Marcel Szymko jest jednym z kilkunastu zawodników, którzy podpisali w listopadzie kontrakt zwany „warszawskim”. Co może powiedzieć o minionym i nadchodzącym sezonie oraz gdańskim mini żużlu?
Gdańszczanin w minionym sezonie wystąpił w zaledwie jednej imprezie. Było to ligowe starcie Polonii Piła z rozbitą kadrowo Speedway Wandą Kraków. Żużlowiec wywalczył trzynaście punktów z bonusem, a jedynym rywalem, który zdołał go pokonać był Stanisław Burza. Zawodnik w rozmowie z naszym korespondentem otwarcie mówił, że wierzy, że nie będzie to dla niego chwilowy powrót. Przynajmniej na tamten moment – był.
Konrad Cinkowski (speedwaynews.pl): – W lipcu podpisałeś kontrakt z Polonią Piła. To był jedyny klub, który wyciągał do Ciebie pomocną dłoń?
Marcel Szymko (Zdunek Wybrzeże Gdańsk): – Podpisałem kontrakt w majowym oknie transferowym. Polonia wydała mi się dobrym wyborem na tamten moment Wróciłem do Polonii po dziesięciu latach. Byłem nawet na treningu na którym, bez owijania w bawełnę, ale jeździłem bardzo dobrze.
– Dostałeś swoją szansę z rozbitą Wandą Kraków. Trzynaście punktów z bonusem to wynik z którego można być zadowolonym. Czułeś satysfakcję z tak okazałego powrotu do ligi czy był niedosyt, że poziom rywala nie był zbyt okazały?
– Pomyliłem się tylko w pierwszym biegu. Zrobiłem dobra korektę i potem już było w porządku. Przede wszystkim jazda może cieszyć. Na ekstremalnie trudnym torze jechałem naprawdę płynie i szybko. Chciałem jechać jak najlepiej, nie tylko wygrywać biegi. Dla tej drużyny należy się bardzo duży szacunek za to, wystartowali w tym meczu, ponieważ to na pewno nie było łatwe. Niedosyt był tylko taki, że Polonia nie powołała mnie na wcześniejsze mecze.
– Zostając zawodnikiem Polonii Piła wierzyłeś na większą liczbę startów, regularne występy czy i ty i klub od początku zdawaliście sobie sprawę, że to będzie maksymalnie raz czy dwa?
– Liczyłem na większą ilość startów, szczególnie po dobrych treningach, ale nie miałem żalu za to, że nie byłem powoływany do meczów. Myślę, że każdy ma prawo popełnić błąd.
– A występy np. w towarzyskich imprezach czy za granicą? Nie interesowały Cię czy po prostu ciężko jest się gdzieś „wbić”?
– Takie starty najczęściej załatwiają menedżerowie. Samemu ciężko jest cokolwiek zdziałać. Od dłuższego czasu próbuję samemu wynegocjować kontrakt w Wielkiej Brytanii, ale tam Polacy mają chyba… kiepską opinię. Zresztą niesłusznie. Moje pokolenie zaczynało na mini torze, więc krótkie tory nie są dla mnie problemem.
– W listopadzie podpisałeś kontrakt „warszawski” w Wybrzeżu. Jaki masz wobec tego plan na siebie w sportowym życiu na sezon 2020?
– Chciałem podpisać w Pile, ale wiedziałem już, że klub nie wystartuje, zanim to zostało ogłoszone. Potem były rozmowy z innymi klubami, ale pojawiły się inne przeszkody. „Warszawski” w Gdańsku był rozsądnym rozwiązaniem. Cały czas liczę na to, że dogadam się w klubie, który mam na celowniku. Chciałbym jak najwięcej jeździć. Jestem zdeterminowany, żeby osiągnąć sukcesy krok po kroku.
– Nie myślałeś o tym, by spróbować swoich sił za granicą na tamtejszej licencji? Ścigał się tak w Czechach Piotr Dziatkowiak, w Niemczech Marcin Sekula.
– Nie wydaje mi się, aby to było dla mnie korzystne. Brałem pod uwagę starty w Anglii, ale nie doszło to do skutku.
