- Kiedyś pracowałem od rana przez wiele godzin w ogródku, gdzie grabiłem, czyściłem. Właściciel ogródka mnie pochwalił, powiedział, że bardzo ładnie wszystko zrobiłem, następnie wyciągnął portfel i dał mi... dwa złote. Przyszedłem do domu i mama powiedziała mi, żebym tak sobie ułożył życie, żebym nigdy nie musiał pracować za dwa złote. Zapamiętałem te słowa i tak się stało - to słowa Jerzego Szczakiela w jednym z ostatnich wywiadów, które udzielił. Pierwszy polski IMŚ na żużlu zmarł 1 września 2020 roku.
2 września 1973 roku to data, która na stałe zapisała się w historii polskiego żużla. Tego dnia bowiem Jerzy Szczakiel został pierwszym Polakiem, który sięgnął po złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata.
Jadąc w stronę Opola, które uchodzi za stolicę polskiej piosenki a konkretnie do jednej z dzielnic miasta – Grudzic, gdzie mieszka Jerzy Szczakiel, można napotkać rondo imienia legendarnego żużlowca. Ale to nie wszystko. Na środku ronda znajduje się wysepka, gdzie można ujrzeć motocykl z napisem "Eda" – bo taki własnie przydomek miał Indywidualny Mistrz Świata z 1973 roku. Nic w tym dziwnego, bo Jerzy Szczakiel to legenda tamtejszego Kolejarza, w którym spędził całą karierę w latach 1967-1979.
I trudno uwierzyć w to, że miłość Szczakiela do czarnego sportu zaczęła się od… siostry, która uwielbiała motocykle.
Jerzy Szczakiel zadebiutował w rozgrywkach ligowych w barwach Kolejarza Opole zaledwie po… kilku treningach. Był utalentowanym młodzieżowcem.
Najlepsze przed Szczakielem miało dopiero nadejść. Świetna jazda na polskich owalach znalazła swoje odzwierciedlenie na arenie międzynarodowej. W 1971 roku wespół z Andrzejem Wyglendą zdobył złoto w mistrzostwach świata par. Zadebiutował także w zmaganiach indywidualnych na torze w Goteborgu. Wówczas skończyło się na 15. miejscu bez zdobyczy punktowej.
2 września 1973 roku. Stadion Śląski w Chorzowie. Czas na kolejne emocje związane ze światowym finałem indywidualnych mistrzostw świata na żużlu. Kocioł Czarownic wypełniony po brzegi. Faworytem gospodarzy, który miał ujarzmić wielkiego czempiona jakim był niewątpliwie Nowozelandczyk Ivan Mauger, był Zenon Plech. Ten wieczór należał jednak do kogoś innego.
Krystian Natoński: – Jak pan wspomina dzień, w którym został pan IMŚ na żużlu?
Jerzy Szczakiel: – Wstałem o szóstej rano, umyłem i ogoliłem się. Czekałem na mechanika i razem pojechaliśmy do kościółka. Mieliśmy ze sobą dwa motocykle. Ksiądz wyszedł i pokropił je dla szczęścia. Później okazało się, że to szczęście było. W Chorzowie w hotelu uciąłem sobie drzemkę i taka pani Polakowa budzi mnie i mówi "Jurek, ubieraj się, bo zaraz masz zawody". Mnóstwo kibiców już krzyczało moje przezwisko "Eda! Eda! Dzisiaj mistrzem świata!". Myślę sobie, że ze mnie kpią i będą się śmiać.
– Tymczasem kibice mieli rację, nawet jeżeli nie wszyscy do końca w to wierzyli.
– Pierwszy bieg wygrywam, drugi bieg wygrywam, trzeci bieg wygrywam. W czwartym biegu przegrywam z Grigorijem Chłynowskim, a to dlatego, że uciekł mi "po małej". Goniłem go, ale nie udało mi się go dogonić. Później był bieg dodatkowy z Maugerem. Na losowaniu pól startowych dałem mu pierwszeństwo wyboru. Ucieszył się, wylosował pierwszy tor. Ja wylosowałem ten teoretycznie gorszy – trzeci. Stanąłem w koleinie – nie za głębokiej, nie za płytkiej. Przed wyścigiem uzgodniłem z mechanikiem, żeby przypomniał mi, że "start i krawężnik". Ze startu wyszedłem na prowadzenie. Na trzecim okrążeniu Mauger chyba wszedł za ostro pode mnie. Czułem, że mnie dotknął, ale nie wiedziałem, że się przewrócił. Na następnym okrążeniu widziałem, że go podnoszą. Potem meta i zostałem mistrzem świata – rzekł Szczakiel.
