Wielu doświadczonych menedżerów pozostaje na rynku bez pracodawcy. Jednym z nich jest Sławomir Kryjom, który pełni obecnie funkcję dyrektora w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Lesznie.
Sławomir Kryjom od 2001 do 2010 roku współpracował z leszczyńską Unią, gdzie pełnił funkcję m.in. kierownika zespołu, a od 2007 roku, był również dyrektorem sportowym klubu. Później przeniósł się na trzy lata do Unibaksu Toruń i od 2014 roku pozostaje „bezrobotnym” menedżerem, choć na brak zajęć nie narzeka. W jednym z magazynów „Żużlowej Niedzieli” na antenie TVP Sport porównywał on specyfikę pracy w obu klubach. – Przede wszystkim w obu zespołach był inny charakter pracy. W Lesznie – z trenerem Czernickim, Krzystyniakiem, Jąderem czy Jankowskim w roli jeżdżącego trenera; wszystkie decyzje były podejmowane wspólne. W Toruniu była o tyle większa swoboda, że za wynik sportowy odpowiadała jedna drużyna, natomiast z pozostałymi członkami sztabu decyzje były konsultowane. Decyzyjny byłem jednak ja, więc nie da się tego porównać. Jeśli chodzi o komfort pracy, to postawiłbym znak równości. Były to kluby bardzo dobrze zorganizowane, z zapleczem finansowym i nie mogliśmy na nic narzekać – przyznał Sławomir Kryjom.
40-latek w obu zespołach współpracował zarówno z zawodnikami starszymi od siebie, jak i młokosami. Czy z jednymi i drugimi dogadywał się tak samo, czy jedna któraś z tych kategorii wiekowych wymagała innego nastawienia? – Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Tak samo starałem się rozmawiać z młodymi zawodnikami, jak i z tymi doświadczonymi. Problem miałem taki, że gdy zaczynałem pracę przy żużlu, to większość była starsza ode mnie, to było ciekawe doświadczenie życiowe. Z biegiem czasu, bariery zacierały się i zniknęły. Wydaje mi się, że absolutnie nie miało to znaczenia. Każdy zawodnik to inny charakter, historia i każdego trzeba poznać od strony psychologicznej, wtedy wiemy, czego się spodziewać. To jest cały klucz do sukcesu i rozmów. Jednego trzeba głaskać, na innego trzeba „ruszyć”.
Kryjom nie ukrywa, że zdawały mu się sytuację, że czasem podniósł na kogoś głos. Jednym z takich zawodników był jeden z mistrzów świata. – Zdarzały się sytuacje, że trzeba było „wybuchnąć”, aby kimś wstrząsnąć. Gdy pracowałem w Toruniu na meczu w Gorzowie Wielkopolski „wybuchnąłem” na Tomka Golloba i tę sytuację zapamiętam na długo, bo spodziewałem się ostrej riposty, a Tomek zareagował tak, że zaskoczył mnie. Nie powiedział nic na ten temat, natomiast to jest sport męski, używa się męskich słów i nikogo nie powinno to dziwić.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!