W sezonie 2019 Mirosław Jabłoński udzielać się będzie w polskim speedwayu na trzy sposoby – jako zawodnik, komentator telewizyjny i trener młodzieży. Zapraszamy na drugą część rozmowy z żużlowcem Car Gwarant Startu Gniezno.
W pierwszej części rozmowy Mirosław Jabłoński opowiedział między innymi o swojej nowej roli w gnieźnieńskim klubie, a także o celach, które stawia przed sobą jako żużlowiec. Ten tekst można przeczytać TUTAJ. Dziś zapraszamy na drugi i zarazem ostatni fragment tego wywiadu. Tym razem popularny „Jabol” powiedział kilka słów na temat pierwszej drużyny czerwono-czarnych, a także swoich podopiecznych ze szkółki Aforti Startu Gniezno.
Michał Rogoziński, speedwaynews.pl: – Car Gwarant Start Gniezno może jechać z trójką wychowanków na pozycji seniorskiej, ale menadżer Rafael Wojciechowski wcale nie musi stawiać na wszystkich jednocześnie. Po raz kolejny kadra zespołu jest względnie szeroka, bo w drużynie jest aż siedmiu chętnych na pięć miejsc w składzie. Nie obawiasz się, że w przypadku gorszego wejścia w sezon ten rok może Ci przelecieć między palcami?
Mirosław Jabłoński, żużlowiec Car Gwarant Startu Gniezno: – Ryzyko siedzenia na ławie jest wkalkulowane, bo taki jest ten sport w obecnych czasach. Oczywiście, że żadnemu z nas nie będzie to pomagać, bo pojawi się element rywalizacji na treningach. Jesteśmy jednak zawodowcami i uprawiamy żużel nie od dziś, więc zdajemy sobie z tego sprawę. Naszym zadaniem jest jak najlepiej przygotować się do ścigania, a nie wybieranie składu na mecz. Tym zajmuje się menadżer. To on będzie miał ból głowy, by ustalić, kto danego dnia może sobie poradzić lepiej, a kto gorzej.
– Ubiegły sezon zakończyliście na trzecim miejscu w rundzie zasadniczej, a następnie na półfinale fazy play-off. Sądzisz, że jesteście w stanie ten wynik powtórzyć bądź poprawić?
– Jeżeli go powtórzymy, będę zadowolony. Cała liga się niesamowicie wzmocniła i wyrównała. Wszystkie siedem drużyn celuje w awans do play-offów, a większość nawet w PGE Ekstraligę. W tej sytuacji nie będzie meczów do jednej bramki i każdy punkt do tabeli będzie trzeba wyrwać. Uważam, że realny plan dla Startu na rundę zasadniczą to pierwsza czwórka. Najważniejsze, żeby się w niej znaleźć, bo w play-offach jest już taka wolna amerykanka. Dzieją się różne cuda, a zwycięsko z rywalizacji wychodzi niekoniecznie najmocniejszy, tylko ten, któremu najlepiej wszystko przypasuje w danej chwili. Dlatego jeżeli awansujemy do półfinałów, to będziemy mieli takie same szanse na awans, jak wszystkie pozostałe w grze drużyny.
– Mówisz o tym, że każdemu marzą się play-offy. Z drugiej strony, oglądanie się na dół tabeli chyba nie ma sensu przy najbardziej prawdopodobnym scenariuszu, w którym jest tylko siedem ekip w Nice PLŻ i nie ma ryzyka spadku…
– Musi być ta ósma drużyna! Ja nie wyobrażam sobie sytuacji, w której jedziemy w siedem zespołów. To będzie ogromna strata marketingowa i finansowa, bo przecież transmituje to telewizja i cała Polska będzie mogła to zobaczyć. Uważam, że jeżeli PZM i GKSŻ do tego dopuszczą, to już w styczniu staną się poważnym kandydatem do „dętki roku”.
– Właśnie, skoro już wspomniałeś o telewizji – dalej planujesz udzielać się w roli eksperta u boku Tomka Dryły?
– Jak najbardziej! Tutaj się nic nie zmienia. Stawiam tylko jeden warunek – zresztą również ten sam, co do tej pory. Zawsze chętnie wystąpię jako komentator telewizyjny, jeśli tylko nie będzie to miało negatywnego wpływu na moją własną dyspozycję sportową. Przyznaję, że spodobała mi się ta rola.
– Czyli łącznie Mirek Jabłoński będzie się w sezonie 2019 udzielał żużlowo na aż trzy sposoby – jako zawodnik, komentator oraz trener. To, jak sobie radzisz w dwóch pierwszych rolach, każdy kibic mógł już sprawdzić i ocenić chociażby w zeszłym roku. A jak to jest z tym szkoleniem? Jesteś w stanie na przykład powiedzieć mi, który z Twoich podopiecznych ma największą smykałkę do jazdy?
– Oczywiście, że jestem. Ale nie powiem! (śmiech) Zostawmy chłopaków. Nie chciałbym nikogo wyróżniać na tak wczesnym etapie rozwoju sportowego, bo uważam, że nic dobrego to nie przyniesie. Od nadmiernego chwalenia adeptom mogą tylko wyrosnąć skrzydła i potem jako sztab szkoleniowy będziemy musieli kombinować, jak ich ściągnąć z powrotem na ziemię. Na razie niech chłopaki mają spokojną głowę i ciężko trenują w klubowym zaciszu – a do tego grzecznie uczą się w szkole, bo to też bardzo ważne na tym etapie życia. Powiem tak – jeżeli któryś z adeptów będzie miał wystarczające umiejętności, to wyślemy go na egzamin na licencję i to chyba jedyny sposób, w jaki planujemy pokazywać naszych podopiecznych światu. Dopiero po zdobytym certyfikacie i występach w pierwszych zawodach będziemy mogli porozmawiać o tym, jak dany zawodnik sobie radzi.
– Dobrze, to ja sam wyciągnę jedno nazwisko z listy. Masz na liście podopiecznych niejakiego Mateusza Jabłońskiego, rocznik 2006. Domyślam się, że to nie jest przypadkowa zbieżność?
– Rzeczywiście, nie jest. Mateusz to mój syn.
– W tej sytuacji będzie miał albo najgorzej ze wszystkich szkółkowiczów, albo najłatwiej. Opcje pośrednie raczej się nie zdarzają. Którą Ty wybierasz?
– Z doświadczeń, które mam po różnych rodzinnych wypadach narciarskich, każdy z Jabłońskich jest najfajniejszym wujkiem, ale za to najgorszym rodzicem (śmiech). Także Mateusz może się spodziewać ciężkiej przeprawy.
– Skoro już rozmawiamy o rodzinie – Twój brat Krzysztof też w jakiś sposób pomaga w gnieźnieńskiej szkółce, czy skupia się na Falubazie?
– Krzysztof jest przede wszystkim związany z Zieloną Górą. Tutaj w Gnieźnie można go czasami zauważyć na torze, gdy jeździ z młodzieżą na pit bike'ach… i w sumie tyle.
– Nie udziela się w macierzystym klubie jako tuner?
– Nie, nic mi nie wiadomo o czymś takim.
– Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia przy nowych obowiązkach.
– Również dziękuję!
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!