Zbieranie kamieni z toru, grabienie trawy i mycie motocykli starszym kolegom. Tak wyglądała rzeczywistość w szkółce w latach 90-tych.
Zgodnie z zapowiedzią, postaram się dzisiaj w mocnym skrócie przybliżyć działanie szkółek żużlowych w latach 90-tych ubiegłego wieku. Lata te uważam za najlepsze żużlowo. Był to czas krótko po obaleniu komuny w Polsce. Z drugiej strony daleka była droga do pełnej profesjonalizacji ligi. Wszystko było jeszcze w powijakach. Dzisiaj jest to zupełnie inna bajka.
Któregoś dnia, będąc w domu (na kawie oczywiście) u Mariusza Puszakowskiego, wspominaliśmy tamte lata i porównywaliśmy do czasów teraźniejszych.
– Kiedyś to były inne czasy. Dzisiaj takie coś by nie przeszło. Teraz młody chłopak ma od razu wszystko. Jest bus, kasa od sponsorów itd. Klub dba o zawodnika od najmłodszych lat. Za moich czasów trzeba było najpierw na rzecz klubu odpracować swoje godziny na stadionie. Zbierało się kamienie z toru, czy grabiło trawę. Ogólnie mówię o pracach porządkowych. W „nagrodę” po meczach myło się jeszcze motocykle starszych zawodników. A jak ktoś naprawdę mocno zasłużył i zdobył uznanie u trenera, to podczas meczy obsługiwał ręczną tablicę wyników. To już wtedy był rarytas. Ja miałem też to szczęście, że starsi zawodnicy mi pomagali. Pod swój „parasol” wziął mnie wówczas Mirek Kowalik. Pomagał mi bardzo dużo. Widział we mnie jakiś potencjał i nawet pomagał mi w dostrajaniu motocykli. Przecież on był jednym z liderów i miał doświadczenie z różnych torów – wspominał wówczas popularny „Puzon”.
Tak zawiązywały się przyjaźnie
Kilka razy korzystałem z okazji i wracałem z meczów z różnymi zawodnikami, którzy chętnie mnie zabierali. Podczas takich rozmów też zawsze było wiele wspomnień.
– Za moich czasów młodzieżowych to jeździło się na zawody wspólnie z chłopakami. Często z tych zawodów wracaliśmy w nocy i np. Mariusz (Puszakowski – dop. aut.) nie miał już połączenia do swojej miejscowości. Wtedy nocował u mnie w domu. W ten też sposób zawiązywały się między zawodnikami przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Dotyczy to zawodników z całej Polski – mówił mi podczas jednego z takich powrotów obecny trener ZOOleszcz GKM’u Grudziądz Robert Kościecha.
Jak więc widać, czasy się zmieniły nieporównywalnie. Teraz młody chłopak od samego początku jest w zasadzie profesjonalistą. Ma wszystko podane na tacy i tylko od niego zależy, czy z tego skorzysta i zostanie zawodnikiem na poziomie. Teraz każdy zawodnik ma swój team i wspólnie jeżdżą na zawody. Doskonale pamiętam z lat nawet 80-tych, jak kluby jeździły na mecze autobusami. Najbardziej utkwił mi w pamięci autobus Unii Leszno. Motocykle zapakowane w tylnej części, a zawodnicy z przodu na siedzeniach. To był urok tamtych lat. Oczywiście te czasy już nie wrócą.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!