Kiedyś, sama doszłam do tego, że w napisaniu książki, najłatwiejszą i najprzyjemniejszą częścią pracy, jest samo pisanie. W momencie postawienia ostatniej kropki zaczynają się problemy. Czy książek o żużlu jest dużo? Zadecydowanie nie. Są lepsze i gorsze pozycje ale jak na mój gust, jest jeszcze wiele historii wartych opisania. Pytanie, jak na tym wychodzi sam autor.
Często w filmach, pojawiał się obraz wypalonego pisarza, który uciekał z miasta i szukał inspiracji w wiejskiej posiadłości. Spędzał kolejne dni na kontemplacji życia i przyrody. Ten obrazek zupełnie nie ma przełożenia na żużlową rzeczywistość. Pomysły same się rodzą i należy przystąpić do działania.
Wojciech Koerber, którego książka "Pół wieku na czarno" przez wiele miesięcy była na językach, wspomina, że pierwotny zamysł był zupełnie inny: – Ja chciałem zrobić książkę nie o rekordach toru i o średnich biegopunktowych, a o ludziach i twarzach – czasem umorusanych, a czasem od tego żużla upier… nych. O życiu po prostu. Gdy chodzi o "Pół wieku na czarno", miałem kapitalnego i dowcipnego rozmówcę, Marka Cieślaka, do tego z wyśmienitą pamięcią. Znalazłem wydawnictwo, krakowski SQN, poproszono mnie o konspekt i dwa, trzy rozdziały. Wysłałem i dostałem zapytanie, kiedy możemy podpisywać umowę. Książka sprzedała się już w liczbie ponad dwunastu tysięcy egzemplarzy, a po jej wydaniu zaczęliśmy liczyć z Markiem miliony na koncie i osoby obrażone… Żartuję, domu sobie za tantiemy nie wybudowałem. Dodam, że wśród trenerów młodego pokolenia widzę kogoś, z kim mógłbym spisać trochę wspomnień, nawet już mu o tym wspomniałem. Musiałby jednak chcieć się otworzyć, bo tylko wtedy ma to sens. Póki jednak funkcjonuje się w środowisku, nie jest to takie proste.
Nie jest to jedyna książka w dorobku pisarskim Wojtka. Debiutował w lipcu 2012 roku pozycją „Olimpijczycy sprzed lat”.
Joanna Krystyna Radosz, ugryzła żużlowe książki od zupełnie innej strony. Znalazła niszę, w postaci braku żużlowej prozy. Choć samo słowo „proza” może kojarzyć się z lat szkolnych z „Jankiem Muzykantem”, „Katarynką”, czy „Naszą szkapą”, należy wziąć pod uwagę, że ten gatunek literacki też ewoluuje.
– Pisanie książek o żużlu to nie jest dochodowy biznes. Umówmy się – w tym momencie to nie jest żaden biznes, bo żeby wyjąć choć złotówkę, trzeba najpierw sporo zainwestować: pieniędzy, czasu i nerwów. Hasło "literatura o żużlu" niepokoi wydawnictwa, a kibiców konfunduje. Bo takie książki "się nie przyjmą". Przecież na rynku ich nie ma.
Teraz już są i chyba się przyjmują, ale to wciąż orka na ugorze, więc kto chce szybko zostać autorem bestsellera i nie pokaleczyć się przy tym za bardzo proszony jest o wybranie innej drogi.
O żużlu zaczęłam pisać, ponieważ chciałam o żużlu czytać, a nikt nie raczył mi napisać prozy żużlowej. Musiałam sobie poradzić sama. Proces pisania książki literackiej o żużlu nie różni się zbytnio od procesu pisania jakiejkolwiek innej beletrystyki. Wymyślasz bohaterów, fabułę, zwroty akcji i jedziesz z tematem. Po drodze robisz jeszcze research, czyli sprawdzasz wszystkie fakty, które przy pisaniu mogą się przydać. W przypadku Czarnych Książek ten research obejmuje rzeczy przeróżne: od danych geograficznych miejsc, w których rozgrywa się akcja, przez rozmaite szczegóły działania psychiki wyczynowego sportowca, po budowę silnika motocykla żużlowego.
