Pechowo sezon rozpoczęła drużyna z Ostrowa Wielkopolskiego. Jeszcze przed pierwszą kolejką stracili na kilka tygodni Victora Palovaarę, a w sobotę dwóch kolejnych podstawowych zawodników doznało kontuzji. Mariusz Staszewski po takim meczu miał prawo czuć rozgoryczenie i złość, której nie krył w rozmowie po spotkaniu w Gdańsku.
Ostrowianie pomimo problemów kadrowych w trakcie spotkania znakomicie spisywali się w spotkaniu i do ostatniego biegu walczyli o wygraną. Mariusz Staszewski nie może być jednak zadowolony z przebiegu meczu, gdyż stracił on aż dwóch zawodników, których czeka teraz przerwa od ligowego ścigania, a przypomnijmy przecież, że przed tym spotkaniem jeszcze kontuzji doznał Victor Palovaara. – Nie mogę być z tego meczu zadowolony, gdy straciłem dwóch kolejnych zawodników. Bardzo pechowy był to dla nas pojedynek. Zawody skończyliśmy trójką seniorów i dwójką juniorów. Spotkania nie dokończyło dwóch zawodników. Tobiasz Musielak, który on dziesięć punktów to by zrobił gdyby miał gorszy dzień. Do tego Sebastian Szostak, który także bardzo dobrze wyglądał w dzisiejszym spotkaniu i dwa razy bieg z seniorami prowadził. Straty są ogromne i mecz, który od początku powinniśmy kontrolować skończył się fatalnie dla nas – stwierdził trener Arged Malesy Ostrów Wielkopolski.
Tak pechowego meczu jeszcze nie prowadził
Wydawało się, że akcje ostrowian stoją wyżej niż Zdunek Wybrzeża, a ci mogą pokusić się o pierwsze, historyczne zwycięstwo w Gdańsku. Pierwsza seria zweryfikowała te podejrzenia, bo po dwóch kontuzjach w ostrowskim zespole sytuacja dla przyjezdnych zrobiła się bardzo trudna. – Można gdybać co by było gdyby. Gdyby nie taktyczne leżenie na torze do momentu przerwania wyścigu, celowe nieschodzenie po podniesieniu głowy. Gdyby nie te przerwane biegi, mecz mógłby potoczyć się inaczej. W powtórce czwartego biegu po takiej sytuacji był upadek i kontuzja Szostaka. Straszny dzień dla nas. Tak pechowego meczu chyba jeszcze nie przeżyłem – stwierdził.
To spotkanie było zdecydowanie najtrudniejszym do poprowadzenia przez trenera ostrowskiej ekipy. Brak dwóch zawodników, a mimo to walka do samego końca o zwycięstwo to z pewnością można uważać za udany końcowy rezultat. Mariusz Staszewski ma obecnie jednak wiele powodów do zmartwień. – Po czterech biegach to martwiłem się przede wszystkim o to czy będę mieć kim pojechać następne spotkanie. Nadal chcieliśmy wygrać i robiliśmy co mogliśmy. Wiedziałem, że seniorzy co byli do dyspozycji są w dobrej formie. Martwiłem się o juniorów, ale zrobili więcej niż liczyliśmy, więc w tym aspekcie jest okej. Jak widać z przebiegu meczu wygrana nie była niemożliwa. Gdybyśmy nie przegrali startu w piętnastym biegu to stałoby się to możliwe, pomimo że jechaliśmy trójką seniorów. Mam żal o to nieschodzenie z toru, które ewidentnie było taktyczne. Te biegi mogłyby się zupełnie inaczej potoczyć. Dwa przerwane biegi zaczęły się od podwójnego prowadzenia i w powtórce nie było już tak kolorowo. Raz było 3:3, a w tym czwartym biegu Sebastian Szostak doznał kontuzji. Takie zachowania powinno się od razu karać czerwoną kartką – stwierdził.
Sparingi, które miały ukazać słabości
W tygodniu przed spotkaniem ligowym ostrowianie odjechali dwa spotkania sparingowe. Najpierw, we wtorek zmierzyli się z Betard Spartą Wrocław. Kilka dni później natomiast sprawdzili się z beniaminkiem PGE Ekstraligi, Cellfast Wilkami Krosno. W drugiej potyczce można już było zauważyć, że niektórzy ostrowianie zaczęli znajdować odpowiednie ustawienia. – Nie mówmy tu o nieudanych sparingach. Rywal był zupełnie innej półki. Zawsze lepiej mieć tego sparingpartnera z wyższej półki, żeby nam pokazał swoje słabości i widzimy, że ci co mieli w tych sparingach problem wyciągnęli odpowiednie wnioski – krótko uciął dyskusję o testowych spotkaniach Mariusz Staszewski.
Komisarz toru, czy to w ogóle działa?
Zastrzeżenia pojawiły się także do toru. Trener ostrowian nie wini jednak za to gdańskiego klubu, a raczej komisarzy toru. Jak zauważa, gdy jest pogoda to przygotowuje się tory równe i twarde, a u progu sezonu pojawiają się takie sytuacje jak ta, w której znalazła się w sobotę Ostrovia. – Tor był bardzo ciężki. Trzeba się zastanowić czy powinniśmy tak „głaskać” te tory na co dzień. Później przychodzi do jazdy na takich torach po deszczu czy na początku sezonu, gdy ich zachowanie jest jeszcze dalekie od ideału i pojawiają się problemy. Może za bardzo pieścimy te tory, bo później nawet jeśli ta pogoda jest zła to i tak te zawody puszczamy – zaczął komentować przygotowanie nawierzchni Mariusz Staszewski.
Nie ukrywał rozgoryczenia tym, w jakich warunkach kazano żużlowcom się ścigać. Trener wezwał do przeanalizowania i zastanowienia się nad sensem istnienia funkcji komisarza toru, przynajmniej w takiej postaci. – Mamy instytucję komisarza toru. Jak jest dobra pogoda to robimy te tory równe jak asfalt. Na początku sezonu pogoda niepewna i jedziemy zawody w naprawdę trudnych warunkach. Tory są wtedy bardzo zaskakujące i niebezpieczne. Trzeba się zastanowić czy na pewno to ma sens. Gdybyśmy ciągle jeździli na takich torach to wyglądałoby to inaczej. Jeśli jednak ciągle jeździmy na takich równych torach to później dzieją się takie przypadki – podsumował szkoleniowiec zespołu.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!