Mistrzostwa Świata Par to prawdziwy żużlowy klasyk, który jeszcze do niedawna zdawał się być reliktem przeszłości pamiętanym tylko przez żużlowe dinozaury. Ich historia trwała 23 lata i zakończyła się w 1993 roku w Vojens. Po ponad dwóch dekadach niebytu parowe mistrzostwa wracają do kalendarza.
Można odnieść wrażenie, że kiedyś ten speedway był nieco bardziej kolorowy jeśli chodzi o rywalizację reprezentacji narodowych. Faktycznie – kibic mógł przebierać w różnorakich czempionatach parowych, indywidualnych lub drużynowych. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych MŚ par nie wadziły w niczym organizacji Drużynowych Mistrzostw Świata. Obie imprezy mogły odbywać się jednego roku. Sytuacja zmieniła się w 1993 roku, kiedy to tryumf Szwedów w Vojens zakończył na długi czas rozgrywanie parowego czempionatu. Po upływie ćwierćwiecza rywalizacja wraca do łask i to z zupełnie nową jakością.
Speedway of Nations to także impreza, która zastępuje Drużynowy Puchar Świata, do którego zdążyliśmy się już przez siedemnaście lat przyzwyczaić. Z jednej strony – jest trochę żal, bo żużlowy mundial miał swój niepowtarzalny klimat. Z drugiej jednak strony – Speedway of Nations to szansa dla żużla na zyskanie rozgłosu. Szansa dla żużla i żużlowców. A zwłaszcza z tych krajów, gdzie speedway to niemal egzotyka. Rywalizacja par pozwala na start nie pięciu (których zebranie gdzieniegdzie jest problemem), a dwóch najlepszych żużlowców z danego kraju. Taka formuła sprawia, że w walce o mistrzostwo zobaczymy aż piętnaście reprezentacji narodowych, a podobna sytuacja jeszcze nigdy w historii nie miała miejsca. Na starcie wyścigów kwalifikacyjnych w Teterowie (2 czerwca) oraz Manchesterze (5 czerwca) staną między innymi Włosi, Finowie, Francuzi, Łotysze, Ukraińcy oraz Słoweńcy. Dziś już niestety wiemy, że z rywalizacji wypadli rozbici Słowacy. Tych reprezentacji często w akcji nie oglądaliśmy, a zatem ich obecność powinna być dodatkowym języczkiem uwagi dla kibiców. Co więcej – w parach ogromne znaczenie ma dyspozycja dnia oraz sprzętowa. To element, który teoretycznie słabsze duety muszą wykorzystać, by pokazać się z dobrej strony w trakcie Speedway of Nations.
A trzeba przyznać – jest się o co bić. Do tej pory limit dla uczestników finału DPŚ wynosił cztery miejsca. W finale we Wrocławiu (8-9 czerwca) będzie ich aż sześć, a to powoduje, że mogą zdarzyć się niespodzianki i w dwudniowej rywalizacji będziemy oglądać duet, który spodziewaliśmy się pożegnać po turnieju kwalifikacyjnym. Skoro słowo „dwudniowy” już padło, to i na nim się skupmy. Dwa dni będzie trwał finał Speedway of Nations we Wrocławiu. To z kolei powoduje, że zawody mogą stać się prawdziwym żużlowym świętem, którego ten sport przez lata potrzebował. W czasach, kiedy wielu żużlowców staje się najemnikami skaczącymi po świecie z miejsca na miejsce, co nieco odbiera speedwayowego klimatu, Speedway of Nations może być bastionem, w którym tenże klimat będzie wyczuwalny jak nigdzie przedtem. W jednym miejscu będą najlepsze pary na świecie, które po zawodach nie udadzą się na samolot do Szwecji, Danii czy Anglii, a czując wsparcie kibiców, odpoczną i następnego dnia wyjadą na być może inny tor i będą walczyć dalej dla fanów, którzy przez noc się zjednoczyli. Niewykluczone, że także z przybyszami zza granicy. O wielu imprezach się mówi, że to prawdziwe żużlowe święto. Speedway of Nations już zasługuje na to miano.
Skoro odkurzamy anachroniczną formułę globalnego czempionatu, to należy wspomnieć, która reprezentacja najmocniej namieszała w mistrzostwach świata par. Do 1993 roku najwięcej sukcesów święcili Duńczycy, którzy zdobyli razem aż siedemnaście krążków, w tym osiem złotych. Nieco gorzej spisywali się Brytyjczycy (15 medali – 7 złotych) oraz Szwedzi (12 medali – 4 złote). Dość mizernie w tej statystyce wypadają reprezentanci Polski. Biało – czerwoni zdobyli łącznie w MŚP 6 medali, z czego tylko jeden był z najcenniejszego kruszcu. W 1971 w Rybniku miejscowy matador Andrzej Wyglenda i Jerzy Szczakiel pokonali wielkich Ivana Maugera i Barry’ego Briggsa i stanęli na polskiej ziemi na najwyższym stopniu podium. Trzecie miejsce w tych zawodach zajęli Szwedzi: Anders Michanek oraz Bernt Persson.
Od tego historycznego sukcesu mija w tym roku 47 lat. Niemalże pół wieku to szmat czasu, więc nic dziwnego, że polscy kibice oczekują od biało-czerwonych odkurzenia pięknej historii polskiego speedwaya i powtórzenia sukcesu z 1971 roku. Okoliczności są sprzyjające. Jedną z nich jest wrocławski tor, na którym całe życie jeździ Maciej Janowski, którego do boju w SoF desygnował Marek Cieślak. Wraz z nim pojedzie Patryk Dudek, a rezerwowym będzie Maksym Drabik (również ulubieniec wrocławskich trybun). Postawiono zatem na młodość. A młody wiek lubi świętować. Zwłaszcza gdy jest co. A we Wrocławiu będziemy wszyscy świętować żużel i cieszyć się z powrotu parowego czempionatu. Speedway potrzebował tego jak powietrza.
Źródło: inf. prasowa
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!