Za pierwszym razem pisanie opowiadania żużlowego może być trudne, nawet jak jesteś fanem. Trzeba wyważyć środowiskowe anegdotki, motywy z życia wzięte i własną fantazję. Za drugim razem jest trochę łatwiej, łapiesz rytm. A potem, po dwudziestu plus opowiadaniach i powieściach, okazuje się, że uniwersum rozrosło się już na tyle, że trzeba rozpisać jego własną historię. I albo pamiętać, albo mieć zanotowane, kto w którym roku startował w Grand Prix, kto kiedy skończył karierę, czy w jakim klubie jeździł, a jaki omijał szerokim łukiem…
Dzisiaj, kiedy żużlowersum jest już rozbudowane, doczekało się swoich legend i obejmuje czasowo blisko czterdzieści lat, pisanie robi się samo. Kiedy mój mózg wyprodukuje już fabułę, staram się ułożyć ją w ramy jakiegoś gatunku, znaleźć najbardziej atrakcyjną dla czytelnika formę. Potem robię research wszystkiego, co może się przydać do tekstu – miejsc, zainteresowań bohaterów, ewentualnej fauny i flory… Wreszcie sięgam po magiczne tabelki, czyli pliki, w których mam rozpisane lata startów wszystkich istniejących w żużlowersum zawodników, ich kluby w poszczególnych sezonach, klasyfikacje generalne Grand Prix i Drużynowych Mistrzostw Świata. Wprawdzie zbójeckim prawem autorki jest wyginanie i zniekształcanie rzeczywistości, ale muszę pozostać wierna zasadom, które sama ustaliłam.
Zawsze przed pisaniem albo w trakcie pisania włączam powtórki zawodów żużlowych, żeby nie tracić z oczu klimatu. A potem po prostu piszę i sama daję się pochłonąć światu, który tworzę.
„Czarną..” czyta się lekko i przyjemnie.
Podczas gdy internet jest dobrem powszechnym a wybór co i kiedy czytać jest zupełnie wolnym wyborem, zasadnym wydaje się pytanie, czy pisanie książek ma sens. Statystyki, historia, wyniki – to wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Skoro autorom książki przynoszą głównie satysfakcje i krótkoterminowe zainteresowanie. Odpowiedz jest prosta. Książki rozwijają naszą wyobraźnię. Pozwalają wchodzić czytelnikowi w interakcje z wybranymi postaciami, które często funkcjonują poza realnym zasięgiem. Podczas czytania książki, nie rozprasza nas reklama, kolorowe okna wyskakujące na marginesie i zachęcająca do oglądania galeria. Odkrywamy świat z perspektywy wygodnej sofy, wagonu pociągu czy leżąc w wannie. Bardziej skupiamy uwagę na treści. To zabiera nam strona w przeglądarce.
– Napisałem dwie książki o tematyce żużlowej. Jedną o Tomaszu Gollobie, drugą o Zenonie Plechu. Pieniędzy wielkich z tego nie było, ale satysfakcja na pewno ogromna. Fajnie było spotkać się z kibicami żużla w Bydgoszczy na promocji „Testamentu Diabła”. Równie fajnie było zaglądać na listę bestsellerów Empika, gdzie książka o Tomku była trochę czasu. W pewnym momencie była nawet na drugim miejscu. Na dużym plusie dobra sprzedaż, bo to też pokazuje, że ta cała robota miała sens. Poza wszystkim dwie książki o największych gwiazdach polskiego żużla w CV, to jest coś czego nikt mi nie zabierze – mówi Dariusz Ostafiński. Choć dziennikarz ma łatkę kontrowersyjnego, jego książki czyta się bardzo przyjemnie. Są spójne i ciekawe.
Dorobek pisarski Wiesława Dobruszka, mógłby być tematem kolejnego tekstu. „Z historii speedwaya”, „Asy żużlowych torów”, „Leksykon”, „Znani i lubiani” czy „Żużlowe ABC” to wręcz sagi, z które w swoich rękach miał chyba każdy żużlowy kibic. – Żyć się z tego nie da. Dokładać nie trzeba ale odłożyć też nie można. Zawsze marzyłem o tym, żeby uwieczniać historie żużla. Chciałbym pokazywać piękno tego sportu. Nie zawsze są to wielcy mistrzowie, ale postacie, na których ludzie przychodzili aby im dopingować a nie tylko sobie pokrzyczeć. Zanim powstała pierwsza książka, od dawna miałem po szufladach popisane notatki. Później nadarzyła się okazja do podjęcia współpracy z Tygodnikiem Żużlowym. Pojawiły się głosy zachęcające do napisania książki. Powstała "Historia Ligii", której byłem współautorem. Teraz zajmuje się wszystkim: od zebrania materiałów, przez napisanie, wydanie i dystrybucję. Kiedyś można było ze sprzedaży jednej książki, uzbierać na wydanie drugiej. Trzeba się bardzo natrudzić, aby dotrzeć do czytelnika. Gdyby nie reklamy wykupione przez zaprzyjaźnione firmy, ciężko byłoby cokolwiek wydać. Ubywa czytelników, na przestrzeni lat to widać. Obecnie sprzedaje się może 15% tego, co 15 lat temu.
Siadają do pisania po pracy. Biorą urlopy, żeby pisać. Nie mają czasu na wyjazd do wiejskiej posiadłości. Nie dostają zaliczek równowartości samochodu. Wiedzą, że nie zarobią na porządne wakacje. To raczej sporadyczne przypadki. Wszystkich moich bohaterów łączy jedno – robią to z wewnętrznej potrzeby i miłości do tego sportu. Mówią, że warto pisać. Dlatego też warto czytać.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!