Z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, aby mistrz rozpoznawalny w świecie speedwaya był czczony niczym gwiazda kina i zdobywał poklask przechadzając się przez główne arterie Londynu. Wprost niepodobna uwierzyć, że przed wybuchem II wojny światowej, a także w czasach prosperity żużla po zakończeniu działań wojennych, herosi toru błyszczeli na oczach szerokiej widowni.
Bartosz Zmarzlik to fenomenalny sportowiec i najpopularniejszy sportowiec Polski w 2019 roku. Dwukrotny indywidualny mistrz świata znakomicie wypadł w talk show Kuby Wojewódzkiego. Ocalił naturalność, szczerość, niesztampowość i niebanalność u jednego z mistrzów sarkazmu i dobrej, acz uroczo poplątanej zabawy. Występ Bartosza u Kuby był rewelacyjnym zabiegiem marketingowym. Dziś speedway, pomimo ogromnego zaangażowania fanów, którzy niezmiennie kochają ten sport, potrzebuje mądrych pomysłów na wzrost popularności, bo dyscyplin łowiących atencję mediów urodziło się jak grzybów po deszczu. I tak jak wspaniale wypadł Zmarzlik u zręcznie prowadzącego rozmowę Kuby, tak pomysł z Familiadą wyrządził żużlowi więcej krzywdy niż pożytku. Dlaczego? Z prostej przyczyny: bogowie speedwaya, którzy mają odlot w głowie i są w stanie zarażać brakiem sztampy, wyglądali bezbarwnie, wręcz jakby ktoś za karę kazał im pójść do Karola Strasburgera, który kocha speedway, ale sposób prezentacji żużla na szerokiej antenie był na tyle mało atrakcyjny, że ktoś kto nie zna i nie kocha żużla, raczej nie zadurzył się w tym sporcie, choćby nie wiem jak doceniał szczytny cel jaki przyświecał akcji. Cóż, nie każdy rodzi się Johnnie Hoskinsem…
Uwodzicielsko piękna aktorka Janette Scott wręczała puchar Barry’emu Briggsowi za zwycięstwo w British Final. Na czarno-białych fotografiach łatwo dostrzec zazdrosne spojrzenie rywali Nowozelandczyka. Ron How i Ronnie Greene wiele daliby, aby choć przez chwilę wymienić spojrzenia i porozmawiać z blond pięknością, za którą wówczas wzdychali miłośnicy filmu. „Nie przepadałem za Wembley, bo to był tor idealnie skrojony dla startowców, ale nie można nie lubić torów i mieć negatywnych skojarzeń, bo wówczas nigdy nie zostaniesz mistrzem. Ścigałem się w czasach, gdy finały brytyjskie czy British League Riders’ Championships miały lepszą obsadę aniżeli finał światowy. A Janette Scott wręczająca mi trofeum na Wembley? Przy jej spojrzeniu zapominało się o niewygodach tego toru… To był ogromny prestiż” – uśmiecha się czterokrotny indywidualny mistrz świata na żużlu, popularny „Briggo”. Janette Scott była wielką gwiazdą kina. Zagrała w znakomitych produkcjach: „No place for Jennifer”, „The Magic Box”, „Helen of Troy” czy „The Old Dark House”…
Dziś żużlowy mistrz świata nie odbiera pucharu z rąk legendy ekranu. Walijczyk Freddie Williams, dwukrotny indywidualny mistrz świata odbierał trofeum za tytuł zdobyty w 1953 roku z rąk Sir Edmunda Hillary’ego, pierwszego zdobywcy Czomolungmy. Bartosz Zmarzlik, człowiek o ogromnej sile fizycznej musi być nieludzko mężny i mieć „parę” w dłoniach, skoro dwóch rosłych mężczyzn: Jorge Viegas i Mateusz Morawiecki musiało dźwigać puchar na toruńskiej MotoArenie w październiku 2020 roku, a chłopak urodzony w Szczecinie sam podniósł ów puchar…
A jak to drzewiej bywało? Kiedy Vic Duggan przyglądał się badawczo temu co dzieje się na ulicy wyściubiając nos z małego pokoiku przy Old Kent Road, poczuł w sercu niepokój. Australijski żużlowiec dzielił mieszkanie z bratem Rayem i Frankiem Dolanem – przedwojenną gwiazdą speedwaya. Vis a vis mieszkania Vica Duggana znajdował się kiosk z gazetami. Właściciel owego kiosku przykuł wzrok Duggana. Zdejmował billboard z krzykliwym tytułem: „Niemcy rozpoczęły inwazję na Polskę” i w pocie czoła zakładał nowy: „Wielka Brytania przystępuje do wojny”. To nie był tytuł, na który czekał Vic. Był w rewelacyjnej formie sportowej i szykował się do podboju Wembley. 7 września 1939 roku Duggan miał zadebiutować w finale IMŚ na Wembley i był jednym z faworytów do zwycięstwa. Ścigać się w kultowym miejscu, w którym królowały wyjątkowe drapieżniki: Wembley Lions – marzenie młodego chłopaka, nie tylko urodzonego w Australii!!!
