Czas na kolejną część naszego autorskiego projektu pt. Z(a)marłe tory. Tym razem zabieramy Was w podróż do Kazachstanu, gdzie speedway swoją historię miał w niezwykle wyjątkowym miejscu, niezwykle rzadko spotykanym w dzisiejszych czasach. Gorąco zapraszamy do lektury!
Wskaźnik kompasu magnetycznego samolotu zaczął tracić równowagę. 24-letni pilot ekspedycji geologicznej Michał Surgutanov leciał do miasta Kostanaj (wtedy Kustanaj) dobrze znanym szlakiem i do lotniska docelowego pozostało jedynie 50 kilometrów. Tego dnia warunki pogodowe były trudne, dlatego pilot postanowił lecieć na nieco niższej wysokości niż zwykle, aby nie stracić kontaktu wzrokowego z ziemią i nie zbłądzić z kursu. Wszystkie urządzenia w samolocie działały poprawnie, gdy nagle nad miejscem zwanym Sarbajski Karaj, igła kompasu zaczęła gwałtownie odchylać się na bok. Michał Surgutanov nieco obniżył wysokość maszyny, nie spuszczając oczu z wskaźników kompasu. Odchylenie igły od normalnego poziomu wynosiło około 40 stopni. Gdyby nie wąska nitka toru kolejowego w kierunku Kostanaju, którą pilot wziął za główny punkt orientacyjny, samolot mógłby łatwo zabłądzić nad bezkresnymi stepami północnego Kazachstanu. Po kilku minutach wszystkie wskaźniki wróciły do normy. Tak samo nagle. Po lądowaniu Michał Surgutanov natychmiast poinformował swoje kierownictwo o dziwnej anomalii, która miała miejsce w trakcie lotu. Sprawdzenie kompasu wykazało, że urządzenie jest całkowicie sprawne. Główny geolog ekspedycji, Dmytro Toporkow, postanowił na własne oczy zobaczyć dziwne zachowanie techniki i po kilku dniach samolot Surgutanowa ponownie krążył nad Sarbajskim Karajem. Anomalie w urządzeniach lotniczych nie pozostawiły wątpliwości, że w tym miejscu, w głębi ziemi znajduje się duża anomalia magnetyczna, której szczegółowe badanie zlecono później dużej grupie geologów poszukiwaczy. To był początek odkrycia największych w Kazachstanie złóż rudy żelaza – Sarbajskiego i Sokolowskiego. Wokół spokojnego i niemal bezludnego stepu tętniło życie. Namiotowe osiedla pierwszych górników-badaczy wkrótce zostały zastąpione przez solidne budowle, które stały się początkiem nowego miasta o nazwie Rudny. Ciekawe, że wokół tej nazwy toczyły się dość intensywne spory. Jedni uważali ją za mało optymistyczną i proponowali alternatywne imię – Rudnogorsk. Inni w ogóle chcieli nawiązać do liczby namiotów, z których składało się pierwsze górnicze miasteczko. Było ich 70. Dlatego też nazwę, przy tym na dość poważnym poziomie, proponowano dziwaczną – Siedemdziesięciopalatyńsk. Tak czy inaczej, pierwszy wariant wygrał. Od końca sierpnia 1957 roku osiedle typu miejskiego Rudny stało się miastem o znaczeniu obwodowym w składzie Kazachskiej SRR.
„Czy przylatujesz dzisiaj? O której dokładnie? Postaram się zdążyć, żeby cię przywitać” – poranny telefon kazachstańskiego żużlowca Denisa Slepuchina był trochę zaskakujący, ale dawał nadzieję, że moja nieco awanturnicza idea poświęcenia tego gorącego lipcowego dnia na odwiedzenie miasta, które przez długi czas było centrum kazachstańskiego żużla, okaże się w końcu udana. Wiedziałem, że na miejscu raczej nie zobaczę zbyt wiele. Wiedziałem, że jeden ze stadionów jest całkowicie lub częściowo zabudowany. Rozumiałem, że może nie uda się spotkać z tymi, którzy odkryją przede mną nieznane strony żużlowej przeszłości Rudnego. Może będę musiał włączyć wyobraźnię i spacerować po ulicach miasta, wyobrażając sobie, jak ono kiedyś żyło, czekając na nową bitwę na torze żużlowym lub lodowym. Nawet taki minimalny obrazek byłby lepszy niż nic, ale w końcu wszystko udało się jak najlepiej.
