Usłyszałam ostatnio, na ulicy, a może w internecie, myśl, z którą w pełni się zgadzam: „Teraz jest taka moda na retro, że może do łask wróci w końcu uprzejmość i szacunek”. To miła przeciwwaga dla atakujących nas zewsząd haseł o tym, że tylko bezczelni i pozbawieni skrupułów wygrywają w dzisiejszym świecie i że należy myśleć o sobie, a o innych to jak wystarczy czasu.
Taki wstęp pasowałby do lamentu świętokrzyskiego (oraz lubuskiego) o tym, jak to sztuka jeżdżenia parą zanika wśród żużlowców, czego efektem są takie przepychanki, jakich świadkami byliśmy na przykład podczas dwóch ostatnich meczów Stelmet Falubazu. Ale wyjątkowo ja nie o tym będę. Bo wiecie, z jazdą parą jest tak, że niewielu umie, a jeszcze mniej ma kiedy wykorzystać. Gdy kolega z pary jest dwa razy od człowieka wolniejszy, to pomoże tylko linka holownicza. Czasem taktycznie kalkuluje się bardziej uciec do przodu i liczyć, że kolega poradzi sobie sam, a w przypadku niektórych zawodników to w ogóle trzymać się od niego jak najdalej i po prostu nie przeszkadzać. W ferworze walki trudno się zorientować, kto jedzie obok, swój czy obcy, a jeszcze trudniej na bieżąco ustalać taktykę. Chwalmy zatem tych zawodników, którzy jeździć parą umieją, stawiajmy ich za przykład zamiast traktować tę zdolność jako coś oczywistego – marchewka zawsze sprawdza się lepiej niż kij.
A żużel, jak się okazuje, cierpi na problemy o wiele głębszej natury. Problemy z szacunkiem. Nie z hejtem, bo hejt, jak się okazuje, to pojęcie względne, którym w zależności od potrzeb można objąć każdy wyraz dezaprobaty, od hejtu właściwego (wyzwisk, gróźb itd.) po merytoryczną krytykę, w myśl zasady, że krytykować nie wolno nigdy i pod żadnym pozorem (znanej też jako „sam zrób to lepiej” lub „doceń starania”). Elementarny ludzki szacunek do drugiej osoby – zawodnika, kibica, sędziego, kogokolwiek – to coś innego.
Takiego szacunku zabrakło mi na przykład w postawie Marka Cieślaka w jednym z ostatnich meczów forBET Włókniarza Częstochowa. Trener reprezentacji sprawia wrażenie sympatycznego gościa, ale zdarza mu się pomylić szczerość z bucerą. I tak oto wyszły z jego ust słowa: „Jeździć Dróżdżem, to jakby od razu się poddać”, wypowiedziane przed spotkaniem ze Stelmet Falubazem na początku czerwca. Ciekawe, jakie morale ma mieć po takiej publicznej ocenie trenera wzmiankowany Damian Dróżdż? Na jego miejscu poszukałabym nowego klubu, bo skoro w tym nie pokładają w nim kompletnie żadnej nadziei, to po co tkwić w miejscu, można iść do niższej ligi i pokazać niedowiarkom, że za wcześnie spisali go na straty. Nie bardzo da się to zrobić w realiach obecnego sezonu, ale na polskich ligach świat się nie kończy. Zawszeć można angaż w Rosji złapać, tam ostatnio lubią Polaków. Tenże Dróżdż wystąpił wszelako w kolejnym spotkaniu. Pojechał kiepsko, ale wcale nie gorzej od kolegów z podstawowego składu, którzy morale mieli w porządku, bo nikt z nich przed mediami nie zrobił brzytwy, której się tonący chwyta.
Czasem naprawdę warto pomyśleć, zanim się coś puści w eter. Pal sześć, kiedy to słowa wypowiedziane w środku meczu, pod wpływem emocji, chociaż takiego Mateja Žagara odsądzano od czci i wiary, że po wypadku z Jasonem Doyle’em, zamiast publicznie zainteresować się zdrowiem kolegi, pozdrowił syna. A to akurat jestem w stanie zrozumieć, kiedy człowiek zły, a wie, że z każdego słowa go rozliczą, to mówi o miłych rzeczach, coby mu się próba obsobaczenia arbitra nie wymsknęła. Ale przed meczem, jeszcze przed największymi emocjami można przecież przygotować sobie ramowy plan wypowiedzi i się go trzymać. I nie krzywdzić własnych zawodników. Jak trenera Cieślaka lubię i szanuję, tak za tę piarową bezmyślność i brak szacunku do Dróżdża ma u mnie wielkiego minusa. Nie pierwszy to zresztą jego wyskok, Piotrowi Baronowi już w tym sezonie zarzucał, że to nie jego zasługa, że Unia wygrywa, bo z takim zespołem to każdy by wygrywał…
Wiem, że uwielbiamy wyraziste postacie i kontrowersyjne charaktery, a cytaty z gorących głów potem przez lata żyją własnym życiem. Ale kiedy Sebastian Niedźwiedź mówi, że pojechał jak żeński organ rozrodczy, a Patryk Dudek rzuca ponglishowym „This is regulamin”, to nikogo tym przy okazji nie krzywdzą. Można? Można.