W kwalifikacjach Vic Duggan zgromadził 6 punktów bonusowych. Tylko dwa mniej niż rewelacyjny amerykański żużlowiec: Cordy Milne, brązowy medalista IMŚ’1937. Podium było na wyciągnięcie ręki, ale Vic marzył o złocie. „Oczywiście, że byłem rozczarowany kiedy odwołano finał światowy, ale w obliczu wojny światowej, sport zszedł na dalszy plan. Ludzie byli przerażeni. Firmy zwijały interes z dnia na dzień. Świat wyglądał ponuro” – wspominał Australijczyk w jednym z rzadkich wywiadów jakich udzielił na sportowej emeryturze.
Vic Duggan błyskawicznie zareagował, gdy po sezonie 1938 Bristol Bulldogs zamknął swoje podwoje. Duggan trafił do Wimbledon Dons. Promotor Wimbledonu – Ronnie Greene – ostrzegał Vica, że wybuch II wojny światowej jest nieuchronny. Żegnajcie romantyczne czasy. Należało odnaleźć się w nowych realiach. Co ciekawe, tak jak przewidujący był Ronnie i domyślał się, że Hitler rozpęta zawieruchę, tak samo wierzył, że wojna nie potrwa zbyt długo i w okolicach Bożego Narodzenia dojdzie do zawieszenia broni! Próżne to były nadzieje…
10 000 mil z dala od Londynu, były żużlowiec, a później promotor Frank Arthur, nie wierzył w tak rychły koniec II wojny światowej i spodziewał się, że angielskie kluby nie będą chciały kontraktować zawodników z Australii dopóki podróż statkiem nie okaże się bezpieczna.
Vic Duggan i jego koledzy z toru, z którymi zamieszkiwał przy Old Kent Road w Londynie, zaciągnął się do straży pożarnej i rozpoczął służbę w British Fire Brigade. „Chciałem znaleźć bezpieczną pracę, nie uśmiechało mi się walczyć na froncie. Promotor Dons otrzymał po wojnie tytuł MBE za bohaterskie dokonania, ale my nie byliśmy aż tak odważni poza torem” – stwierdził Vic Duggan.