—> ZOBACZ POZOSTAŁE CZĘŚCI Z(A)MARŁYCH TORÓW ! <—
Lokalizacja, których teraz praktycznie nie ma
Rudny to dość wyjątkowe miasto na żużlowej mapie świata. Niewiele jest miejsc, gdzie równocześnie rozwijał się zarówno klasyczny speedway na torze żużlowym, jak i żużel na lodzie. A każda z tych dyscyplin miała swój oddzielny tor. Jeśli chodzi o wyścigi na torze żużlowym, to było to w ogóle jedyne miejsce na ogromnym terytorium Kazachstanu, gdzie były organizowane. W 1984 roku miejscowa drużyna „Magnetit” zgłosiła się do rozgrywek w 2. strefie pierwszej ligi mistrzostw ZSRR w żużlu. Jej rywalami były drużyny ze Sterlitamaku, Saławatu, Fergany, Władywostoku i Tiumeni. Drużyna „Magnetit” istniała do 1988 roku, nie kończąc sezonu – w końcowej tabeli 3. strefy klasy B pierwszej ligi (czyli w zasadzie drugiej ligi ZSRR) drużyna została wykreślona z rozgrywek.
W rzeczywistości historia żużla w ZSRR pełna jest białych plam, a nawet końcowe tabele rozgrywek zawierają niepełne wyniki, nie mówiąc już o wynikach poszczególnych spotkań. Dlatego przed podróżą do Rudnego miałem wiele pytań, które liczyłem na to, że uda mi się zadać tym, którzy mieli bezpośredni związek z żużlem w tym mieście.
„Teraz wszystko ci pokażę. Już niedługo dojedziemy do miasta” – mówi mi spokojnym głosem Denis Slepuchin. Ojciec Denisa, Grigorij, był jednym z pionierów żużla w Rudnym. Udzielał się zarówno w zawodach „letniego”, jak i „zimowego” żużla. Niestety życie Grigorija Slepuchina zakończyło się pod koniec 1992 roku. Miał tylko 34 lata. Denis kontynuował dzieło ojca, przez wiele lat wkładając ogromny wysiłek, aby kazachstański żużel lodowy nadal istniał. „Jednym z głównych problemów jest wychowanie młodzieży. Nie każdy jest gotów pracować, słuchać i osiągać wyniki. A poza tym bardzo trudno kogoś utrzymać. Znalazłem perspektywicznego chłopaka w Ridderze (miasto na wschodzie Kazachstanu). Jego imię to Anton Moisejew. Już do mnie dzwonili z sąsiedniego kraju. Proponowali, żebym go zabrał do nich. Ale nie, on jest nam tu potrzebny. Ciężko znaleźć możliwości. Zwłaszcza teraz. Ale dobrze, że są ludzie, do których można się zwrócić. Teraz jedyny klub sportowo-techniczny jest w Ałmaty. Nazywa się „Sokół”. Pod ich flagą wielokrotnie występowaliśmy. Więc nawet jeśli mówią, że teraz jest bardzo ciężko z finansami, to nadal walczę o swoje. Najważniejsze to się nie poddawać. Dlatego Anton to nasza przyszłość. Dla niego warto nie rezygnować z tej pracy.”
Rudny to typowe postradzieckie miasto przemysłowe. Znajdziesz tu zarówno tradycyjną dla takich miejsc zniszczoność, jak i złe drogi, ale mimo to w takich miastach często czuć jakąś specyficzną magię. Może sekret tkwi w poczuciu czasu, który jakby się porusza, ale nieco wolniej niż zwykle. W takich miasteczkach jest jakiś magnetyzm, jak ten, który w 1949 roku przyciągał igłę kompasu lotniczego.
– „Dojchaliśmy, to stadion „Hirnyk” – mówi Denys.
– „A nie jest to ten w centrum?” – pytam.
– „Nie, tam jest piłkarski. A tutaj był tor żużlowy.”
Przypominam sobie jedyne zdjęcie z Rudnego z połowy lat 80., które widziałem przed podróżą tutaj, i staram się włączyć wyobrażoną maszynę czasu, by połączyć dwa absolutnie przeciwstawne obrazy w jeden.
„Było tu wszystko: trybuny, wieża sędziowska. Ogólnie, wokół był wspaniały kompleks sportowy. Różne sekcje. Gimnastycy tu trenowali. A w ogóle to, kogo tu nie było. O, to pozostałości strzelnicy, na przykład. A zaraz obok rzeka. Tam kajaki, łodzie. Wspaniałe miejsce.”
Sama droga, swoją drogą, całkiem dobrze się zachowała. Teraz uczą tu podstaw jazdy samochodem. Albo motocyklem. Kto co woli. „A w ogóle, gdyby trochę skrócić owal, to można by tu wyścigi zrobić. Ile to miało metrów?” – pytam.
„Z 350. Dokładniej to Władek wie” – odpowiada Denys.
O legendzie słów kilka
Władek – Władimir Czeblokow. Faktycznie, bez przesady, absolutnie legendarna postać w historii żużla nie tylko Rudnego, ale i całego Kazachstanu. Zaczął uprawiać sport motorowy jeszcze pod koniec lat 70. i robi to do dziś. I to na dość wysokim poziomie. Władimir Czeblokow w składzie drużyny Kazachstanu dwukrotnie z rzędu zdobywał brązowy medal Mistrzostw Świata (1995 i 1996 rok), brał udział w niezliczonych wyścigach na różnych lodowych torach świata, a także jest jednym z tych, którzy przeszli całą drogę z „Magnetitem” w latach 80-tych.