Ktoś powie, żeby wybaczyć trenerowi, bo to tylko prosty eksżużlowiec i sztuka efektywnej komunikacji nie leży w obszarze jego zainteresowań, bo brak na nią czasu między żużlem, kolarską pasją i hodowlą psów czarnych jak Święta Ziemia. Dobrze, to trenerowi wybaczę. Ale są też w kadrach zarządzających w naszej pięknej dyscyplinie ludzie, którzy z racji wykonywanej pracy powinni szczególnie ostrożnie obchodzić się ze słowem. Na ten przykład – politycy.
Wierzycie w to? O, naiwni. Przyznajcie: komu z was nie zagotowała się krew podczas słuchania wywiadu z Przemysławem Termińskim albo lektury relacji z tegoż? Pisałam wyżej coś o chwytaniu się brzytwy? Zapomnijcie o tym. Właściciel Get Well złapał się włączonej piły mechanicznej. Zamiast skupić się na tym, że Toruń tonie, wolał stwierdzić, iźli obecny skład to zawodnicy „lepsi od tych naszych dwóch, co odeszli do Częstochowy”. Pamięć ludzka to jednak zawodna sztuka, kiedy człowiek po roku-dwóch wyparł z niej imiona i nazwiska wychowanków, których oklaskiwał przez szereg sezonów.
Żarty na bok. Abstrahując od faktu, że z perspektywy długofalowej polityki klubowej to kontrolny strzał prosto w skroń, bo który wychowanek po czymś takim wróci do klubu wyciągać go z pierwszej ligi i przyciągać na trybuny miejscowych kibiców, to pan Termiński wykazał się niewyobrażalnym wprost brakiem taktu. Takie przemyślenia warto zostawić dla siebie – to raz. Już tym bardziej nie mówić o nich w mediach, bo człowiek wystawia laurkę tylko sobie, nie temu, o kim mówi – to dwa. A trzy jest takie, że właściciel toruńskiego klubu wysłał właśnie sygnał do wszystkich przyszłych potencjalnych zawodników klubu: nie będzie ich szanować. Obsobaczy, gdy zawalą mecz. Odezwie się o nich pogardliwie, gdy odejdą.
Z takim podejściem to choćby Toruń miał budżet trzy razy większy od innych klubów w lidze, obojętnie której, nie będzie mieć drużyny. Pójdą tam tylko żużlowcy tak skuszeni perspektywą gigantycznych zarobków, że na drugi plan zejdą inne plusy i minusy ekipy – czyli albo zdesperowani, pragnący odbić się od finansowego dna (którzy uciekną zaraz potem), albo też tacy, którym wisi i powiewa, gdzie będzie ich drużyna w DMP. I ja się wcale nie dziwię. Dziwię się panu Termińskiemu, który politykiem jest nie od dziś, a koło dyplomacji to chyba nawet nie stał. I nie przekonują mnie stwierdzenia, że przecież nie użył wobec Miedzińskiego i Przedpełskiego słów obraźliwych. Nie tylko wyzwiska ranią, a pogardliwe „ci dwaj” to określenie, które nikomu nie sprawiłoby przyjemności.
Słowa senatora, paradoksalnie, mogą zaszkodzić przede wszystkim Toruniowi, który wszak najbliższy ekstraligowy mecz, kolejny z gatunku tych o życie, ma z Częstochową. Adrian Miedziński już zapowiedział, że chętnie sprawdzi, jak to z tą dyspozycją jest. Paweł Przedpełski deklaracji nie składał, ale na pewno zepnie się, żeby odjechać zawody życia.
Tylko że bezmyślność właściciela Get Well w doborze słów może słono kosztować nie tylko jego klub. Nie darmo mówią, że przykład idzie z góry. Skoro były prezes, oficjel, osoba wysoko postawiona może publicznie wypowiadać się bez szacunku o zawodnikach, to tym bardziej wolno to prostym kibicom, prawda? Nie?
Przykład idzie z góry. I wobec wymogu szacunku wszyscy powinni być równi, niezależnie od wieku, piastowanego stanowiska, zasług czy zasobności portfela. A co już poszło w eter, w dobie internetu nie ginie. Dlatego lepiej się dwa razy zastanowić i pomilczeć wymownie przed kamerami niż powiedzieć coś, co nie tylko walnie w mówcę rykoszetem, ale i odbije się na środowisku.
Joanna Krystyna Radosz
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!