Po trzech kolejkach ligowych zmagań spojrzałam na tabelę Ekstraligi (a potem na tabele innych lig, ale wnioski się w felietonie nie zmieszczą) i parsknęłam śmiechem. Jakże odległa jest ona od wszystkich przedsezonowych spekulacji, to aż zabawne.
Oprócz wskazywanej do obrony tytułu mistrzowskiego Unii Leszno w Ekstralidze prym wiedzie Włókniarz Częstochowa. Niespodzianka? Ile ja się przed sezonem naczytałam: po co sprowadzili Miedzińskiego, po co oddali Holtę, po co im Lindgren, co to miał już kończyć karierę… A tu proszę: Miedziński z Lindgrenem powiedli Lwy do zwycięstwa w Zielonej Górze, a Madsen, jedyny właściwie typowany na lidera częstochowian, zajął miejsce solidnej drugiej linii. W zespole spod Jasnej Góry klaruje się model drużyny z podziałem na funkcje, dość klasyczny typ ekipy, w której każdy zna swoje miejsce. Potencjalny problem? Juniorzy, których wyniki dalekie są od doskonałych.
Zupełnie inny przepis na sukces ma – i to nie pierwszy rok – Unia Leszno. U Byków nie ma liderów – jest grupa seniorów, z których każdego stać na występ w przedziale 9-13 punktów. W meczu z Gorzowem w ostatnim biegu jechali Hampel z Sajfutdinowem, w Grudziądzu z kolei – Kurtz z Kołodziejem. To świadczy o umowności hasła „słabszy jako doparowy” w kontekście Leszna. Do tego dodajmy juniorów, którzy już się chyba rozkręcili i robią różnicę. Daleka jestem od stwierdzenia, że to Kubera ze Smektałą wygrali Bykom mecz w Grudziądzu, ponieważ był to sukces wszystkich zawodników w równym stopniu – ale bez takich juniorów victoria byłaby z pewnością o wiele mniej okazała.
W ubiegłym roku skuteczniejszy okazał się model, powiedzmy umownie, leszczyński. Gdy wyraźni liderzy innych ekip łapali zadyszkę pod koniec sezonu, wyrównane składy Sparty i Unii doprowadziły te dwa zespoły do finału. Co ważne – te ekipy nie dobierają zawodników pod swoją filozofię, tylko na bieżąco wdrażają swoje podejście niezależnie od składu. Tai Woffinden w innym zespole mógłby być liderem kręcącym się w każdym meczu w okolicach kompletu, ale w Sparcie nie zawsze zdobywa trójki – czasem zadowoli się dwójką z bonusem albo i jedynką, gdy asekuracja doparowego skończy się tym, że przedzieli ich rywal. W Lesznie zaś Nicki Pedersen, kiedy jeszcze był tym dawnym sobą (do czego teraz powraca), miał średnie w rodzaju 2,100 czy nawet 2,070 – rzecz nie do pomyślenia w innym zespole.
Żaden z tych pomysłów na drużynę nie jest zły. Źle jest wtedy, kiedy pomysłu nie ma, co dobitnie pokazują przykłady ekip z kujawsko-pomorskiego. Nad Grudziądzem pastwić się nie będę – tam, wydaje się, wszyscy seniorzy jednocześnie próbują wejść w sezon i jakoś nie mogą. A juniorów jakby nie było. Może do GKM-u bardziej pasowałaby filozofia jednego lidera zamiast czterech równych zawodników: solidnego ligowca (Buczkowski), petardy, która może odpalić, a może i urwać ręce (Lindbäck), posiadacza rakiet zamiast silników (Łaguta) oraz grandprixowego neofity (Pawlicki)? Solidny ligowiec chwilowo jest trochę mniej solidny, petarda urwała wszystko, co tylko mogła, neofita się gubi, a rakiety ukradł pewien jasnowłosy Szwed. Tor i juniorzy też mają dla GKM-u znak minus. O ile odnalezienie zagubionej formy w ciągu tygodnia może nastręczać trudności (a odnalezienie silników tym bardziej), o tyle tor jest do zrobienia tak, by pomagał miejscowym, a nie – w założeniu – przeszkadzał rywalom. A juniorzy? Trening czyni mistrz. Tak mówią.
