Nawet do 30 złotych - tyle w 2025 roku kosztuje obejrzenie sparingu drużyny żużlowej. Kibice łapią się za głowy, ale czy słusznie? Sprawdźmy, czy ceny faktycznie są wygórowane.
Połowa marca, za oknem słońce delikatnie ociepla rześkie powietrze – czas na powrót speedwaya! Wielu kibiców nie mogło się doczekać momentu, w którym znów zobaczy zużlowców kręcących kółka po owalach w całym kraju. I nie ma co się dziwić, przecież zimowa przerwa była, jak zawsze, bardzo długa. Zanim jednak kluby na dobre wrócą do ligi, czas na serię sparingów, mających na celu sprawdzić formę poszczególnych zawodników.
Zasadniczo nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, że mamy do czynienia z drobną (albo i sporą?) aferą. Wszystko w związku z cenami biletów, jakie poszczególne kluby ustaliły na wspomniane sparingi. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że niektórzy działacze mocno przesadzili. W końcu 25 lub 30 złotych za nic nie wnoszący mecz, to naprawdę sporo. Czas jednak sprawdzić, czy w 2025 roku to faktycznie tak dużo.
Wielka kasa za sparingi. Ale czy na pewno?
Cofnijmy się w czasie o kilka dni, kiedy to poszczególne kluby zaczęły prezentować ceny za bilety na pierwsze mecze sparingowe. Nie da się ukryć, niektórym zrobiło się ciepło. Kibice muszą sięgnąć dość głęboko do kieszeni. Co prawda w Toruniu fani mogą wejść na stadion za 10 złotych, lecz np. w Rzeszowie, mecz z Rybnikiem będzie kosztował fanów czarnego sportu aż 30 złotych. Szerzej o tym pisał na naszych łamach Dawid Dukiewicz.
Oczywiście od razu pojawił się argument, jakoby kluby przede wszystkim „odzyskiwały” w ten sposób koszty organizacji takowych test-meczów. W końcu na stadionie muszą być służby, trzeba postawić na nogi całą infrastrukturę stadionową i tak dalej. I co by nie mówić jest to argument, który wielu przekonał. Mimo wszystko wciąż chodzi mi po głowie inna kwestia – czy te ceny to faktycznie tak dużo?
Wysokie kwoty, a ceny faktyczne. Kiedyś to było!
Przykro mi, drodzy czytelnicy, ale będzie teraz trochę matematyki. Żeby odpowiednio spojrzeć na ceny biletów, musimy przypomnieć sobie, jak to było przed laty. No i później odpowiednio skalkulować. Na tapet postanowiłem wziąć bardzo odległe czasy, czyli rok 2010. Według zebranych przeze mnie informacji, kwoty wydawane przez kibiców chcących obejrzeć test-mecz wahały się średnio od 0 zł do 10 zł. Czasem wejście było darmowe, czasem trzeba było kupić kartkę papieru z wydrukowanym programem za 2 zł, czasem wydać symboliczną piątkę, czasem wyciągnąć z kieszeni najmniej wartościowy banknot.
Jednocześnie we wspomnianym 2010 roku minimalne wynagrodzenie miesięcznie wynosiło 1317 zł. Wejście na sparing (ustalając średnią 5 zł za bilet) pożerało 0,38% tej kwoty. W przypadku mediany wynagrodzeń, wynoszącej 3500 zł, było to już 0,14%. Przełóżmy to na rok 2025. By procenty się zgadzały, dla osoby zarabiającej minimalną krajową (4666 zł), równowartość biletu na sparing 17,73 zł. Dla osoby mogącej pochwalić się zarobkami na poziomie mediany (6641 zł) to 9,30 zł.
Czas na drugi, może nieco mniej poważny, ale według mnie całkiem ciekawy wskaźnik. Sprawdźmy, ile podstawowych produktów spożywczych, w postaci bułek kajzerek i bochenka chleba można kupić za bilet na sparing. W 2010 roku było to kolejno 25 bułek i 2,63 bochenka chleba. Zakładając na 2025 rok średnią cenę biletu wynoszącą 20 zł, wskaźnik ten osiąga 57 bułek kajzerek i 3,64 bochenka chleba.
W tym miejscu można odnieść wrażenie, że obecne ceny faktycznie są z kosmosu. Wzrosły one nieproporcjonalnie do wynagrodzeń czy cen dwóch bardzo podstawowych produktów spożywczych. Oczywiście moglibyśmy takie same porównanie zrobić z masłem, ale zupełnie nie byłoby ono miarodajne.