– Olbrzymia radość, ponieważ nie był pan w gronie faworytów do złota.
– Wszyscy liczyli, że te zawody wygra Zenek Plech albo Ivan Mauger. Myślałem, że będę może drugi, że zostanę wicemistrzem świata, ale tak się stało, że to ja zostałem mistrzem.
– Po latach uważa pan, że co było kluczem do zwycięstwa w tamtych zawodach? Jazda bez presji, ponieważ ona głównie spoczywała na Zenonie Plechu, a może po prostu odpowiednie przełożenia w motocyklu?
– Cała filozofia na żużlu polega na tym, żeby mieć dobry motocykl. Jeszcze w sobotę przed zawodami powiedziałem do mojego mechanika, Witka "może trochę odprężymy ten motocykl, bo będzie mocno świecić słońce i ten motocykl będzie spieczony i twardy. Wstajemy o piątej rano, idziemy do parkingu i odprężamy go". Był sprężony 13.2, a ja powiedziałem, żeby go sprężyć do 12.8. I akurat trafiliśmy z tym ustawieniem, ponieważ motocykl świetnie szedł ze startu a na prostej nabierał prędkości. Nie było takiej sytuacji, żeby ten motocykl mnie jakoś przekręcał i żeby brakowało tej szybkości.
– Po zdobyciu mistrzostwa zaczął pan zupełnie nowy etap w swoim życiu. Jako wielki mistrz świata.
– W listopadzie pojechałem na galę motocyklową do Madrytu, gdzie dostałem 36 tysięcy plus puchar. Maugera nie było, ale byli inni mistrzowie – Niki Lauda, Emerson Fittipaldi, sami mistrzowie Formuły 1, motocyklowi, a z żużla byłem ja. Była też gala Mistrzów Sportu w Polscie, gdzie byłem trzeci za Ryszardem Szurkowskim i Stanisławem Szozdą. W rozgrywkach ligowych pamiętam, że każdy chciał pokonać Szczakiela, każdy obierał sobie punkt honoru, żeby pokonać mistrza świata.
– A jak to się stało, że został pan żużlowcem?
– Brat jeździł na wyścigach rowerowych, starsza siostra wygrywała różne zawody, młodsza siostra jeździła na nartach, więc cała rodzina była dosyć wysportowana. Zawsze myślałem o tym, żeby osiągnąć coś w życiu, żeby zaistnieć. W domu nie było biedy, ale ja zawsze lubiłem gdzieś pracować. Można było dostać dwadzieścia, pięćdziesiąt złotych. Kiedyś pracowałem od rana przez wiele godzin w ogródku, gdzie grabiłem, czyściłem. Właściciel ogródka mnie pochwalił, powiedział, że bardzo ładnie wszystko zrobiłem, następnie wyciągnął portfel i dał mi… dwa złote. Przyszedłem do domu i mama powiedziała mi, żebym tak sobie ułożył życie, żebym nigdy nie musiał pracować za dwa złote. Zapamiętałem te słowa i tak się stało. Do żużla namówiła mnie starsza siostra, która uwielbiała motocykle i powiedziała, żebym spróbował. No i spróbowałem.
– Zanotował pan bardzo szybki debiut w Kolejarzu Opole.
– To prawda. Zaledwie po kilku treningach, co w obecnych realiach jest mało realne. Powodem były absencje w składzie. Radziłem sobie dobrze. Potem, w 1969 roku sięgnął po Srebrny Kask i zająłem piąte miejsce w Indywidualnych Mistrzostwach Polski w Rybniku.
– I tak się stało, że nie musiał pan pracować za wspomniane dwa złote…
– Nie powiem, że źle zarabiałem, bo jak wygrałem wszystkie biegi, to dostawałem różne nagrody, podobnie za rekord toru. Nie było z tym najgorzej. Nie mogę narzekać, bo bym zgrzeszył.
*Rozmowa przeprowadzona we wrześniu 2019 roku.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!