Początek sezonu, jaki zaserwowała gorzowska Stal załamał nie tylko kibiców, ale i cały sztab klubu znad Warty. Seria porażek zasugerowała, że ekipę Stanisława Chomskiego czeka walka o utrzymanie.
Stal w pierwszej kolejce na Stadionie im. Edwarda Jancarza przegrała 49:41 z Fogo Unią Leszno. W drugiej rundzie podopieczni trenera Stanisława Chomskiego doznali drugiej porażki 53:37 na torze w Lublinie. W niedzielę 28 czerwca po bardzo zaciętym pojedynku PGG ROW Rybnik pokonał u siebie 46:44 zespół z Gorzowa. Wydawało się, że w czwartej kolejce ligowej nastąpi przełamanie Stali. Moje Bermudy Stal Gorzów prowadziła na Stadionie im. Edwarda Jancarza z Eltrox Włókniarzem Częstochowa 32:28 po dziesięciu rozegranych wyścigach. Niestety z powodu pożaru rozdzielni mecz został przerwany.
Wszyscy liczyli na to, że w Grudziądzu uda się w końcu wywalczyć pierwsze „oczka” do ligowej tabeli. MrGarden GKM pokonał jednak u siebie 29:25 Moje Bermudy Stal Gorzów. Pojedynek ten zakończono po dziewięciu rozegranych biegach. – Jako sztab szkoleniowy chroniliśmy zdrowie naszych chłopaków. Ten tor nie był do końca taki, jaki sobie wszyscy wymarzyliśmy. Decyzję o zakończeniu podjęły władze zawodów z panem sędzią i komisarzem toru. To były rozmowy, koledzy z Grudziądza odbierali to jako nacisk. To była grzeczna i normalna rozmowa. Od tego jest komisarz toru i sędzia, żeby podejmować ostateczne decyzje. Przede wszystkim obawiałem się o zdrowie naszych zawodników. Sezon dla nas jeszcze się nie skończył i jesteśmy w trochę ciężkiej sytuacji – mówił po spotkaniu kierownik z drużyny z Gorzowa, Krzysztof Orzeł.
Nie było również niespodzianki w piątek 31 lipca w Lesznie. Fogo Unia pokonała na swoim torze gorzowian 55:35, w spotkaniu ósmej kolejki rozgrywek PGE Ekstraligi. Podopieczni Piotra Barona wywalczyli również punkt bonusowy do ligowej tabeli za dwumecz ze Stalą. Gorzowianie po sześciu rozegranych meczach zajmowali ostatnie miejsce w tabeli ligowej z zerowym dorobkiem. – Moja drużyna przegrała z czego nie jestem zadowolony. Czeka nas jeszcze dużo meczy, mam nadzieję, że jeszcze dla Stali Gorzów zaświeci słońce w tym roku. Nie możemy się porównać na własnym torze z rywalami, nie możemy znaleźć nawet takiej bazy jak to działa u siebie, ciągle jesteśmy na wyjazdach. Strzelamy – to co pasowało w tamtym roku nie pasuje. Taki jest żużel i sport. Trzeba podejść do tego z pokorą, robić swoje i starać się o jak najlepszy wynik, bo co innego możemy zrobić w takim wypadku? Wyżej pępka się nie podskoczy. Trzeba pracować i prosić kibiców, żeby byli z nami do końca. My naprawdę robimy wszystko. Zawsze po deszczu jest słońce. Będzie jeszcze dobrze. Jak ktoś nam odejmuje ambicji, to ja absolutnie się z tym nie zgadzam i będziemy dalej zostawiać serce na torze – podsumował po meczu Bartosz Zmarzlik.
Zapowiedzi aktualnego indywidualnego mistrza świata okazały się przepowiednią przyszłości, gdyż pierwsze meczowe punkty przyszły dopiero 9 sierpnia w meczu na własnym torze z Motorem Lublin. Zmarzlik bardzo przyczynił się do tego zwycięstwa, ponieważ zdobył aż 18 punktów, niwelując braki w zdobyczach punktowych kolegów z drużyny. Od tego momentu gorzowian czekał istny maraton spotkań. Dzień po spotkaniu z Motorem, Stal odjechała zaległe spotkanie z Włókniarzem. W kolejnym meczu "żółto-niebiescy" wzięli udany rewanż za minimalną porażkę na wyjeździe z ROW-em. Trzy dni później na stadionie im. Edwarda Jancarza gościli zawodnicy Sparty Wrocław. Motorami napędowymi okazałego zwycięstwa gorzowian (55:35) był niezawodny Zmarzlik, Anders Thomsen oraz występujący w roli „gościa” Nicolai Klindt. Rewanżowe spotkanie z Włókniarzem Częstochowa nie doszło do skutku z uwagi na zły stan toru i został przyznany walkower dla gości. Gorzowianie podtrzymali zwycięską passę w domowym meczu z GKM Grudziądz.
„Żółto-niebiescy” dokonali czegoś, czego nie można było przypuszczać przed startem sezonu. Wymieniani jako potencjalni kandydaci do medali, początek mieli zły, można śmiało stwierdzić, że fatalny. Jednak gorzowianie pokazali pazur, odbili się od dna tabeli i kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, by dotrzeć do finału. Na pewno pomocna w tym była seria meczów na własnym stadionie, która w momencie odzyskania formy „uskrzydliła” zawodników Stanisława Chomskiego.
Pierwszy pojedynek finałowy gorzowianie wydarli mistrzom Polski, wygrywając na „Jancarzu” 46:44. W rewanżu zderzyli się ze ścianą i przegrali bardzo wysoko. Jednak sam awans do finału można uznawać za ogromny sukces ekipy z województwa lubuskiego. Przejście z samego końca tabeli na jej szczyt w tak szybkim tempie zapisze się w historii nadwarciańskiego klubu na długie lata.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!