„Władek jest na rybach. Ale obiecał przyjechać. Za godzinę powinien być w domu. Zobaczymy. Władek nigdy się nie spóźnia w życiu, tylko na ryby i na wyścigi. Więc może trzeba będzie trochę poczekać” – słowa Denysa dają nadzieję na kolejne niezwykle interesujące spotkanie.
„Początkowo chcieli tu zbudować garażowy kooperatyw. Garaże zamiast stadionu. Wyobrażasz to sobie? Potem zaczęli budować domki. Zbudowali tylko dwa. O, patrz, kawałek naszej drogi zabrali. Oczywiście były próby, by to wszystko choćby na treningi reaktywować, ale do tego potrzebne było nie tylko wsparcie moralne, ale i materialne tych, którzy mogą coś załatwić w tym mieście. I tak to wszystko stoi. Pamiętam, kiedy tata przyjeżdżał, to atmosfera była tu wspaniała. Szczególnie cieszyliśmy się, gdy przyjeżdżała drużyna z Ferghana. Byli tacy „spakowani”, w „Ikarusie”. A tam, patrz, rzeka, gdzie łodzie pływały. Ludzie spędzali czas dobrze. A teraz łatwiej napisać „Zakaz kąpieli. Mandat.” I można nic nie robić. Dobrze, jedźmy teraz poznać jeszcze jedną interesującą osobę.”
Niesamowite opowieści
Andrzej Leongard to człowiek, który zakochany jest we wszystkim, co związane z motocyklową techniką, a szczególnie w motosporcie. Jego pasja nie została nawet zmieniona przez poważną kontuzję, którą doznał podczas treningu na torze crossowym. Kiedyś, w latach 90-tych, postanowił wrócić z Niemiec do rodzinnego Rudnego. Otworzył warsztat, zaczął zajmować się restauracją i naprawą motocykli.
„Zobacz, jaka tu piękność. Zobacz w jakim stanie wszystko. Estończycy proponowali zabrać część do muzeum, ale na razie nic z tego nie wyszło. Tak żyjemy: jak mamy wolny czas, to zajmujemy się odnawianiem rarytasów. A teraz pokażę Ci coś jeszcze. To nasz Rudny.”
Patrzę na czarno-białe fotografie, które zostały zrobione na stadionie, który właśnie odwiedziliśmy.
Znowu próbuję uruchomić wyimaginowaną maszynę czasu, ale jak na razie bezskutecznie. „Oto ojciec Denisa – Grigorij. To takie dyplomy dawali. A to wyścig z Feragany. Wtedy Armenin jeździł za nich (Kamo Sarkisjan). Jeździł bardzo dobrze. Fajne zdjęcia, prawda?” Te zdjęcia są naprawdę bezcenne. Jak i wspomnienia tych, którzy widzieli te wydarzenia na własne oczy. „Często wspominamy jeden ciekawy przypadek” – Andrzej wyraźnie przygotowuje się do opowiedzenia jakiejś zabawnej historii.
„Pojechali nasi do Estonii na wyścig. Tam w Tallinnie organizowali na długim torze. Pojechali na ZIŁ-ie. W czterech: trener Kożin i trzech zawodników. Wtedy internetu oczywiście nie było. Ktoś się z nimi skontaktował, umówili. Załadowali wszystko do naczepy ZIŁ-a, wrzucili materace i pojechali. Jechali długo. W końcu dotarli do Tallinna, przyjechali pod stadion i zaczęli wołać kogoś, żeby otworzył bramę. Po chwili wyszedł zdziwiony i śpiący strażnik i pyta: „Po co przyjechaliście, chłopcy?” „Na wyścig przyjechaliśmy – otwórz”.
„Ale wyścig był tydzień temu” – odpowiedział strażnik, zamykając skrzypiące metalowe wrota. Musieli wracać do Rudnego.” Andrzej z pasją dzieli się wspomnieniami i z lekkim smutkiem patrzy w przyszłość. „Mam nadzieję, że tej zimy znajdziemy możliwość, żeby chłopaki chociaż na kilka zawodów wyjechali. W tym styczniu nie zdążyliśmy wrócić z Mordowii, gdzie odbywał się wyścig „Legendy Speedway”, jak Denis przyszedł do mnie i mówi, że jest zaproszenie na kolejne zawody. I jakby nie było trudno, ale trzeba jechać. Zawsze można się normalnie dogadać z ludźmi, znaleźć transport, paliwo. Ważne, żeby było chęć.”
Dziękuję Andrzejowi za bezcenne zdjęcia i wspomnienia, a razem z Denisem wyruszamy na stadion „Budowlany”, który kiedyś był głównym ośrodkiem speedway’a na lodzie w Rudnym. Jak to miejsce wygląda teraz, a także czy udało się spotkać z legendarnym rudzinnym zawodnikiem Włodzimierzem Czeblokowym – przeczytacie w drugiej części.
—> ZOBACZ POZOSTAŁE CZĘŚCI Z(A)MARŁYCH TORÓW ! <—
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!