Sytuacja z Edwardem Mazurem, jaka spotkała rzeszowski klub, jest ewenementem na skalę światową, bowiem od rozpoczęcia sezonu nie ma od niego żadnych informacji. Klub stracił z nim kontakt. Może się okazać, że taki stan rzeczy skończy się dla zawodnika gorzej, niż sam przypuszczał.
Rzeszowskie Towarzystwo Żużlowe zakontraktowało w tym sezonie Edwarda Mazura. Ten jednak nigdy nie stawił się na meczu ani żadnym treningu. Dlaczego? Po wpłynięciu na jego konto zaliczki, która miała pomóc zawodnikowi przygotować się do sezonu, ten zapadł się pod ziemię. Od tego momentu nastała kompletna cisza z jego strony: nie odpowiada na telefony działaczy klubowych ani innych zawodników.
Sytuację komentuje obecny prezes rzeszowskich „Żurawi” – Jan Madej: – Nie będę zmyślał: nie mamy z nim kontaktu. Sprawa trafi na wokandę, najpierw do trybunału, a później pewnie do Sądu Powszechnego. Koledzy z toru również nie mają z nim kontaktu.
Prezes nie ukrywa również swojego zażenowania postawą żużlowca. – Jego zachowanie jest ewenementem na skalę światową. Gdyby były jakieś niedociągnięcia w sprawie umowy z klubem lub gdyby były jakieś zaległości finansowe, to można by to było jeszcze jakoś wytłumaczyć. To nie jest postawa sportowca tylko oszusta.
Całe zamieszanie jest o tyle kuriozalne, że zarząd rzeszowskiego klubu nie ma się jak odwołać do sprawy ani kogo prosić o pomoc w szukaniu uciekiniera. Madej, spytany czy Główna Komisja Sportu Żużlowego zostanie (o ile już nie została) poinformowana o całym zajściu, odpowiada krótko: – Osobiście nie znam tak szczegółowo przepisów i regulaminu, żeby móc się wypowiedzieć w tej kwestii. Myślę, że GKSŻ jest tutaj jedynie rozjemcą, więc tu się kończy jego rola.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!