Miałam napisać coś na luźno i zabawnie, usiadłam na tarasie z laptopem na kolanach, rozkoszowałam się piękną pogodą, ale nie mogłam być tak naprawdę tu i teraz. Ciągle pika telefon, a to na fejsie coś ciekawego, w końcu już niedługo Grand Prix na Narodowym. A to jakieś instastories od zawodników na Instagramie…
I tak wciąż, i wciąż i wciąż. Czy my jeszcze żyjemy czy jesteśmy wiecznie na żywo dla innych ludzi? Czy ta dostępność wszystkiego przez Internet nie zabija przychodzenia na stadion i spotykania się na wspólnym kibicowaniu?
Piotr Pawlicki je jajecznicę z pomidorami i jedzie na rehabilitację, Bartek Zmarzlik wiecznie na rowerze, Fredrik Lindgren na siłowni, a Nicki Pedersen z ręką w wiadrze z lodem. Tak w skrócie mały instagramowy poranek. A tutaj zapraszamy na mecz, a tak przygotowujemy tor, a tak wyglądają boksy dla zawodników… Wszystko fajnie, w końcu mało który kibic może być tak blisko żużla. Kto by kiedyś pomyślał, żeby wiedzieć czy w poniedziałek Tomek Gollob wcina na śniadanie jajka a może woli owsiankę? Wszystko brzmi dość zabawnie, ale taka rzeczywistość. Teraz wszystko jest na żywo. Przy okazji zrobił się z tego niezły biznes, bo w końcu musi być jakaś osoba, która to wszystko nagrywa, która wstawia, która pisze na social media. Niby nic złego, ludzie mają pracę. Ale czasem to mam wrażenie, że jak skomentuję post lub zdjęcie zawodnika, to odpowiada mi zaprogramowany na lajki robot, a nie człowiek. Rzadko kiedy znajdzie się zawodnik, który nie ma ludzi od kontaktu z kibicami i robienia popularności w internecie.
Oczywiście żeby nie było, mamy też dobre strony. Gdyby nie internetowa społeczność, wiele zbiórek pomocy dla zawodników nie miałaby miejsca. Skradziono w zeszłym roku kevlar toruńskiemu zawodnikowi – Marcinowi Kościelskiemu. Oczywiście przykra sprawa, w internecie pojawił się apel o pomoc. Kibice poinformowani o sytuacji wyostrzyli zmysły i dojrzeli rzezimieszka – owy ancymon pojawił się w owym kradzionym kevlarze na zawodach Grand Prix. No i dzięki czujności ludzi, własność wróciła do prawowitego właściciela. Oskar Bober też miał mało przyjemne doświadczenie, gdyż spłonął mu bus, którym poruszał się na zawody. Zorganizowano zbiórkę internetową, nagłośniono sprawę i wsparto młodego zawodnika. To tylko kilka przykładów, jest ich zdecydowanie więcej.
Wracając do tego życia na żywo… Wszystko możemy obejrzeć w internecie, każdy mecz, spotkanie, nawet treningi. A to już jest dla każdego dostępne, nie trzeba mieć wejścia do parku maszyn żeby obejrzeć zawody. Jak idziemy na stadion, to tylko w tych dobrze zgranych, starych grupach, złożonych z kibiców od wielu lat możemy zaobserwować jakiś kontakt na trybunach. Dzisiaj nie poznaje się ludzi na stadionach, bo każdy przychodzi i od razu jedzie do domu, bo o 19.00 transmisja innego meczu, a szkoda… Ostatnio trafiło mi się na rozmowę ze starszym pokoleniem z województwa kujawsko-pomorskiego. „Kurcze młoda, kiedyś to był żużel. Umawiało się z chłopakami z osiedla, wsiadało się w pociąg i już od razu była dobra atmosfera. Czasem jechało się w ciemno, bo nie było informacji czy za 30 minut nie lunie deszczem, ale tak się było głodnym tego żużla, że to nie było ważne. Cały tydzień czekało się, aż będzie można usiąść z kolegami na trybunach, spotkać się, pogadać i pokibicować. Oczywiście, że ten deszcz czasami nas spotykał, ale wtedy nikt się nie złościł, bo liczyła się inicjatywa i sam wyjazd. A jak były derby, to trzeba było głośno krzyczeć. Wracałem do domu, bez głosu i z sinymi od klaskania dłońmi, ale od razu buzia się cieszyła.” Fajnie brzmi, co nie? Dzisiaj tę radość odnajduję w dzieciakach. Zawsze najfajniejsze na żużlu było to by zobaczyć jakiegoś zawodnika, usłyszeć motocykle, lub biegać za nimi po stadionie, gdy bieg już na dobre się rozpoczął. Ja tam stara nie jestem i wierzę, że Wy też nie, więc może warto byłoby wziąć przykład?
Co do tego biznesu, to czasem myślę, że zawodnik to już firma. Własne koszulki, kubki, szaliki, samochód obklejony, nawet niektórzy już się na YouTubie bawią. Nie neguję, ale z perspektywy zwykłego kibica, to odbieram ich jak jakieś nieosiągalne jednostki, które liczą tylko by się pokazać i zareklamować. Większość z nich ma świetny stosunek do kibica, ale są też tacy, co bidon z logo pokażą i jadą do domu. Trochę to zabija kontakty międzyludzkie tak ważne w każdym sporcie, a potem w social media kreują zupełnie inny obraz siebie. Miało być na luźno i zabawnie… Cóż, może nie do końca wyszło, ale liczę, że gdzieś jest ktoś, kto ma podobne przemyślenia. Liczę na uruchomienie trochę Waszej, kibicowskiej, wrażliwej duszy na drugiego człowieka. Jak już jedziesz na ten stadion po tym, gdy zatwierdzisz swoją obecność na facebookowym wydarzeniu, to odłóż telefon, rozkoszuj się rozgrywkami, a do sąsiada się uśmiechnij i pogadaj z nim chwilę. Te stadionowe przyjaźnie przeżywają wiele, wiele lat i spajają ludzi, którzy na ulicy nie podaliby sobie ręki. Ach, piękny ten nasz sport, nie tylko w Internecie…
źródło: własne
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!