Trzynaście „oczek” na swoim koncie zanotował kapitan PGG ROW-u Rybnik w niedzielnej potyczce z tarnowską Unią. Lider „zielono – czarnych” potwierdził swym występem, że dobra forma w cyklu SEC oraz zeszłotygodniowy komplet punktów w „Jaskółczym Gnieźnie” nie był dziełem przypadku, a konsekwentnie realizowanym planem, którego zwieńczeniem ma być awans do PGE Ekstraligi.
Po kompletnym występie w Tarnowie, gdzie Woryna zapisał na swym koncie pięć indywidualnych zwycięstw, przyszło spotkanie, po którym dorobek kapitana PGG ROW-u Rybnik było niewiele mniej okazałe. Trzynaście „oczek”, trzy indywidualne wiktorie, oraz tylko dwie okazje do podziwiania pleców jednego z rywali to wynik wielce zadowalający, który spotkał się z ogromnym aplauzem fanów „zielono – czarnych”. Jednak Woryna nie zamierza osiadać na laurach i jest świadom tego, iż wciąż istnieje szansa, na jeszcze lepsze występy. – Szczerze powiedziawszy, to lekki niedosyt jest, bo te „dwójki” na własnym torze zawsze bolą, przegrać z kimś u siebie to jest tak naprawdę wstyd (śmiech). Znam swoją wartość, wiem, że stać mnie zdecydowanie na więcej. Skoro w meczach wyjazdowych jestem w stanie wywalczyć czysty komplet, to dlaczego nie miałbym tej sztuki dokonać w Rybniku? Dzisiaj nie ustrzegłem się kilku błędów, jeden moment zawahania w ostatnim biegu zadecydował o tym, że Peter Ljung uciekł mi i już do końca wyścigu nie potrafiłem go dogonić. „Pieter” jechał tą najlepszą ścieżką, która dzisiaj zdecydowanie niosła, i nie było możliwości, żeby wyprzedzić go jakąś szaleńczą szarżą. Wiadomo, że się starałem, walczyłem, no ale cóż, mówiąc kolokwialnie, nie „pykło” (śmiech). A pierwszy bieg? Chyba najbardziej winne było pole, z którego startowałem. Zresztą, mało komu udawało się dzisiaj dobrze wystartować spod bandy, więc nawet te dwa „oczka” z nie są jakimś tragicznym osiągnięciem. Taki jest jednak sport i wszystko się w nim może zdarzyć, nie pozostaje mi nic innego, jak wciąż trenować i próbować eliminować popełniane przeze mnie błędy – przyznał po spotkaniu z tarnowską Unią kapitan miejscowych.
Sporo kontrowersji w trakcie spotkania wywołała wieść, która w błyskawicznym tempie rozniosła się po stadionie przy ulicy Gliwickiej 72. Artur Mroczka po swoim pierwszym biegu udzielił krótkiej, telewizyjnej wypowiedzi, w której skrytykował stan nawierzchni rybnickiego owalu. Mało tego, wychowanek GKM-u Grudziądz sugerował nawet, iż „Rekiny” chwytają się zagrań nieczystych, celowo preparując tor, czyniąc go niebezpiecznym dla wszystkich zawodników, co powinno się skończyć natychmiastowym walkowerem miejscowej ekipy. Jak do tych rewelacji odniósł się nasz Rozmówca? – Myślę, że sami kibice widzieli, jak ten tor sprzyjał walce, ile się na nim działo, jak wiele akcji przeprowadzali zawodnicy zarówno z Tarnowa jak i Rybnika. W pewnym momencie zrobił się jeden, trochę przyczepniejszy pas, jednak nie wydaje mi się, żeby trzeba było od razu z tego powodu płakać, bo w Tarnowie na drugim łuku były ogromne fale a nikt nic nie zgłaszał. Trzeba chyba trochę bardziej obiektywnym okiem spojrzeć na żużel, nie będziemy się teraz obrzucać obelgami i licytować, który tor był lepszy, a który gorszy. Tak jak mówię, ta dzisiejsza nawierzchnia nie była jakaś specjalnie wymagająca, trzeba było tylko przypilnować lekko motocykl na wyjściu z pierwszego łuku. W tamtym miejscu chyba każdego choć raz pociągnęło ale jeśli ktoś tam wjechał, to już z pewnością wiedział, że musi następnym razem omijać to miejsce. Z resztą, w późniejszej fazie zawodów i tak już nikt z tej ścieżki nie korzystał.
