W weekend odbyły się zaległe pojedynki w ramach rozgrywek ligowych w Polsce. Zapraszamy na podsumowanie ostatnich spotkań w PGE Ekstralidze i Nice 1. Ligi Żużlowej, które przygotował dla Państwa Maciej Markowski, reporter stacji Eleven Sports.
PGE EKSTRALIGA
Stelmet Falubaz Zielona Góra – Speed Car Motor Lublin 54:36
O meczu, na którym byłem, mogę napisać nieco więcej. Cudu nie było, choć gdyby tak dodać do tego dorobku lublinian przynajmniej siedem-osiem punktów więcej przy nazwisku Andreasa Jonssona, to sensację moglibyśmy mieć. Niestety, Szwed znów zawiódł na całej linii. Można rzec, że na swoim torze, bo przecież pięć sezonów w Zielonej Górze spędził. Wedle moich przypuszczeń, Motor do ósmego biegu zaskakiwał. Celowałem w minus cztery, natomiast był remis, 24:24. Jednakże po dwóch seriach zaczęły się problemy Lamberta i Dawida Lamparta, a skończyły Dudka i Jensena. Szczególnie należy pochwalić tego drugiego. Jego team i on sam byli maksymalnie zmotywowani. Przed każdym biegiem i po jego zakończeniu krzyczeli do siebie niemiłosiernie, wyrażając tym samym swoje wysokie ambicje.
Muszę przyznać, że zielonogórzanie bardzo poważnie potraktowali to spotkanie. Zresztą, po trzecim biegu mieli już gorąco, więc nie ma się co dziwić. Pedersen, czy Protasiewicz byli maksymalnie skoncentrowani. Reszta pewnie też, choć nie było to tak widoczne.
Gdyby Państwo widzieli jak wściekły był Mikkel Michelsen po biegu numer 15. Zależy mu na wyniku, jak mało komu. Ambicje są, forma też, ale jednak co Ekstraliga, to Ekstraliga. Nie ma zmiłuj. Trzeba pilnować się do ostatniego centymetra.
Co do sytuacji Pawła Miesiąca z parku maszyn – nie widzę w tym nic zdrożnego. Emocje, adrenalina – typowy żużel. Jednak sytuacja torowa nie do usprawiedliwienia. Tak wysoko latająca noga powinna skończyć się żółtą kartką.
truly.work Stal Gorzów – Betard Sparta Wrocław 48:42
Wielu przepowiadało pewne zwycięstwo gospodarzy, a ja absolutnie nie. Stawiałem nawet na remis. Trener Chomski, mówiący o tym, że nie interesuje go brak atutu toru, byle zawody się odbyły, dał tym samym sygnał, że chcą wrocławianom za wszelką cenę utrzeć nosa i wykorzystać brak Macieja Janowskiego.
Miszmasz w szeregach wrocławskich sprawił, że przegrali oni nieznacznie, choć ja, na miejscu trenera Śledzia, rozegrałbym ten mecz nieco inaczej. Przede wszystkim, za żadne skarby świata, nie postawiłbym na Przemysława Liszkę w biegu czternastym, mimo że go znam i bardzo lubię. Druga sprawa to desygnowanie w wyścigu 13. Maksyma Drabika z czwartego pola. Przy jego dobrych startach i gonitwie wcześniej z wewnętrznego, należało dać go z drugiego. Wszystko to jednak gdybanie, bo kluczową postacią miał być Max Fricke. Ten zaś zdobył PUNKT Z BONUSEM. Gorzej, niż źle. Wystarczyło dorzucić „marne” cztery punkty i Sparta byłaby w euforii.
Tym bardziej, że w dół poleciał znów Krzysztof Kasprzak, a swojego dnia nie miał Rafał Karczmarz, który gorzowski tor wielbi ponad wszystkie. Obudził się za to Kildemand, ale czy to rzeczywiście efekt „super-silników”? Powątpiewam.
forBET Włókniarz Częstochowa – Fogo Unia Leszno 31:59
Starty – klucz do sukcesu? Niekoniecznie. Na trasie przecież każdy wyprzedzał, ale częstochowianie wyjścia spod taśmy przegrywali tak bardzo, że dystans niewiele dawał, bo ten pierwszy odskakiwał na dobre kilkanaście metrów i do złapania był jedynie ten drugi z gości. Tyle napisano już o syndromie Crumpa, że jedynie wypada mi się pod tym podpisać. Lindgren i Žagar byli nie do poznania na własnym torze. Madsen także nie był sobą, choć on akurat pojechał najlepiej. Wielki plus dla Jakuba Miśkowiaka. Nie wiem czy przypadkiem to on nie był najszybszym „Lwem”. Pawła Przedpełskiego i Adriana Miedzińskiego dołować nie będę. Sami wiedzą, jak pojechali. Muszą się podnieść, bo najbliższy mecz z Betard Spartą Wrocław jest musowo do wygrania. Za rogiem czyha GKM Grudziądz, który awansu do półfinałów nie odpuści.
