Ostatnio dużo się mówi i pisze o rosyjskim żużlu. O jego problemach finansowych i marketingowych. Z doniesień medialnych wyłania się obraz dyscypliny, która właściwie upada i poza nielicznymi ośrodkami kadłubowej ligi nie jest uprawiana. Postanowiłam sprawdzić, czy sytuacja naprawdę wygląda aż tak źle i odbyłam bliskie spotkanie ze speedwayem w Saławacie. A oto wnioski.
Poprzednie części historii o wizycie w żużlowym ośrodku w Saławacie znajdą Państwo TUTAJ i TUTAJ.
Z ciekawości pytam, ilu mają obecnie adeptów. W warsztacie widziałam około kilkunastu chłopców, a przecież jest zima i na żużlu się nie jeździ. Zorganizować pełne treningi, możliwość trenowania na sucho, tor dla takiej czeredy to spory wydatek. – Czterdziestu jeden – słyszę i muszę wyglądać na bardzo zaskoczoną, ponieważ zaraz otrzymuję wyjaśnienie: – Tak, wiemy, że to mało. Jak zaczynaliśmy w 2006 roku, musieliśmy organizować egzaminy wstępne, ponieważ zgłaszało się do nas siedemdziesięciu, osiemdziesięciu chłopców. Ale teraz dzieci siedzą z nosami w smartfonach, nie mają ochoty na aktywność fizyczną.
Wyjaśniam, że to nie mało. Że w Polsce miewamy problemy, żeby zebrać porządną grupę adeptów na egzamin na licencję. W Saławacie jest ich mrowie i nic dziwnego, że to stutysięczne miasto na końcu świata raz na kilka lat wypuszcza wielki talent. Chociaż akurat Gleb Czugunow, jak uczciwie przyznaje Artur, nie jest ich wychowankiem. Za to prócz piętnastoletniego zaledwie Pawła pod okiem saławackiego zespołu już dorastają kolejni zdolni zawodnicy. Wśród nich jest jedenastoletni Kirył Burkin, którego mam okazję obejrzeć podczas treningu na lodzie. Chłopak rywalizuje z nieco starszym imiennikiem i jest od niego wyraźnie szybszy i sprytniejszy. Bezbłędnie wybiera najkorzystniejsze ścieżki na odśnieżonym kręgu lodu, manewruje motocyklem jak dobrze przygotowany junior, na starcie reaguje błyskawicznie. Przy tym po zdjęciu kasku jest spokojnym chłopcem, poważnym, nieco onieśmielonym obecnością widzów. Z pokorą wysłuchuje uwag Artura i Pawła, a my z Siergiejem i Leną zachwycamy się faktem, że w roli opiekuna i doradcy występuje zaledwie piętnastolatek. Paweł zresztą nie poprzestaje na wyjaśnieniach: sam siada na motocykl i nie bacząc na to, że zamiast kevlaru ma na sobie kurtkę z logo dawnego sponsora klubu, a na nogach adidasy, demonstruje dwóm Kiryłom, jak wchodzić w łuki. Przy okazji sprawdza sprzęt – składak po pospiesznej naprawie trzyma się dobrze, chociaż brakuje mu prędkości. A chłopcy trenują, trenują i wcale nie wyglądają na znużonych… Pewnie gdyby im kazać jeździć aż do zmierzchu, szorowaliby kolcami kół lód, póki nie zapadnie zmrok. Wracamy do klubu, ogrzać się, obejrzeć stadion, zjeść podwieczorek z dyrektorem.
Obiekt „Stroitiel” („Budowniczy”, standardowa nazwa rosyjskich stadionów) to typowy niewielki „stadionik”, w Polsce z powodzeniem mogliby się na nim ścigać drugo-, a może i pierwszoligowcy. Mieści siedem tysięcy widzów, jest cały wyposażony w ławki… i powinien zostać poddany rekonstrukcji. Głównym problemem jest niespełnianie nowych norm bezpieczeństwa imprez masowych, wymaganych przez rosyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, między innymi obecność wykrywaczy materiałów wybuchowych. Ryzyko kontroli nie jest wysokie, ale ewentualne kary skutecznie odstraszają od naruszania przepisów. Jeżeli wykrywaczy nie będzie – nie będzie też zawodów na stadionie w Saławacie w 2019 roku. A klub chciałby przystąpić do rozgrywek rosyjskiej pierwszej ligi. – Sprawa jest prosta: jeżeli miasto przeznaczy środki na remont stadionu, żużel będzie. W przeciwnym wypadku pozostaje nam tylko szkolić młodzież w takich warunkach, jakie mamy – wyjaśnia dyrektor, Wasilij Kofanow. – Chcieliśmy znaleźć sponsora w postaci miejscowych Zakładów Chemicznych, ale ich władze wolą dotować piłkę nożną i hokej.