W wielkim finale będącym przepustką do PGE Ekstraligi rybniczanie zmierzą się z podopiecznymi Mariusza Staszewskiego. Niewiele jednak brakowało, a „Rekiny” udałyby się o 113 kilometrów dalej, czyli do Gniezna. Zawodnicy Startu do ostatniej gonitwy dnia walczyli o wejście do finału, w którym, patrząc chociażby na wyniki uzyskane przez nich w pojedynkach z Rybnikiem (50:40 u siebie oraz 43:47 na wyjeździe) wcale nie byliby skazywani na porażkę. Rezultat piętnastej gonitwy zadecydował jednak, że podopieczni Piotra Żyty o ekstraligowe salony powalczą z beniaminkiem Nice 1. Ligi Żużlowej. Jak jednak przyznaje nasz Rozmówca, w ogóle nie zaprzątał sobie głowy myślami o rywalizacji w drugim półfinale. – Będąc szczerym, to w ogóle nie interesowałem się meczem w Ostrowie. Nie zastanawialiśmy się zbytnio nawet nad tym, czy lepiej jechać z Ostrovią czy może jednak z Gnieznem. Teraz, jak tak trochę o tym myślę , to może nawet i lepiej, że pojedziemy z Ostrowem. Będziemy mieli bliżej, kibice zresztą też, można odwiedzić majstra i wypić kawę po meczu (chodzi o Ryszarda Małeckiego, który przygotowuje motocykle Worynie a sam mieszka w Ostrowie). No i też kwestia toru jest tutaj ważna, podejrzewam, że każdy, gdyby miał wybór, między meczem w Ostrowie a spotkaniem w Gnieźnie, wybrałby ten pierwszy wariant. Nie wszyscy lubią jeździć na tym „betonie”. Z pewnością cieszy fakt, że przyjdzie nam jeździć na jednym z normalniejszych torów w Nice 1. Lidze Żużlowej (śmiech).
Ostatnia gonitwa dnia nie była zbyt szczęśliwa dla Woryny i to nie ze względu na brak biegowego zwycięstwa. Taśma maszyny startowej, po uprzednim zwolnieniu jej przez sędziego zawodów, poszła nierówno, przez co zaplątała się na szyi kapitana miejscowej ekipy. Scenka ta wyglądała co najmniej niepokojąco, a widok szarpiącego się Woryny z taśmą nie należał do zbyt miłych dla oka. Wnuk legendarnego zawodnika rybnickiego ROW-u tuż po zjechaniu do parku maszyn był opatrywany przez służby medyczne a pozostałościami po konfrontacji z taśmą sam poszkodowany „pochwalił” się na swym instagramowym koncie. – Przepraszam kibiców za to, że nie wyszedłem po meczu im podziękować za doping, jednak moja szyja wygląda tak, choćby ktoś chciał mnie ukrzyżować bądź złapać na lasso (śmiech). Boli strasznie, piecze niemiłosiernie, ruszać się nie mogę za bardzo, jednak trzeba zacisnąć zęby i walczyć dalej. Pamiątka po tym meczu z pewnością zostanie na długo.
Ogromny wysiłek zawodników PGG ROW-u Rybnik przynosi jak do tej pory zamierzone efekty. „Rekiny” wygrały rundę zasadniczą, w półfinałowych starciach z „Jaskółkami” nie dali dojść przeciwnikom do głosu a na ich drodze do wymarzonej PGE Ekstraligi pozostała już ostatnia „przeszkoda”, w postaci TŻ Arged Malesa Ostrovii Ostrów Wielkopolski. Kibice na stadionie przy ulicy Gliwickiej 72 już od kilku spotkań głośno intonują przyśpiewkę, która szturmem porywa pozostałą część publiczności – „ekstraliga dla Rybnika”. Z pewnością zawodnicy drużyny dwunastokrotnych DMP odczuwają już skutki długiego i męczącego sezonu, jednak nikt w tym momencie nie będzie zaprzątał sobie głowy zmęczeniem fizycznym, jeśli na horyzoncie pojawiają się powoli bramy do ekstraligowych salonów. – Żadne zawody nie są łatwe, zawsze trzeba się sporo napracować, by zdobywać jak najwięcej punktów. Całe szczęście, że ten dwumecz wyszedł na naszą korzyść, każdy z nas pokazał się z jak najlepszej strony i to my dziś możemy świętować awans do finału Nice 1. Ligi Żużlowej. Po to jeździmy, walczymy, wygrywamy mecze takie jak dziś, by zapewnić tą ekstraligę dla kibiców jak i nas samych. Chcemy awansować i tylko to teraz się liczy – zakończył ambitnie rozmowę z portalem speedwaynews.pl Kacper Woryna.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!