Taki żużlowy lis, jak Marek Cieślak, powinien być gotowy na każde warunki torowe dla swojej drużyny. Przygotowanie nawierzchni przez komisarza nie może być usprawiedliwieniem. Goście z Leszna w każdym meczu tego sezonu zastają tor „pielęgnowany” przez komisarzy i nie stracili nawet punktu.
Nad Emilem Sajfutdinowem rozpływali się już wszyscy. Obejrzałem ten jego kosmiczny bieg chyba 1503 razy, ale do końca roku dobiję chyba do stu tysięcy. Coś niebywałego, niespotykanego, zjawiskowego. Ewidentnie wyścig dziesięciolecia.
Betard Sparta Wrocław – Get Well Toruń 54:36
Tu, znów w przypadku wrocławian, wielu szukało sensacji i wygranej Torunia. Nie wiedząc o pożyczonym sprzęcie przez Macieja Janowskiego, stawiałem na gospodarzy, lecz maksymalnie 50:40. „Anioły” doznały kolejnej klęski i to chyba najboleśniejszej w tym roku. Mogą tak naprawdę cieszyć się, że ta różnica wyniosła osiemnaście, a nie trzydzieści punktów, bo w pewnym momencie zanosiło się i na taki rezultat.
Nie pojmę zmiany Norberta Kościucha. Tym bardziej na Chrisa Holdera i to po wyjechaniu na próbę toru i niezłym biegu z Jakubem Jamrogiem. Nie dziwię się frustracji Norberta. Czas na konkretne ruchy z jego strony, bo to on powinien teraz przejąć pałeczkę nad swoją przyszłością i powiedzieć: „Pani Prezes, chcę odejść, mam propozycję”.
Przełamanie po stronie wrocławskiej zaliczyli Max Fricke i Jakub Jamróg. Australijczyk korzystał ze sprzętu Macieja Janowskiego i pewnie stąd ta zmiana. Strach pomyśleć, co będzie, jak silniki wrócą do właściciela. Jamróg natomiast dwa biegi rozegrał indywidualnie i dzięki niemu, Woffinden mógł wygrać podwójnie.
NICE 1. LIGA ŻUŻLOWA
ROW Rybnik – Zdunek Wybrzeże Gdańsk 58:32
Ten mecz podsumować można krótko – Rybnik idealny, w Gdańsku wyskoczył zaledwie Gomólski. ROW pojechał na najwyższym poziomie. Każdy z zawodników Piotra Żyto wykonał swoje zadanie idealnie. Goście z pewnością liczyli na dużo więcej, ale jak tu się pozbierać, gdy po 4. biegu dostaje się 7:17, a po siódmym – 12:30.
Często narzeka się, że szkoleniowcy odstawiają zawodnika po jednym, nieudanym starcie. W tym przypadku należy zrugać menedżera gości, że dał Cyferowi i Thorssellowi aż trzy szanse. Łącznie obaj przywieźli punkt w sześciu startach. Na wyjazdach, gdańszczanie nie będą odgrywali znaczących ról.
Orzeł Łódź – Lokomotiv Daugavpils 57:33
Unia Tarnów – Orzeł Łódź 49:41
Orzeł Łódź – Car Gwarant Start Gniezno 41:49
Za jednym zamachem pod lupę wezmę trzy mecze zapracowanego Orła Łódź. Każde miało inne oblicze tej drużyny. W każdym z tych spotkań łodzianie jechali w innym zestawieniu i układzie par. I może tu pies pogrzebany, bo wygrana z osłabionymi Łotyszami niczym spektakularnym nie była. Jedna pomyłka oznaczała wypadnięcie ze składu. Hans Andersen w pojedynku z Lokomotivem pojechał najsłabiej. Za karę, w Tarnowie zastąpił go Huckenbeck. Rafał Okoniewski zaliczył wpadkę w meczu z Unią i w ostatnim momencie wskoczył Rory Schlein w spotkaniu ze Startem. Potężny ból głowy ma teraz Lech Kędziora. Wpędził się w niebezpieczny wir zmiany za zmianą i ciężko będzie mu to opanować, bo każdy z tych żużlowców będzie czuł nóż na gardle przed wypadnięciem ze składu.
Dwa pierwsze spotkania bez zaskoczenia, dlatego odniosę się do ostatniego, gdzie gnieźnianie zrobili na mnie ogromne wrażenie. Kapitalne zawody pojechał Oliver Berntzon. Któż przypuszczałby, że Szwed będzie liderem i pociągnie Start do wygranej. Wtórował mu Adrian Gała i sinusoidalny Mirosław Jabłoński. Po tym ostatnim szczególnie nie spodziewałem się tak dobrej dyspozycji poza domowym torem.
Pech Tobiasza Musielaka z pewnością bardzo pomógł gościom w wygranej, lecz uważam, że i bez tego wykluczenia, gnieźnianie podołaliby na łódzkiej Motoarenie.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!