Frank Arthur był zaradnym przedsiębiorcą w sektorze rozrywki i zadzwonił do Vica widząc co się święci. „Zaoferował mi powrót do Australii. Powiedział: Vic, zbierz chłopaków, którzy nie mogą jeździć w Anglii, zorganizujemy speedway w Australii! Cóż miałem robić? Skontaktowałem się z Lionelem Van Praagiem (pierwszym indywidualnym mistrzem świata’1936), wziąłem kilku chłopaków, którzy ścigali się ze mną na torze i zapukaliśmy do drzwi biura podróży. Spytałem tuż po przekroczeniu bram biura: czy jest szansa, abyście skołowali nam jakąś łódkę do Australii?” Owszem, łajba się znalazła…
Frank Arthur sprawił, że Vic zadebiutował na szlace w 1936 roku na torze w Sydney. Duggan dostarczał silniki i części zamienne do motocykli i sidecarów w Sydney, lecz pewnego dnia stanął jak oniemiały i zobaczył kompletny motocykl żużlowy stojący na wystawie sklepu przy Wentworth Avenue. Vic stał jak wryty. Kiedy ochłonął, nieśmiało zapytał Franka: a ile kosztuje ten motocykl? Padła odpowiedź: 30 funtów (w przeliczeniu na dzisiejszą wartość: 3 380 dolarów australijskich). Co prawda Vic znał właściciela sklepu, ale przez skromność nie chciał pytać o rabat na motocykl. Nigdy nie jeździł na żużlu, był tylko widzem podczas zawodów w stolicy Nowej Południowej Walii. Duggan w te pędy pognał do Royale (biura zawodów żużlowych w Sydney), uprzejmie zapytał Franka Arthura czy da mu możliwość pojeździć w zawodach w najbliższą sobotę i uzyskał odpowiedź: tak. Vic otrzymał zaliczkę od Franka i kwotę 30 funtów przeznaczył na zakup motocykla. Jeszcze tego samego dnia zjawił się na Wentworth Avenue i dokonał zakupu sprzętu.
Duggan był przejęty debiutem. Nie podjął walki w kontakcie w wyścigu juniorskim. Wyraźnie odstawał od rywali. Obowiązujący wówczas styl leg trailing nie pasował Vicowi. Zrozumiał, że jeżeli chce zrobić karierę w sporcie i stykać się z gwiazdami ekranu, musi wypracować coś osobliwego i nowatorskiego. Duggan wrócił do domu i w warsztacie skonstruował laczka, klasyczną żużlową łyżwę. Ponadto sprawił sobie większą kierownicę, która niebawem miała być „krzykiem mody” na żużlowych torach. „Zaczynałem jak reszta ówczesnych chłopaków, od podciągania nogi, ale ni w ząb nie mogłem przyswoić tego stylu. Zamiast leg trailing, w mojej głowie urodził się pomysł, aby lewą nogę wyprostowywać na wejściu w wiraż. Podpatrywałem chłopaków jeżdżących na motocyklach Indian. Manewrowanie i wejście w ślizg kontrolowany: to było sedno speedwaya. Nikomu nie zależało aż tak bardzo na prędkości. Początkowo wyśmiewano się z mojego stylu, ale z czasem największe gwiazdy żużla zaczęły jeździć tak jak ja: z lewą nogą wyciągniętą do przodu” – wyznał Vic.
Duggan był silnym chłopakiem. W młodości pracował w odlewni żeliwa. Nie próżnował poza pracą. Codziennie przebiegał jedno okrążenie na ogromnym torze do wyścigów psów. Podciąganie na drążku, pompki etc. Pragnął być sportowcem na najwyższym poziomie, więc starał się. Przeciwnicy z toru żużlowego byli uważnymi obserwatorami. Dostrzegli, że Vic Duggan często trzymał dłonie w kurtce tudzież marynarce i wiecznie coś majstrował w kieszeniach. Nie szperał, aby szukać drobnych monet. Sekretem Vica były maleńkie gumowe piłeczki. Obracał nimi, aby wzmocnić siłę nadgarstka i palców. Troszczył się o elastyczność palców, więc przesuwał gumowe piłeczki w nieskończoność… „Uważam, że na żużlu trzeba dbać o zachowanie siły aż do ukończenia wyścigu. Te ćwiczenia z piłeczkami, które wykonywałem były na wagę złota. Zdobywałem przewagę nad przeciwnikami. Większość chłopaków puchła po drugim czy trzecim okrążeniu i zaczęła coraz szerzej jechać. Jeżeli miałeś silne nadgarstki, mogłeś kontrolować motocykl i prowadzić go tam gdzie chciałeś” – mówił Vic.
