Finał DPŚ zachwycił mnie od początku do końca. Drużynowy Puchar Świata wrócił na torze, który sprzyjał efektownej walce i sprawił, że ktoś tego dnia zakochał się w żużlu. Zwolennicy Speedway of Nations (choć w mniejszości) dostali prztyczka w nos, ale twierdzę, że nadal mogą mieć miejsce na ważny dla nich turniej w kalendarzu. Tylko nie kosztem żużlowego mundialu.
Pamiętam taką scenkę, kiedy 18 lipca jechaliśmy ze znajomymi na mecz Bauhaus-Ligan do Kumli. Jeden z nich woli Speedway of Nations od DPŚ-u. Mówił, że w tym drugim będzie dominacja Polaków. Takich głosów było rzecz jasna więcej. Wrocławski finał udowodnił, że to przekonanie było błędne, choć jakieś tam podstawy miało. Polacy, Brytyjczycy, Duńczycy i Australijczycy zapewnili nam show, dzięki któremu ktoś pokochał tego dnia żużel. Jeśli widział tę dyscyplinę po raz pierwszy, to na pewno zapytał się, gdzie można lokalnie pójść i obejrzeć coś podobnego.
Finał DPŚ dobry na wszystko
Nie waham się powiedzieć, że był to jeden z najlepszych turniejów w ostatnich kilku latach. Emocje wynikowe, wybigasy zawodników na torze, szukanie najlepszej ścieżki i nawierzchnia, która pozwala im pokazać pełnię potencjału. Nie ma co się z tym kłócić.
Przed ostatnią serią Polacy i Brytyjczycy mieli na swoim koncie po 26 punktów, Dania 23, Australia 21. Emocje sięgały zenitu, a zapowiadany przed zawodami deszcz nie zamierzał psuć widzom święta i postanowił spaść dopiero po imprezie. Chwalmy Pana. Mogliśmy z wypiekami na twarzy oglądać ostatnią serię, a w niej… Rafał Dobrucki postanowił zrobić coś dziwnego.
Czytałem w komentarzu Dariusza Ostafińskiego z Interii, że trener zrobił coś szalonego, ale wydźwięk był generalnie pozytywny. O co chodzi? Bieg nr 17 to podmianka Patryka Dudka na Janusza Kołodzieja. „Koldi” po równaniu, po raz pierwszy tego dnia na torze, w ostatniej serii. Zupełnie nie zgadzam się z teorią, że to było właściwe posunięcie. Według mnie było proszeniem się o kłopoty i co gorsza – ta prośba została zrealizowana, bo choć Kołodziej starał się szarpać, napędzać po zewnętrznej, to tuż po równaniu toru nie był w stanie niczego wyszarpać. Jeżeli selekcjoner chciał wpuścić asa Fogo Unii Leszno, to trzeba to było zrobić wcześniej za niemrawego Macieja Janowskiego. Rafałowi Dobruckiemu gratuluję złotego medalu i pierwszego wielkiego sukcesu z kadrą, ale jednocześnie zachęcam do wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Za granicą taki błąd może dużo kosztować.
Koniec końców „Magic” wypił piwo, które sam sobie nawarzył. Jego przeciętna postawa w pierwszej części zawodów, połączona z dziwnym ruchem trenera Dobruckiego dały nam finał, w którym Janowski przeżył jeden z najpiękniejszych – a ja twierdzę, że nawet najpiękniejszy – momentów swojej kariery. Wyprzedził Lamberta i wprawił w ekstazę komentujących, kibiców, działaczy, trenerów, mechaników i kolegów z drużyny. Te piękne obrazki, nagrane w trakcie biegu mówią wszystko. Trzykrotny mistrz świata Zmarzlik cieszył się jak dziecko z nowej zabawki. A my wszyscy razem z nim.
DPŚ i SoN mogą żyć w zgodzie
Na następny finał DPŚ (oby tak samo magiczny) będziemy musieli poczekać trzy lata. Według mnie to za dużo. Niektórzy twierdzą, że ten głód oczekiwania pozytywnie wpłynie na odbiór kolejnego turnieju. Być może, ale nadal uważam, że DPŚ i SoN powinny być rozgrywane co najmniej naprzemiennie.
Po pierwsze dlatego, że rozgrywki Speedway of Nations nigdy nie będą wzbudzać emocji nawet zbliżonych do tego, co mieliśmy w sobotę. Po drugie dlatego, że to kibice są w tym sporcie najważniejsi, a pokazali w tym roku, za czym się opowiadają. Po trzecie dlatego, że widać to po samych zawodnikach. Rozgrywki drużynowe to coś, co łączy w tak pozytywny sposób, że nie sposób tego nie doceniać. Ten SoN może sobie być, tylko obok Drużynowego Pucharu Świata, a nie zamiast. Nikogo nie przekonujmy, że są to bliźniacze rozgrywki. Nie mam nic przeciwko, aby SoN funkcjonował sobie jako mistrzostwa par, bo przecież starty w duetach to również ważny od lat element sportu żużlowego. Możemy doceniać ten format, ale nie róbmy z tego nie wiadomo jakich igrzysk, bo coraz mniej osób jest do tego przekonanych.
Zero dodatkowych potrzeb
Sobotni finał DPŚ sprawił, że nawet nie chce mi się zbyt dużo myśleć o farsie, jaką był nierozegrany w niedzielę 3. finał Canal+ Online Indywidualnych Mistrzostw Polski im. Zenona Plecha w Krośnie (ależ długa nazwa). Nie chce mi się też myśleć o kolejnych dowodach na to, że Aleksander Latosiński to jeden z najgorszych sędziów w żużlu. Cieszę się, że dostaliśmy gwiezdne wojny, które były jednym wielkim triumfem sportu żużlowego. Trochę się pomęczyliśmy, ale dzięki temu złote medale smakują wyjątkowo i będziemy do nich wracać w kolejnych latach. I tak na koniec – jakimś oficjalnym dekretem powinno się zarządzić, że co najmniej jedno super wydarzenie w sezonie musi zostać odjechane we Wrocławiu. Ten obiekt ma naturalną moc przyciągania wielkich zawodów.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!