzień wcześniej Częstochowa w Lesznie. Chcieliśmy ten mecz odjechać cało i zdrowo. Osiągnęliśmy w miarę przyzwoity wynik. Myślę, że nam się to udało, poszło nam lepiej niż Częstochowie w Lesznie. Wiemy, że dla nas najważniejszym meczem w walce o pierwszą czwórkę będzie ten ze Zdunek Wybrzeżem w Tarnowie. Po niedzielnym spotkaniu w Gdańsku z Lokomotivem, okazuje się, że praktycznie nawet zdobycie 41 punktów pozwoli nam wejść do czwórki. To jest nasz główny cel w tym momencie – mówił odnośnie meczu w Gnieźnie i szansach na awans do fazy play-off, Tomasz Proszowski.
Zakładając, że „Jaskółki” skończą rundę zasadniczą na jednym z pierwszych czterech miejsc, realnym jest również powrót do Gniezna i kolejny dwumecz z podopiecznymi Rafaela Wojciechowskiego. Wówczas wszyscy byliby chyba bogatsi o doświadczenia, zdobyte podczas wizyty z 29 czerwca. – Racja, możemy wrócić do Gniezna. Peter Ljung pojechał bardzo dobry mecz – po słabszym początku końcówka była bardzo dobra. Z Wiktorem znowu pokazali swoją perfekcyjną jazdę w 15. biegu. Mateusz Cierniak zrobił to, co do niego należy – wygrał bieg młodzieżowy, później też dowiózł punkt na rywalu (Mirosławie Jabłońskim – przyp. red.) i również nieco potracił. Z pewnością był o to zły, bo jak znam Mateusza, to bardzo przeżywa takie porażki. Na pewno jednak się starał. Miał on jechać jeszcze w biegu nominowanym, nie chciał już jednak startować, ponieważ nie był zadowolony ze swojego sprzętu w końcówce meczu. Nie chcieliśmy go wystawiać na siłę. Widzieliśmy też, jakie były warunki pogodowe. Najważniejsze dla nas, że dokończyliśmy ten mecz cało i zdrowo – dodał opiekun tarnowskiej drużyny.
Jeśli Peter Ljung z 12 punktami i bonusem prezentował się tak dobrze, można było spróbować wykorzystać go szósty raz. Punkt bonusowy przepadł jednak dosyć szybko, więc to można było zrobić co najwyżej we wcześniejszej fazie spotkania. Nasz rozmówca wyjaśniał brak takiego manewru. – Gdy drużyna gospodarzy uciekła nam, nie chcieliśmy niczego robić na siłę. Postanowiliśmy sprawdzić zawodników „w boju”, w większej ilości startów. Okazało się, że Ernest Koza po dwóch biegach, w których mimo wszystko przywiózł zera, ale w kontakcie, później zaczął punktować. Ważne, że mógł on jeszcze więcej tych „oczek” zdobyć. Okazało się zatem, że ta koncepcja odsuwania zawodników nie zawsze się sprawdza. Ernest pokazał, że był w stanie lepiej pojechać, podobnie jak Daniel Kaczmarek. Po słabszych startach, w czwartym swoim biegu zanotował defekt na prowadzeniu, a mogło się to skończyć dwoma lub trzema punktami na jego koncie. W czternastym biegu już wygrał, zatem de facto te wyścigi, kiedy można było robić rezerwy taktyczne, one nie były przez nas przegrywane. Tak naprawdę ci, o których można było zakładać, że oni tam nic nie zdobędą, akurat punktowali – wyjaśnił.
Kolejny mecz czeka tarnowski zespół w niedzielę w Ostrowie Wielkopolskim. Przeciwnikiem będzie Arged Malesa TŻ Ostrovia, która w Jaskółczym Gnieździe wygrała 47:43. Każda porażka skutkuje zatem brakiem jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Stratę z pierwszego starcia można jednak również odrobić w jednym wyścigu. – Każdy mecz jest inny. Może ten zacznie nam się nieco inaczej i zawodnicy od początku będą popełniać mniej błędów. W Gnieźnie Wiktor Kułakow miał słabsze wejście w mecz, widzieliśmy, że bardzo się męczył. Z drugiej strony on nie występował wcześniej na tym torze w żadnych zawodach. Później potrafił wyciągnąć wnioski. Liczymy na to, że w Ostrowie na początku zaczniemy lepiej jechać. Wówczas stać nas na wygranie meczu, ale my wiemy, które spotkanie jest dla nas najważniejsze, aby awansować do pierwszej czwórki – podsumował rozmowę z portalem speedwaynews.pl, Tomasz Proszowski.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!