Komentator stacji Motowizja i fanatyk speedwaya, Grzegorz Drozd, w rozmowie dla naszego portalu wyjaśnia, co jego zdaniem wpływa na jednostronność meczy ekstraligowych oraz jak ocenia Indywidualne Mistrzostwa Europy pod kątem atrakcyjności.
Od początku sezonu 2020 możemy zaobserwować w PGE Ekstralidze pewną, do tej pory nie rzucającą się aż tak w oczy, zależność. Chodzi o jednostronność meczy, które w większości przypadków kończą się dużymi różnicami punktowymi. Aktualnie największą różnicą punktów wygrała Betard Sparta Wrocław w meczu z ROW-em Rybnik, bo było to aż 63:27.
Zapytaliśmy o zdanie w tym temacie dziennikarza i eksperta żużlowego – Grzegorza Drozda. Nasz rozmówca na początek zaserwował nam lekcję żużlowej historii i porównał obecną sytuację do takich sprzed kilkunastu lat. – Ta rozpiętość wyników nie jest jakoś szczególnie większa niż w latach ubiegłych. Pamiętam początek sezonu 2007, 2008, 2009, już była Ekstraliga… I pamiętam również jak eksperci pisali, że są bardzo duże różnice wynikowe, że drużyny u siebie jeżdżą dobrze, a na wyjazdach wręcz odwrotnie – dostają baty. Twierdzili oni, że świadczy to o niskim poziomie polskich żużlowców, bo wtedy tych zagranicznych w składzie było mniej – jednego czy dwóch.
Skoro wyniki są wyjątkowo wysokie, to co decyduje o takim zróżnicowaniu formy zawodników? – Na pewno wpływ ma koronawirus i to, że zawodów jest mniej – wyjaśnia dziennikarz. – Żużlowcy może trenują często na własnych torach, ale mniej rywalizują w różnych zawodach, są mniej objeżdżeni i są w mniejszym rytmie startowym. Dlatego taki zawodnik jak Zmarzlik szuka startów gdzie się da i kiedy tylko może, to startuje w mistrzostwach Europy.
Na swoim Twitterze Drozd zamieścił wpis, który mówi jasno: za dużo wymagamy.
– Uważam, że zawody ligowe są naprawdę na bardzo dobrym poziomie i powiem więcej: nie da się więcej oczekiwać od żużla, niż jest obecnie. Nie da się zaprogramować wyścigów żużlowych, żeby co wyścig były ciekawe – to jest z rachunku prawdopodobieństwa niemożliwe. A i tak te zawody są bardzo dobre, bowiem jest tylko osiem drużyn, one są naszpikowane wszystkimi najlepszymi żużlowcami świata – tłumaczy nasz rozmówca.
Poruszyliśmy również temat zawodów o tytuł mistrza Europy. Zdaniem Drozda zawody są jak najbardziej na miejscu, bo jak sam mówi: – Nigdy, tak jak w tym sezonie, SEC nie był potrzebny. Idealnie nam dopełnia przerwę między rozgrywkami ligowymi.
Pojawia się jednak małe „ale”: – Nigdy nie byłem za mistrzostwami Europy, bo uważam, że to rozmienianie speedwaya na drobne. Byłbym za jednym stałym systemem Grand Prix, z eliminacjami. Często padają argumenty na korzyść SEC-a, że oni odkrywają nowych żużlowców, jak Michelsen czy Lambert, mają szansę się gdzieś pokazać, czy pokazują nowe tory. A ja mówię „po co to wszystko?”. Wystarczy robić eliminacje do GP każdego roku i każdy młody zawodnik ma takie same szanse zostać mistrzem świata. Wtedy same eliminacje miałyby o wiele większy sens i cieszyłyby się popularnością.
Dodatkowo na niekorzyść cyklu TAURON SEC wpływa ograniczanie pewnej grupy żużlowców. Trzeba też jednak przyznać, że żużlem pasjonuje się mała ilość krajów spoza Europy, jednak grono tychże sportowców stale się powiększa. – Nawet samo to jest śmieszne, że mistrz Europy dostaje miejsce w Grand Prix na przyszły rok. I jak to się ma do zawodników spoza Europy? Mają o tę jedną szansę mniej, są pokrzywdzeni. O tym nawet Greg Hancock z Australijczykami wspominał zeszłej zimy, że to jest nie fair, że Polacy czy Duńczycy mają jedną okazję więcej, by wygrać GP – ocenia dziennikarz.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!