W niedzielę Lokomotiv Daugavpils w końcu przełamał złą passę i odniósł drugie w tym sezonie zwycięstwo na własnym torze. Mecz z Orłem Łódź został jednak przerwany przed biegami nominowanymi ze względu na stan toru, a przedtem do nawierzchni wielokrotnie zgłaszali pretensje przedstawiciele gości. Oto, co mieli do powiedzenia po niedzielnym spotkaniu główni aktorzy widowiska.
– Spadł mi kamień z serca – przyznawał wyraźnie szczęśliwy Wadim Tarasienko, który po raz pierwszy w tym sezonie mógł się pochwalić dwucyfrową zdobyczą na domowym torze. – Przed kolejnym meczem już nie będzie „ostatnich ostrzeżeń” i groźby odstawienia mnie od składu. Mogę się szykować do dalszych zmagań. Skąd wzięła się tak gwałtowna zmiana formy? Już kiedyś mówiłem, że lepiej mi się jeździ po nierównym torze, niż po stole, prawda? (śmiech) Żartuję, po prostu dobrze dobrałem ustawienia pod kątem startu. A jak ktoś miał dobre starty, to już nie dało się go wyprzedzić na trasie.
– Zdarzało mi się jeździć już na gorszych torach – wtórował Rosjaninowi Kjastas Puodżuks. – Jedyny nieudany wyścig dzisiaj miałem, startując z trzeciego pola. W dodatku przespałem start. Nie rozumiem, skąd u gości tyle pretensji do stanu toru. Może liczyli na walkower, a potem zaczęli się martwić bonusem?
Nie wszyscy w drużynie gospodarzy byli jednak w tak szampańskich nastrojach. Andrzej Lebiediew cieszył się ze zwycięstwa, ale przy tym wciąż wspominał nieudane dla niego sobotnie kwalifikacje do Grand Prix Challenge w Żarnowicy. – Przykro mi, że tak wyszło. Miałem możliwość awansu do Challenge’a, ale w czwartej serii startów przedobrzyłem. Dobrze wyszedłem ze startu i zachciało mi się „powieźć” Krzysztofa Buczkowskiego, a w efekcie nie powiozłem, za to mnie powiózł Eduard Krčmař. A trzeba było wystartować i nie myśleć. Tych dwóch punktów właśnie zabrakło mi do awansu do finału kwalifikacji.
Oleg Michaiłow natomiast martwił się swoim niedzielnym występem, który zakończył de facto w drugim swoim starcie. – Miałem pewne drugie miejsce, ale wpadłem do dziury. Głupi upadek. Potem trochę kulałem, ale sądziłem, że mogę się dalej ścigać. Kiedy jednak wsiadłem na motocykl, dotarło do mnie, że nie ma takiej możliwości. Zaraz pojadę do szpitala na prześwietlenie. Muszę się upewnić, że wszystko ze mną w porządku i dam radę pojechać w zawodach za tydzień.
Szczęśliwy, lecz zmęczony był za to trener Nikołaj Kokin, który długo opowiadał o problemach z torem. – Wszystkiemu winien poranny deszcz. O dziewiątej rano zalało nam cały tor. Potem woda odpłynęła, ale całe przygotowanie nawierzchni poszło na marne. Co do zawodników, do żadnego nie mam pretensji. Każdy zrobił swoje. Przebudzili się Puodżuks i Tarasienko. Jak zawsze mogliśmy liczyć na Timo Lahtiego. Lebiediew, gdyby szybciej uporał się z Danielem Jeleniewskim, mógłby pobić nasz stary rekord toru, ustanowiony jeszcze przez Grigorija Łagutę. Jeśli chodzi o juniorów, to trochę pogubił się Artiom Trofimow, za to Oleg Michaiłow jechał dobrze, dopóki nie wpadł w koleinę. Mamy dwa punkty do tabeli, nie poddajemy się, jedziemy dalej i próbujemy uniknąć baraży.
Odmienne nastroje panowały w zespole gości, choć Orzeł Łódź wykonał plan minimum i wywiózł z Daugavpils punkt bonusowy. Kamil Kwiatkowski, kierownik łódzkiej drużyny, nie krył jednak niezadowolenia przebiegiem meczu. – Spotkanie od początku miało status zagrożonego z powodu pogody, co oznacza, że jeśli komisarz przyjął ten tor przed meczem, to nie mogło być mowy o walkowerze. Nasze pretensje wynikały jedynie z obawy o zdrowie zawodników. Widzieliśmy, jak wygląda tor po porannych opadach i nie możemy mieć zastrzeżeń do gospodarzy. Jednak nie mogę powiedzieć, czy dziś wygrała lepsza drużyna. Raczej wygrał deszcz i stan toru.
W podobnym tonie wypowiadał się Rafał Okoniewski, który najlepiej spośród gości radził sobie z trudnym łotewskim torem (11 punktów w 5 startach). – Walczyliśmy, staraliśmy się, ale nie wyszło. Nie mam pretensji do gospodarzy. Jestem tu od wczoraj, widziałem tor i wczoraj, i dzisiaj po deszczu. Szkoda tylko kibiców, którzy przyszli na mecz, zapłacili za bilet, a zobaczyli jazdę gęsiego właściwie bez mijanek. Martwi mnie co innego – przyznał Okoniewski. – Po meczu podeszła do mnie kibicka Orła i powiedziała, że niby wypełniamy nakaz prezesa Skrzydlewskiego i przegrywamy na jego żądanie. Przykro słuchać czegoś takiego. Przecież to nasze punkty, nasze pieniądze, jak można byłoby poprosić mnie, żebym zarabiał mniej? Oczywiście, porażka boli, tym bardziej, że wciąż mamy nadzieję trafić do play-offów, a to oznacza, że nie możemy popełnić żadnego błędu.
Na stadionie w Daugavpils był obecny też Maksim Bogdanow, wychowanek Lokomotivu, który w zeszłym sezonie, będąc zawodnikiem Orła, doznał kontuzji wykluczającej go na razie z jazdy. Podczas meczu obu „swoich” drużyn Łotysz znajdował się w części parku maszyn przeznaczonej dla zespołu gości. – Jestem bardzo wdzięczny mojej drużynie za to, że nie zostawiła mnie w biedzie. Nie chcę mówić o dzisiejszym meczu, tutaj nic się nie da powiedzieć, ale chętnie porozmawiam na inny temat. Czuję się potrzebny w zespole Orła, pełnię funkcję kogoś w rodzaju asystenta trenera. Podpowiadam chłopakom ustawienia podczas meczów, biorę udział w treningach. To mnie cieszy. W przyszłym tygodniu również będę na treningu pomagać chłopakom z Orła.
Źródło: grani.lv
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!