Ostatnio dużo się mówi i pisze o rosyjskim żużlu. O jego problemach finansowych i marketingowych. Z doniesień medialnych wyłania się obraz dyscypliny, która właściwie upada i poza nielicznymi ośrodkami kadłubowej ligi nie jest uprawiana. Postanowiłam sprawdzić, czy sytuacja naprawdę wygląda aż tak źle i odbyłam bliskie spotkanie ze speedwayem w Saławacie. A oto wnioski.
Pierwszą część historii o wizycie w żużlowym ośrodku w Saławacie możecie Państwo znaleźć TUTAJ.
W końcu docieram do żużlowego centrum dowodzenia. Siedziba Miejskiej Sportowej Szkoły Technicznych Dyscyplin Sportowych „Żużel” mieści się na samym stadionie, pod trybunami, a w podwórzu, nieopodal parku maszyn, zbudowany został minitor motocrossowy. Za parkingiem mieści się też strzelnica, chociaż z żużlem nie ma nic wspólnego, a teren stadionu beztrosko otaczają bloki i domy mieszkalne. Siergiej i Lena wyjaśniają, że z okien i balkonów okolicznych bloków da się nawet oglądać zawody. Później okazuje się, że w czasach, kiedy do Saławatu przyjeżdżały gwiazdy żużla, części kibiców faktycznie pozostawało jedynie śledzenie zmagań z wysokości pobliskich budynków. Co bardziej obrotni natomiast znajdowali sobie miejsce na dachu parku maszyn. Dzisiaj stadion jest ośnieżony i wymarły, a na dachu można się co najwyżej nabawić odmrożeń, ale z powodzeniem mogę sobie wyobrazić te tłumy chętnych do oglądania żużla. Mimowolnie zaczynam mieszkańcom Saławatu zazdrościć tej szalonej frekwencji…
W warsztacie czekają kolejne niespodzianki. Motocykl numer dwa, poczciwy składak jakże różny od nowoczesnych, oblepionych reklamami machin, został naprawiony i już z oponami wyposażonymi w kolce czeka na trening na jeziorze. Oprócz niego jednak halę warsztatu zastawia szereg motocykli dostosowanych do letnich warunków uprawiania żużla. Wśród nich maszyna z nazwiskiem Marcina Nowaka na kierownicy. Artur i jego asystent do spraw przygotowania fizycznego, Dmitrij Ksenofontow (też kiedyś próbował swoich sił na żużlu, ale po kontuzji poszedł w działalność trenerską), tłumaczą, że większość sprzętu dostają od zawodników albo sami sobie składają. Motocykle i pojedyncze części przywożą rosyjscy żużlowcy, ale jak widać, czasem jest to prezent od obcokrajowców. – Dzieciaki nie potrzebują nowiutkich motocykli – twierdzi Artur. – Chcą mieć maszynę, na której mogą jeździć, więc wystarczy, żeby była sprawna i czysta.
U polskich mechaników zachwyciła go dbałość o czystość każdego detalu. Podopiecznym saławackiej szkółki żużlowej każe zbliżać się do tego ideału. Samodzielne domywanie motocykli, jak uważa, pozwala adeptowi żużla poznanie każdej części maszyny i orientację w tym, która część mogła zawieść podczas danego treningu. Nie tylko motocykl Marcina Nowaka stanowi polski akcent w warsztacie daleko na wschodzie. Pomieszczenie w pół drogi między gabinetem, a kanciapą do odpoczynku, jest starannie oklejone zdjęciami żużlowców. Oprócz mistrzów świata dostrzegam podobizny Krzysztofa Kasprzaka i Macieja Janowskiego. Oni jednak do Saławatu nie przyjeżdżali – dotarły jedynie zdjęcia ich postaci na motocyklach, odległych idoli miejscowych dzieciaków (i tych trochę starszych). – Z Polaków był tu kiedyś Tomasz Gollob – wspomina z dumą Dmitrij – a ostatnio… chyba Sebastian Ułamek. Ale to było dawno.
Piję herbatę w pokoju dosłownie oklejonym żużlowymi zdjęciami, dyplomami, z pucharami na półkach na ścianie. Pucharów jest zresztą więcej – reszta stoi w gabinecie dyrektora motoszkółki. Obejrzę je później, ponieważ dyrektora zainteresowało, że ktoś się pofatygował do Saławatu aż z Polski i chętnie się ze mną spotka. Odruchowo porównuję sytuację z próbami dostania się do dyrektorów i prezesów gdziekolwiek w Polsce. W Polsce jest oficjalnie i profesjonalnie. Tutaj nieco amatorsko, ale rodzinnie i z ogromną miłością do sportu. To ani lepsze, ani gorsze podejście – po prostu zupełnie inne.
W siedzibie klubu poznaję Natalię, specjalistkę od metodyki, a przy okazji autorkę tekstów o żużlu i motocrossie na stronach internetowych lokalnych mediów. Natalia jest córką radzieckiego żużlowca Anatolija Gonczarowa i speedway jest dla niej całym życiem. Jak dla wszystkich tutaj. Żużlowa rodzina, choć geograficznie odległa od najważniejszych rozgrywek w czarnym sporcie, chłonie wszystkie informacje po rosyjsku, angielsku i polsku. Podstawowe pytanie, jakie zadają wszyscy przychodzący. „Jak się czuje Tomasz Gollob?”. Wypadek naszego mistrza wstrząsnął Rosjanami, a stan jego zdrowia interesuje ich jak samopoczucie członków bliskiej rodziny.
W oczekiwaniu na trening dowiaduję się, jak działa dziś żużel w Saławacie. Po śmierci Damira Sajfutdinowa w 2013 roku klub podupadł finansowo i przestał zgłaszać drużynę do rozgrywek. Koniec ligowego żużla w Saławacie nie oznaczał jednak końca żużla w ogóle. Klub postawił w całości na szkolenie młodzieży. Chłopcy od piątego roku życia („od czwartego, jeżeli na małej crossówce sięgają nogami ziemi”) mogą zapisać się na treningi na motocrossie. W wieku jedenastu-dwunastu lat zaczynają próbować żużla, ale jeżeli któryś woli pozostać przy crossówce, szkółka kształci i w tym kierunku. Przez cały czas adepci uczą się budowy motocykla, podstaw mechaniki, otrzymują przygotowanie fizyczne również poza torem. Poznają historię żużla i motocrossu w Rosji i na świecie, by oswoić nie tylko praktyczny, ale i teoretyczny aspekt motosportu. Latem szkółka organizuje obozy dla chętnych – kolonie pod znakiem motocykli. A wszystko to za darmo, dzięki wsparciu miasta i pojedynczych darczyńców, dzięki sprzętowi i kevlarom otrzymanym od skłonnych do pomocy zawodników. Brzmi trochę jak fantastyka. Niedofinansowany rosyjski żużel, wieczne braki pieniężne, droga dyscyplina, miasto, w którym nie ma nawet drużyny ligowej – jak to działa? Działa. Dzięki ludziom.
cdn.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!