Niedofinansowanie skutkuje nie tylko niemal całkowitym brakiem Rosji wśród gospodarzy międzynarodowych imprez żużlowych. Brak środków z ministerstwa uderza także w kluby i samych zawodników.
Ośrodki żużlowe, zlokalizowane przede wszystkim w centrum kraju – Republice Baszkirii i obwodzie samarskim – są finansowane przez samorządy. Żużel utrzymuje się tam, gdzie ma tradycje, gdzie jest wyczekiwany przez kibiców, i gdzie z budżetu miasta da się wykroić pieniądze na tę kosztowną dyscyplinę. Wielką walkę o środki na reaktywację żużla stoczył na przykład mer Oktiabrskiego, wielki fan czarnego sportu – zaowocowało to powrotem miasta na żużlową mapę Rosji i udziałem również w tegorocznych zmaganiach ligowych.
Dla ośrodków, których nie stać na utrzymywanie klubu, pełnego składu i organizację kosztownych wycieczek na mecze do położonego o kilka tysięcy kilometrów dalej Władywostoku, włodarze rosyjskiego żużla wymyślili opcję alternatywną, tańszą i pozwalającą na utrzymanie żużla na powierzchni lub jego reaktywację. W 2017 roku rozpoczęły się bowiem zmagania tak zwanej „pierwszej ligi”. To klasa rozgrywkowa przeznaczona dla trzy- lub czteroosobowych zespołów, które mierzą się w formacie znanym z SoN. W minionym sezonie do rozgrywek pierwszej ligi zgłosiło się aż trzynaście klubów, w tym petersburska Newa mająca nawiązać do tradycji radzieckiej Barrikady Leningrad. Z tej drużyny pochodzą młode talenty w osobach Daniła Zieleńskiego i Rusłana Biktimirowa. Można przypuszczać, że jeśli sukcesy startującej w rosyjskiej pierwszej lidze oraz lidze bałtyckiej Newy przyciągną do żużla petersburżan, to za kilka lat doczekamy się i porządnego stadionu w Północnej Stolicy, i może nawet turnieju Grand Prix.
Niemal na pewno zaś takie zawody prędzej odbędą się w Petersburgu niż w Moskwie. Grand Prix Moskwy stało się rodzajem słodko-gorzkiego wewnętrznego dowcipu, trudno bowiem sądzić, by rosyjska federacja nagle wyczarowała pieniądze na organizację turnieju na Łużnikach albo Gazprom zainteresował się sponsorowaniem żużla.
Co się zaś tyczy samych zawodników – fakt, że w Polsce właściwie niemal co roku pojawiają się nowe rosyjskie talenty, to zasługa przede wszystkim obecnych już w naszych ligach żużlowców. Emil Sajfutdinow niegdyś przywiózł do Bydgoszczy młodziutkiego Arsłana Fajzulina, a dziś wspiera kariery swoich krajan z Saławatu. Cały dzisiejszy saławacki żużel to zresztą robota rodu Sajfutdinowów, a wycofanie się tamtejszego klubu z ligi niedługo po śmierci ojca tej rodziny, Damira Szamilewicza, nie jest po prostu niefortunną zbieżnością dat.
Bracia Łagutowie z kolei polecili polskiej lidze nie tylko swojego bratanka, lecz także Romana Lachbauma. Nieprzypadkowo istną kolonią rosyjskich żużlowców w Polsce stała się Bydgoszcz, gdzie swoją bazę ma nawet Gleb Czugunow. Nie chodzi tylko o mityczną bliskość lotniska, lecz także o pewną wspólnotę, która pomaga zwłaszcza na starcie kariery w obcym kraju. Do Polski trafiają nastoletni rosyjscy chłopcy, niemający tu właściwie nikogo prócz tych, z którymi łączy ich narodowość, a często także „mała ojczyzna”. Ludzie związani z rosyjskim żużlem wspominają, że łatwiej takiego juniora wysłać do Polski niż zapewnić mu tutaj rozwój kariery. Sprzęt kosztuje, logistyka i wynajęcie mieszkania również. Pochodzący z bogatej rodziny Czugunow może sobie na to pozwolić, ale już niewiele ustępujący mu talentem Lachbaum, tegoroczny Mistrz Rosji Juniorów, nie jest w stanie z powodów finansowych jeździć na takim poziomie, na jaki pozwala jego talent i pracowitość.
Z takimi to problemami musi się borykać rosyjski żużel. I chociaż z tego artykułu wynika obraz cokolwiek ponury, to przecież wcale nie jest tak źle. Przygotowania do organizacji Speedway of Nations idą pełną parą, Rosjanie są mistrzami świata w zawodach nieindywidualnych (by zamknąć spekulacje dotyczące tego, czego oni właściwie są mistrzami jako zwycięzcy SoN), pierwszy raz w historii przez dwa lata z rzędu będziemy w Grand Prix podziwiać aż dwóch Rosjan… Na pewno optymizmem napawa rozwój kolejnych ośrodków w ramach pierwszej ligi i udział Newy Sankt Petersburg w Baltic Speedway League. A ponieważ Północna Stolica to także rodzinne miasto Władimira Putina, możemy mieć cichą nadzieję, że rozwój tamtejszego żużla zainteresuje w końcu prezydenta Rosji i da większy efekt niż jakiekolwiek listy i petycje.
Miesiąc temu na łamach cyklu „Młodzi i Gniewni” zacytowaliśmy słowa Romana Lachbauma: „Trzeba być naprawdę wielkim fanatykiem, żeby pokonać wszystkie trudności i zostać żużlowcem właśnie w Rosji”. Trudno się nie zgodzić z tym utalentowanym juniorem. Dlatego też rosyjskim chłopakom, ich trenerom, prezesom klubów i trzymającemu to wszystko w ryzach menedżerowi-sędziemu-organizatorowi Andriejowi Sawinowi należą się wielkie ukłony za to, że mimo niesprzyjającej koniunktury walczą o realizację swoich marzeń. A przy okazji udowadniają, że obcokrajowcy mogą się świetnie nauczyć mówić po polsku – jeżeli tylko wystarczy im uporu i zapału.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!