Zwrot kosztów to sprawa kluczowa
Skorzystajmy teraz z argumentu osób nie będących poruszonymi przez test-meczowe bilety. Klubom chodzi przede wszystkim o pozyskanie środków zerujących koszty organizacji sparingu. Z punktu widzenia samych organizacji jest to podejście jak najbardziej sensowne, ale czy ma pokrycie w rzeczywistości?
Niestety, w celu przeprowadzenia zawodów, bardzo potrzebny jest… prąd. Taśmę trzeba jakoś puszczać, pulpit sędziego musi działać, wszystkie światła także. Może i nie pożera to wszystko miliona megawatogodzin energii, ale jednak trzeba to brać pod uwagę. I tutaj mamy do czynienia z dużym problemem. W 2010 roku, wspomniana MWh kosztowała 195,32 zł. W 2025 roku jest to już 1110 zł. Różnica kolosalna, a w samych kosztach organizacji test-meczu może mieć znaczenie kluczowe. Dochodzą do tego też m.in. wydatki związane z zabezpieczeniem zdrowia zawodników, wynagrodzeniem dla osób funkcyjnych i tym podobne. Trzeba bowiem pamiętać, że GKSŻ pilnuje, czy test-mecze są rywalizacją sportową zgodną z regulaminem (tak, serio).
Jest drożej, ale nadal znośnie
No dobrze, ale jakie możemy wyciągnąć z tego wnioski? Przede wszystkim, zarówno bezwzględnie, jak i względnie, jest drożej. Jednocześnie kluby, które za wejście na sparing kasować będą do 15 złotych, robią w kierunku kibiców delikatny ukłon. Jednak Ci, którzy chcą za to nawet 30 złotych, powinni się poważnie wstydzić i nawet tłumaczenie się wpływami do budżetu w celu zapłacenia horrendalnych kontraktów dla zawodników nie jest wytłumaczeniem. Mimo wszystko, w zdecydowanej większości przypadków, obecnych cen nie nazwałbym bezczelnym zdzieraniem z kibiców. Chyba, że…
Biznesowo ceny się bronią. Ale żużel to nie biznes
Nie byłbym sobą, gdybym nie dodał czegoś od siebie. Mianowicie chodzi o to, w jaki sposób wiele klubów w całym kraju funkcjonuje. Dokładniej rzecz ujmując chodzi o wpływy z budżetów publicznych, na których wiele ośrodków stoi.
Z mojego punktu widzenia, kiedy mówilibyśmy o w pełni zdrowych, prywatnych klubach, wyższe ceny biletów na sparingi nie robiłyby aż tak wielkiej różnicy. Inna sprawa, że niektórzy z właścicieli nie mieliby problemu z ustaleniem ich na poziomie symbolicznym w celu poprawy wizerunku i zadowolenia kibiców przed rozpoczęciem sezonu, co może pozytywnie wpłynąć na frekwencję ligową. A to przecież kluczowy wpływ do klubowej kasy.
Niestety żyjemy w Polsce, gdzie finansowanie klubów z miejskich budżetów jest codziennością. W ostatnim czasie zrobiło się o tym głośniej za sprawą doktora Bartłomieja Gawreckiego, autora rozprawy dotyczącej tego procederu, w jego oczach nie do końca legalnego (w najbliższym czasie na pewno ten temat wróci w moich materiałach). W moim mniemaniu, gdy kibice składają się na kluby nie tylko biletami ligowymi, ale i w pewnym sensie przekazując na niego swoje podatki, nawet wbrew swojej woli, powinno się ich traktować co najmniej jak równego partnera biznesowego. A to oznaczałoby wchodzenie na sparingi za absolutne grosze, z pocałowaniem dłoni i talerzem delicji czekającym za kołowrotkami.
Reasumując – z biznesowego punktu widzenia, ceny biletów na tegoroczne sparingi w większości przypadków są znośne i w dużej mierze wytłumaczalne. Mówimy jednak o chorym sporcie z równie chorym finansowaniem. Z tego powodu osobiście nigdy nie zgodzę się wydać 20 złotych za nic nie znaczący test-mecz. Wy, drodzy czytelnicy, możecie jednak mieć zupełnie inne zdanie, zwracając też uwagę na wskaźniki, o których dziś porozmawialiśmy.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!