Dalece głębszy problem wydaje się mieć Toruń. W Toruniu nie chodzi o to, że zawodnicy nie mają formy. Holder pokazał w piątek w Rzeszowie, że nie zapomniał, jak się jeździ w lewo. Doyle i Iversen poza Ekstraligą nie narzekają na wyniki. A potem przebierają się w toruńskie kevlary i nagle forma spada o połowę? Bez jaj!
Nie. Problemem jest to, że w Toruniu są zawodnicy, ale nie ma drużyny – i tak już od kilku sezonów. Nie ma filozofii budowania składu. Nie wiadomo, czy mamy lidera i jego wsparcie, czy kilku równorzędnych seniorów. Nie wiadomo, czego się od poszczególnych zawodników oczekuje – poza tym, że, mam wrażenie, kompletów. Może wystarczyłby solidny obóz integracyjny i rozmowa z menedżerem, który powie: „ty jesteś mistrzem świata, więc zdobywaj jak najwięcej punktów, ty jesteś jego doparowym, więc przeszkadzaj rywalom, a wy dwaj jeźdźcie parą, żeby jeśli nie wygrywać, to chociaż remisować biegi” lub też „nikt z was nie musi robić kompletu, ale niech każdy przywiezie 10-12 punktów w meczu, resztę dorzucą juniorzy i proszę, wygrana”. Facebookowe połajanki Przemysława Termińskiego nic nie dadzą, przecież ani Doyle, ani Holta, ani Holder nie robią specjalnie wszystkiego, byleby tylko nie zdobywać punktów. A propozycje niektórych komentujących, by nie płacić zawodnikom, póki ci nie przemyślą swojego zachowania, to już koncertowy przykład niezrozumienia istoty problemu. Na tym etapie sezonu nikt, nawet obecny mistrz świata, nie drży o swoje kości i nie kalkuluje, żeby tylko nie rozwalić się przed najbliższym turniejem Grand Prix. Jeśli nie ma punktów mimo formy i wielkich nazwisk, to nie znaczy, że się gwiazdeczki na klub obraziły. Skuteczność gróźb i kar w tym momencie jest równie wysoka co skuteczność powiedzenia osobie chorej na depresję: „weź się ogarnij, a nie wymyślasz”. Czyli odwrotnie proporcjonalna do zamierzeń. Zresztą, my to już widzieliśmy w ostatnich sezonach nie tak daleko od Torunia, znaczy się – w Bydgoszczy. Szkoda tylko, że władze Polonii na razie nie dostrzegają belki w swoim oku, a i władze Torunia mają z tym problem. Prezes za żużlowca nie pojedzie, jasne, ale rola prezesa w klubie to nie tylko załatwić dużo pieniędzy i ściągnąć gwiazdy, nie ma tak prosto. Brzęcząca moneta nie jeździ.
Sytuacji nie poprawia też środowisko, skłonne wieszać psy na zawodnikach na dobry początek sezonu. Już nawet nie chodzi o Toruń czy Grudziądz, tutaj nawet świętemu wymknie się słowo niecenzuralne (grunt, żeby w emocjach i tylko jedno), ale kiedy czytam relację z meczu w Tarnowie na pewnym portalu i zawarte w niej sugestie dotyczące tarnowskiego juniora, by czem prędzej kończył karierę, bo nie da się patrzeć na jego jazdę, kałasznikow mi się w kieszeni otwiera. Da się delikatniej. Da się z większą empatią. Jak ma potem taki junior jechać, jeśli nieopatrznie tę relację przeczyta? Jakie ma morale?
Pewne smutne lecz pouczające historie z tym, co robią ze sportowcami bezmyślnie krytyczne komentarze, nic nas nie nauczyły.
Nie palmy żużlowców na stosie. Budujmy drużyny. Dobrego żużla wszystkim!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!