Tak jak wprawne oko Duggana dostrzegało potrzebę zmian, tak Vic wpadł w oko promotorowi Hackney. W 1937 roku Dicky Case, właściciel Hackney, wiedział co czyni: sprowadził 21-letniego Duggana do Anglii. Frank Arthur zatroszczył się o młodego Vica: nie tylko opłacił rejs statkiem, ale i wsunął parę banknotów na wypadek, gdyby Dugganowi nie powiodło się na żużlu. 30 kwietnia 1937 roku w debiucie na domowym torze przeciwko West Ham, Vic dwukrotnie zaliczył dzwona i nie zarobił ani grosza. Przydały się brzęczące monety od Franka… Vic nie chciał zawieść oczekiwań Arthura, zabrał się ostro do roboty i jesienią w rewanżowym meczu zdobył już 9 punktów! Jako spostrzegawczy chłopak zauważył, że musi zadbać sam o sprzęt, bo główny mechanik Hackney miał w zwyczaju dbać tylko o motocykl największej gwiazdy: Cordy Milne’a. W typowy dla siebie, dość bezpośredni sposób, podszedł do menedżera Hackney, Freda Whiteheada i poinformował go, że zabiera swój motor z klubowego warsztatu, bo odnosi wrażenie, że nikt nie wykazuje o niego wystarczającej troski! Charakterny Aussie boy!
W sąsiedztwie stadionu znajdowała się szopa, w której biedne pieski ranne podczas wyścigów, dożywały końca. To było idealne miejsce na warsztat dla Duggana. Szopa przestała być cmentarzyskiem dla biednych psiaków, a przemieniła się w ostoję innowacyjności i dbałości o sprzęt. Vic pracował nad kształtem ramy, naprawiał silniki, zakładał ogumienie i radował się widząc postępy w jeździe. Duggan rozwinął się na tyle, że rok później ponownie przypłynął do Anglii i na trudnym technicznie torze w Bristol, znów zaczął zdobywać sporo punktów. Kiedy w 1939 roku przywdziewał barwy Wimbledon Dons, Vic był już solidnym ligowcem. Gdy Vic urósł już w wymiarze sportowym, rozpętała się II wojna światowa i Duggan jako jeden z szesnastu najlepszych żużlowców na świecie, wszedł na pokład statku płynącego do Australii. Ponad miesiąc na morzu, ależ to były czasy dla podróżników! W czasie kiedy Duggan i koledzy od jazdy na żużlu płynęli przez Ocean Indyjski, Brytyjczycy zwerbowali 250 000 mężczyzn do służby w armii.
Vic Duggan wywalczył tytuł mistrza stanu Nowa Południowa Walia w 1940 roku. Został członkiem konsorcjum, które promowało speedway na Sydney Sports Ground. W 1941 roku został indywidualnym mistrzem Australii. Vic był zaradny. Podjął pracę w fabryce samolotów w Sydney. Po latach wiedza inżynieryjna nabyta w awiacji przełożyła się na sukces na żużlowym torze.
Jednakowoż, nie wszystko było piękne w życiu Vica. Nie obyło się bez tragedii…
Kiedy działania wojenne dobiegły końca, Europejczycy spragnieni rozrywki, łaknęli żużla. Anglicy, jako wiodąca żużlowa nacja, zabrali się do pracy. Fred Whitehead stanął na rzęsach, aby sprowadzić z Australii zacną ekipę do odradzającego się speedwaya. Harringay Racers dysponowali oceanem gotówki i byli w stanie ściągnąć na Wyspy największych asów żużla. Vic Duggan, jego brat Ray, Frank Dolan i Cliff Parkinson zasilili szeregi Harringay Racers. Fundusze były na tyle pokaźne, że żużlowców sprowadzono z Australii na pokładzie myśliwca używanego w czasie II wojny światowej! Chłopcy zabrali do myśliwca motocykle żużlowe i szczęśliwie wylądowali w Northolt!
