W ostatni piątek do składu Betard Sparty Wrocław po blisko półtora miesięcznej przerwie wrócił Mateusz Panicz. Od razu można powiedzieć, że był to jego najlepszy występ w PGE Ekstralidze.
Po ostatnim meczu ekipy z Dolnego Śląska wydawało się, że sztab szkoleniowy będzie stawiać na Kacpra Andrzejewskiego, który pokazał się z dobrej strony. Szybko jednak ta teoria spaliła na panewce, gdyż ten doznał kontuzji. To spowodowało, że do zestawienia Dariusza Śledzia wrócił Mateusz Panicz, który w dalszym ciągu czekał na swój pierwszy zdobyty punkt w najlepszej żużlowej lidze świata. Nie uważa on jednak, że był na straconej pozycji w starciu z młodszym kolegą z klubu.
– Kontuzja Kapcra może mi pomogła, a może nie. Jemu też z pewnością pomogło to, że ja byłem wcześniej kontuzjowany. Żużel jest sportem nieprzewidywalnym, a co gorsza wyjątkowo niebezpiecznym i kontuzjogennym. To widać szczególnie w tym roku, bo liczba zawodników z urazami jest spora. Ja teraz wróciłem do składu i po prostu chce dać z siebie wszystko – powiedział Mateusz Panicz po zakończeniu spotkania.
Pierwszą ofiarą wychowanka Sparty był Kacper Łobodziński. Nie pozostawił on mu żadnych złudzeń już po starcie i przeciął linię mety zdecydowanie przed rywalem z Grudziądza. Był to także jubileuszowy start Panicza w PGE Ekstralidze, gdyż bieg juniorski był jego dziesiątym. Nie popada on jednak w hurraoptymizm i zdaje sobie sprawę, że czeka go jeszcze sporo pracy nad swoją dyspozycją. Po urazie nie ma już jednak żadnych śladów, a on sam może cieszyć się ponownie jazdą.
– Jestem już sprawny w stu procentach. Wszystko się zagoiło. Pierwszy punkt w PGE Ekstralidze cieszy, ale myślę, że jest jeszcze troszkę do popracowania – skwitował krótko.
Po kontuzji nie ma śladu
Na torze Panicza możemy oglądać już od trzech tygodni. Jego pierwszymi zawodami była 2. runda DMPJ na torze w Rybniku, gdzie zaprezentował się z pozytywnej strony. W kolejnych meczach formę utrzymywał, a nawet ona sukcesywnie wzrastała. Podczas ostatniego meczu w U24 Ekstralidze zdobył 11 punktów i bonus, trzykrotnie przekraczając linię mety na pierwszym miejscu. Młody zawodnik chce teraz przerzucić wyniki z rozgrywek juniorskich na te ligowe.
– Trafiłem na DMPJ i U24 Ekstraligę po kontuzji. Miałem kilka treningów i pojechałem na zawody. Myślę, że pokazałem się z dobrej strony, bo były to dwucyfrówki, więc teraz przełożyć to na ligę i jechać dalej – dodał.
Na kilka godzin przed rozpoczęciem meczu przez Wrocław przeszła kilkunastominutowa ściana deszczu. To sprawiło, że pojawiły się znaku zapytania jeśli chodzi o sam pojedynek. Nasz rozmówca po przyjeździe na stadion był jednak spokojny. Niestety mecz przerwano po dziewiątym biegu, gdy przez Stadion Olimpijski po raz kolejny przeszła spora ulewa. Cieszy się jednak, że wszyscy cało i zdrowo ukończyli spotkanie.
– Szczerze mówiąc, jak przyjechałem na stadion i zobaczyłem tor, to byłem optymistycznie nastawiony. Tor wyglądał bardzo dobrze po tej ulewie. Był naprawdę bardzo fajnie przygotowany i bezpieczny do jazdy. Później deszcz pokrzyżował plany i niestety trzeba było przerwać zawody, bo już naprawdę nie jechało się za dobrze. Fajnie, że udało się odjechać w ogóle te zawody i skończyło się bez żadnych kontuzji – zaznaczył Mateusz Panicz.
Co ciekawe sam owal nie stracił swoich wybitnych właściwości. Przypomnijmy, że obiekt we Wrocławiu jest jednym z najlepszych do ścigania w naszym kraju i na świecie. – Tutaj jest bardzo dużo ścieżek do ścigania, więc chwała wszystkim osobom odpowiedzialnym za robienie toru i oby tak dalej – zakończył.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!