W jego głosie pobrzmiewa rozgoryczenie, któremu trudno się dziwić. Ani hokeiści, ani piłkarze w Saławacie nie prezentują takiego sportowego poziomu jak żużlowcy. A brak dotacji sprawia, że młodzi, zdolni zawodnicy są zmuszeni szukać szans na starty w innych rosyjskich miastach. Taki los spotkał Aleksandra Kajbuszewa, który sezon 2018 spędził w Turbinie Bałakowo. Paweł Nagibin rozważa kontrakt z Oktiabrskim. Są jednak i promyki nadziei. Tego samego dnia, gdy ja przybyłam do Saławatu, do Władywostoka dotarła przełomowa wiadomość: sam Dmitrij Miedwiediew wsparł klub Wostok w staraniach o dotację na rekonstrukcję stadionu. Skoro udało się Władywostokowi, dlaczego miałoby się nie udać Saławatowi?
Kofanow jest optymistą. To sympatyczny i pełen werwy człowiek, do którego w ogóle nie pasuje etykietka dyrektora. Naprędce organizuje podwieczorek i zaprasza wszystkich obecnych – pracowników szkółki, Siergieja, Lenę i mnie. Rozmawiamy o sukcesach, nie o problemach. Nie brak też albumu ze zdjęciami z młodych lat braci Sajfutdinowów czy Wiktora Gołubowskiego, wielkiego talentu, który zgubił się gdzieś na drodze na żużlowy szczyt. Dyrektor opowiada o tym, jak przebiega szkolenie młodzieży, o startach w zawodach pucharowych w motocrossie i na żużlu, o planach na przyszłość. A ja w głowie mam liczbę czterdzieści jeden. Czterdziestu jeden adeptów motosportu, którym szkółka w Saławacie daje szansę spełnienia marzeń, niezależnie od statusu materialnego.
Nie może nie paść pytanie, jak można im pomóc. W końcu dzięki takim zapaleńcom, jak zespół saławackiej motoszkoły, czarny sport ma wciąż rację bytu tam, gdzie brak wielkich pieniędzy. – Przede wszystkim potrzebujemy sprzętu – przyznaje Kofanow. – Nie tylko używanych motocykli i kevlarów, ale też części. Nawet kiedy mamy za co je kupić, trudno je zdobyć z poziomu Rosji. W krajach Unii jest łatwiej. Kiedy pojechaliśmy na zawody na Łotwę, do Daugavpils, nagle okazało się, że tam wystarczy, że masz pieniądze i masz też części. Transport nie jest problemem, Emil czy Gleb przywożą nam rzeczy z Europy, jeśli o to poprosimy… a czasem nie musimy nawet prosić.
To ostatnie zdanie jest odpowiedzią na pytanie: jakim cudem to wszystko działa i to tak skutecznie? Dzięki ludziom. W Saławacie może nie być profesjonalnego klubu, wielkich pieniędzy i nowoczesnego stadionu, ale jest dość serca do żużla, pasji i zapału, by pokonać przeszkody.
W mediach i na zebraniach oficjeli trwają debaty o niedofinansowaniu rosyjskiego żużla, starania o dostrzeżenie go na poziomie państwowym. Ale lokalne ośrodki nie załamują rąk i nie czekają na zainteresowanie ze strony władz. Po prostu robią swoje, wiedząc, zgodnie z rosyjską mądrością, że Bóg jest wysoko, a car daleko i żaden z nich nie pofatyguje się do nas, maluczkich. W Saławacie mają tyle, ile sami sobie wypracują – i wcale nie wypracowali mało.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!