Na czole Vica Duggana pojawiło się więcej zmarszczek. Ciężka praca w fabryce samolotów zrobiła swoje. Jednakże wciąż imponował sportową formą. Na 290 możliwych do zdobycia punktów, Vic zainkasował 275 oczek i został najlepszym zawodnikiem w lidze! 16 kompletów, jeden raz przyjechał na czwartym miejscu, a osiem razy nie ukończył wyścigu. Tradycyjnie, samouk mechanik nie był zadowolony z pracy klubowego majstra w Harringay Racers. „348 wyścigów w skali jednego sezonu i ani jednego poważnego defektu. Dysponowałem bardzo lekkimi ramami. W czasie II wojny światowej pracowałem w Australii jako spawacz. Eksperymentowałem z ramami i doszedłem do wniosku, że warto przerobić rurki ze starego myśliwca Mosquito. Ustawiałem wał pośredni przed tylnym kołem, przesuwałem silnik do tyłu, żeby tylne koło nie odczuwało tak ogromnych wibracji. W kolejnym sezonie wywarłem taką presję na klubie, że wreszcie zatrudniono porządnego mechanika, Wala Phillipsa” – wyjawił Vic.
Miałem przyjemność znać Johna Chaplina, który przez 72 lata pracował jako reporter piszący o żużlu do rozmaitych periodyków. Johna nie ma już wśród nas, ale pozostawił po sobie niezwykły spadek w postaci refleksyjnych wspomnień. „Miałem 13 lat kiedy pierwszy raz zobaczyłem w akcji Vica Duggana. Ówczesna First Division miała gwiazdorską oprawę. Mówiąc gwiazdorską mam na myśli prawdziwy szał jaki wywoływali wówczas żużlowcy wśród zwyczajnych przechodniów. Dziennikarze imponowali wówczas bogatym słownictwem, a żużlowcy gościli w prasie powszechnej. Żużlowców otaczał wówczas blichtr. Mogę śmiało powiedzieć, że żużlowcy byli półbogami dla zwykłego śmiertelnika” – podkreślał znakomity dziennikarz John Chaplin, autor wspaniałych książek o speedwayu.
Zainteresowanie żużlem przełożyło się na zarobki. Vic Duggan zainkasował 4000 funtów na przestrzeni 20 tygodni, co w przeliczeniu na dzisiejsze realia oznaczałoby 149 000 funtów! Imponująca kwota. „Nie roztrwoniłem tych pieniędzy. Miałem pomysł, aby zarobić jak najwięcej środków ścigając się na żużlu, wyciągnąć z tej zabawy ile się da, aby odejść we właściwym momencie. Odejść nie wtedy kiedy jeżdżę ostatni, lecz kiedy jeszcze prezentuję poziom. W Harringay bardzo dobrze mnie traktowano. Kiedy poprosiłem o pieniądze za podpis, otrzymałem je. Miałem bardzo dobre stawki za punkt” – zachwalał londyński klub Vic Duggan.
Legendarny promotor Pszczół z Coventry – Charles Ochiltree, swego czasu dokonał charakterystyki Vica. „Duggan jest posiadaczem niezwykłego mózgu. Przenikliwy, bezlitosny, a jednocześnie domagający się poklasku. Nie znam bardziej bezwzględnego negocjatora”.
Motocykl Duggana nosił przydomek „The Black Duck” (Czarna Kaczuszka). Kiedy Australijczyk wyjeżdżał na tor, najbardziej zagorzali fani skandowali: Czarna Kaczuszka. Był charyzmatycznym jegomościem. Gdy fani nie dawali mu spokoju napierając na samochód, którym podróżował, Vic wyszedł jak król i ryknął do kibiców: co za odraza, wiecznie kogoś popychacie i przewracacie! Przecież jeżeli ustawicie się w elegancką i porządną kolejkę, każdemu chętnemu dam autograf! I słowa dotrzymywał. Nikt nie odszedł sprzed samochodu bez podpisu Vica…
W 1948 roku sam książę Philip, Duke of Edinburgh zaszczycił obecnością prestiżowe zawody pod szyldem: British Riders’ Championship. Vic Duggan wygrał ten turniej i odebrał puchar z rąk koronowanej głowy. Przedstawiciel angielskiego dworu na żużlu? Niespotykane! Świadczyło to o gigantycznej popularności speedwaya, skoro mąż królowej Elżbiety II zjawił się na żużlu. „Dzikie tłumy na Wembley nigdy mnie nie przerażały. Czułem się świetnie jadąc przed wielką widownią. Potraktowałem ten turniej jak każdy inny. To ogromny zaszczyt odebrać trofeum z rąk księcia Philipa” – wyznał Vic po zawodach. Książę Philip ma 99 lat. Wciąż żyje, podobnie jak wyspiarski żużel…
Duggan miał pecha, gdyż kiedy wznowiono IMŚ na żużlu w 1949 roku, on doznał poważnej kontuzji barku na New Cross Stadium, co wykluczyło go z rywalizacji w eliminacjach. Ten uraz był gwoździem do trumny dla kariery Vica.