– Krzysztof Bas w jednej z rozmów ze mną (TUTAJ) przyznał, że druga liga powinna być zamknięta dla obcokrajowców. Z kolei jakiś czas temu ktoś zasugerował, że powinien powstać czwarty pułap ligowy w naszym kraju dla zawodników jak Ty, Wojtek Lisiecki, Bartek Szymura, którzy próbują wrócić do ścigania na wyższym poziomie oraz dla juniorów. Co o tym sądzisz?
– Pomysł drugiej ligi bez obcokrajowców nie jest niczym nowym. Nie byłoby wtedy potrzeba czwartej ligi. Mój ojciec od wielu lat mówił o tym, jako trener i jako działacz. Wydaje mi się to naturalną sprawą, biorąc pod uwagę fakt, że mamy dużo chętnych zawodników do jazdy. Zagraniczni zawodnicy w drugiej lidze nie są potrzebni. Jeśli są lepsi od Polaków – okej, niech jeżdżą. Ale w Ekstralidze albo na jej zapleczu.
– Porozmawiajmy trochę o mini żużlu. Jaki był sezon 2019 dla twoich podopiecznych z GKŻ Wybrzeża?
– Był to ciężki sezon, bo borykaliśmy się z różnymi trudnościami, ale to jest normalne. Takie jest życie i taki jest sport. Były tez sukcesy. Srebro indywidualnie wywalczył Mateusz Łopuski, w parach chłopakom udało się wywalczyć srebro. W drużynówce do medalu zabrakło nam… pół punktu.
– A jaki może być sezon 2020?
– Czas pokaże. Będzie to sezon w którym będą ścigać się nowi zawodnicy. Będą się mogli rozwijać i pokazać większej publiczności. To będzie owocny sezon.
– Rozpoczęliście od złotego medalu Antoniego Kawczyńskiego w nieoficjalnych IMP w mini żużlu na lodzie (więcej TUTAJ). Czy można to rozpatrywać jako sukces i osiągnięcie tego młodego chłopaka czy jednak towarzyska impreza na lodzie nie powinna powodować hurraoptymizmu?
– Jest to duży sukces, ale nie mówiłbym tutaj o hurraoptymizmie. Nikt w niego nie popada. Antek w tym roku pierwszy raz jeździł na lodzie i szybko opanował tą sztukę. Chłopak ma bardzo duże możliwości. Zdajemy sobie z tego sprawę. Nieczęsto trafia się ktoś taki. Prawidłowo się rozwija i zdaje sobie sprawę z tego, że musi pracować.
– W sekcji 250cc i 80-125cc dojdzie zapewne do zmian kadrowych. Na „duży tor” przechodzi Jakub Staszewski, a na 250cc przesiada się Mateusz Łopuski?
– Zgadza się. Mamy też dwóch chłopców, którzy będą zdawać licencję w klasie 80-125cc – Eryk Kamińsi oraz Jakub Malina.
– Mówi się o rewolucji w polskim mini żużlu (więcej TUTAJ). Jak się zapatrujesz na te pomysły jako jeden ze szkoleniowców tych młodych chłopaków i czy to zmierza w dobrym kierunku?
– Najważniejsze, aby dzieci mogły się uczyć i rozwijać swoje możliwości. Dobrze, jeśli będą miały okazję do jak najczęstszych startów w zawodach. To, że niektórzy kończyli zawody po jednym wyścigu eliminacyjnym było trochę bezsensu…
– Jak twoim zdaniem najlepiej byłoby rozwiązać problem z IMP-em, gdzie jest wielu chętnych, a mało miejsc? Pomysł z podziałem na eliminacje północne i południowe z jednodniowym finałem dla najlepszych upadł…
– Myślę, że system z sezonu 2019 był kiepski. Zawodników startujących, bądź co bądź w finale, było po prostu za dużo, przez co poziom był mocno zróżnicowany. Sporo zawodników w ogóle nie jechało ze sobą w fazie zasadniczej. Najlepszym rozwiązaniem byłaby klasyczna dwudziestobiegówka, czyli system szesnastu zawodników – każdy z każdym. Moim zdaniem najpierw powinny odbyć się jednak eliminacje. W zależności od ilości chętnych – np. dwa półfinały, które wyłoniłyby faktycznie najlepszą szesnastkę. Wiadomo, że w trakcie sezonu na pewno kilku nowych chłopaków zda licencję, więc można byłoby zostawić jakąś furtkę. Szesnastka nie musiałaby być zamknięta na klucz.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!