Zimą 1949/50 Vic Duggan leczył kontuzję i rozważał czy wrócić jeszcze do Anglii, aby się ścigać. 20 stycznia 1950 roku Vic oglądał zawody żużlowe z trybun Sydney Sports Ground. W jednym z wyścigów doszło do koszmarnego wypadku z udziałem Raya Duggana, Normana Claya i Dona Lawsona. Vic wprawnym okiem ocenił, że to poważna kraksa, przeskoczył przez bandę, aby być obok brata. „Nie pozwolono mi wejść do szpitala. Byłem wściekły, bo chciałem czuwać przy Rayu. Kiedy już przyjechałem do szpitala, dowiedziałem się, że Ray i Norman nie żyją… Wyszedłem ze szpitala jak niemowa…” – wyznał Vic.
Cała tragedia wywołała konflikt w rodzinie. Siostra Vica i Raya – Josie obwiniała Vica, że to on kazał bratu ścigać się w tych zawodach, bo tego oczekiwali sponsorzy. Vic pozostał głuchy na zaczepki siostrzyczki. Zły na cały świat, Vic Duggan spakował manatki i wyruszył do Anglii. Awansował do finału IMŚ’1950 na Wembley, lecz był cieniem zawodnika gromadząc 4 punkty i plasując się na 13 miejscu.
Po sezonie 1950, Vic miał dosyć żużla. „To zbyt bolesne. Nie potrafię podnieść się po śmierci brata. Odchodzę ze sportu. To koniec z żużlem” – stwierdził Duggan.
Poszukiwał drogich minerałów na australijskiej pustyni, szukał opali w Coober Pedy, unikał tłumów. Jeśli ktoś wypowiedział słowo speedway w najbliższym otoczeniu Vica, wówczas Duggan błyskawicznie wpadał w złość i wyrzucał jegomościa ze swojego kręgu znajomych. Vic potrzebował samotności po życiu pełnym zgiełku. „Ozdobne pudełko na herbatę powędrowało na śmietnik. Zdobyłem mnóstwo rozmaitych pucharów: wszystkich się pozbyłem. Rozdałem ludziom albo wyrzuciłem je. Nie mam w domu nawet pucharu otrzymanego od księcia Philipa. Postanowiłem wyrugować speedway z mojego życia” – prawił rozgoryczony Vic.
Stał się odludkiem. Zmarł 24 marca 2007 roku w Queensland. Tylko najbliżsi wiedzieli o jego zgonie. Przed śmiercią Vic Duggan zdążył wyjawić, żeby nie informować mediów o jego zgonie przynajmniej przez pół roku. Rodzina dochowała obietnicy. W grudniu 2007 roku żużlowy światek dowiedział się o zgonie krnąbrnego mistrza, dla którego śmierć brata okazała się zbyt trudna do strawienia. Puchar od księcia Philipa i blichtr powojennego żużla odfrunął w niebiosa po tragicznej śmierci Raya. Czy Vic chciałby, aby jego osiągnięcia były przykryte smugą zapomnienia? – pytam jego syna. Oj, tak, Vic nie chciałby, aby o nim trąbiono… Tata chciał szybciej umrzeć, gdyż nie mógł sobie poradzić z postępującą chorobą Alzheimera” – pada odpowiedź… Wobec śmierci wszyscy jesteśmy mali, ale czyż dla szmeru Wembley Lions nie warto płynąć łajbą przez pół świata lub frunąć myśliwcem, aby poczuć klimat Harringay Stadium? Warto, wszystko warto czynić dla emocji!
źródło: inf. własna
Zwrot za pierwszy zakład do 155 PLN z kodem SPEEDWAYNEWS -> sprawdź szczegóły!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!