W sobotni wieczór zainaugurowano cykl Grand Prix. W pierwszym turnieju o Indywidualne Mistrzostwo Świata zwyciężył Leon Madsen przed Fredrikiem Lindgrenem oraz Patrykiem Dudkiem. Z bardzo dobrej strony zaprezentowała się również dzika karta warszawskiej imprezy – Bartosz Smektała.
Na przestrzeni lat wielokrotnie byliśmy świadkami, kiedy to „dzika karta” danych zawodów z trudem osiągała lepszy wynik niż popularna „olimpiada”. Były również i takie przypadki, że „dzikus” wchodził na najwyższy stopień podium, ucierając przy tym nosa wszystkim stałym uczestnikom. Tym razem nie było ani blamażu ani wiktorii, bowiem Bartosz Smektała odpadł z turnieju w drugim biegu półfinałowym, przyjeżdżając na czwartej pozycji. Jednak, jak sam zainteresowany przyznał zaraz po zawodach w rozmowie z portalem speedwaynews.pl, nie załamuje rąk i raduje się z tego, co udało mu się osiągnąć. – Bardzo się cieszę z mojego wyniku. Przed zawodami dziesięć punktów i miejsce w półfinale brałbym w ciemno. Była szansa na finał, gdyby nie błędy popełnione przeze mnie w moim ostatnim starcie, to kto wie, może i bym w nim wystąpił. Cykl Grand Prix jest jednak tak wymagający, że nie ma w nim miejsca nawet na najmniejsze potknięcie, a takowe zaważyło na braku awansu do finału. Jednak nie podchodzę do tego z jakimś wielkim żalem czy pretensjami do siebie, nie można mieć wszystkiego od razu.
Wielu zawodników podkreśla, że atmosfera podczas warszawskich rund Grand Prix jest wręcz nieziemska. Klimat panujący wewnątrz PGE Narodowego w poprzednich latach robił ogromne wrażenie, zachwycając cały żużlowy świat. Nie inaczej było w sobotę, kiedy to 55 tysięcy kibiców dopingowało swych ulubieńców w walce o jak najwyższe lokaty. Starych „wyjadaczy” cyklu widok ten mógł tylko dodatkowo zmotywować, jednak patrząc na końcowe wyniki, debiutantom również przyniósł on szczęście. – Paradoksalnie nie czułem jakiejś ogromnej presji na początku zawodów, była ona zdecydowanie większa podczas piątkowego treningu. Byłem lekko zagubiony, nie do końca wiedziałem jak się poruszać po parku maszyn bo wszystko to było dla mnie zupełnie nowe. Zaś przed samym turniejem byłem już bardzo spokojny i z lekkim luzem podszedłem do mojego pierwszego startu. Wiedziałem, że jestem w dobrej formie a moi mechanicy zrobili naprawdę kawał fantastycznej pracy, przygotowując mi taki sprzęt, że nie pozostało mi nic innego, jak wsiadać na niego i walczyć na torze. Martwiłem się już po treningu, że jak tu przyjdzie komplet widzów, to mnie to jakoś zablokuje. Wiadomo, ścigając się w Lesznie nieraz jeździmy przy pełnym stadionie lecz nie ma tam aż takiej ilości kibiców. Jednak, jak widać po moim wyniku, kibice tylko dodali mi sił i animuszu z czego się cieszę i bardzo serdecznie im za to dziękuję.
W parku maszyn wielu gratulowało tak dobrego występu juniorowi Fogo Unii Leszno jednocześnie mówiąc, że jego rezultat wskazywałby na to, że Smektała już teraz mógłby zadomowić się w całym cyklu na dłużej. Aktualny Indywidualny Mistrz Świata Juniorów z lekką dozą ostrożności podchodził jednak do tych słów, bowiem, jak sam przyznał, jest ogromna różnica pomiędzy nastawieniem żużlowca, który z góry wie, że przed nim jeszcze cały sezon startów w cyklu a takim, który dostaje szansę jednorazowego występu. – Stali uczestnicy z pewnością patrzą na cały cykl inaczej niż zawodnicy, którzy otrzymują pojedynczą dziką kartę na dane zawody. Ja nie miałem nic do stracenia, równie dobrze mogłem przywieźć pięć zer lub pięć trójek, co niewiele by zmieniło, bo w następnej rundzie wystąpi już ktoś inny w tej roli. Wszyscy ścigają się o tytuł mistrzowski i nie ma miejsca na sentymenty. W zawodach drużynowych ma się partnera na pierwszym łuku, który poczeka, pomoże gdy atakuje przeciwnik lub nie zamknie przy „płocie” gdy się jest maksymalnie napędzonym. Tutaj już jednak czegoś takiego nie ma, każdy chce wygrywać i przywozić jak najwięcej punktów, bo teoretycznie rund i wyścigów jest wiele, ale na końcu decydować może dosłownie jedno „oczko”.
Wiele przed startem cyklu debatowano nad nowością w tegorocznym Grand Prix. Z piątkowych treningów uczyniono swoistą sesję kwalifikacyjną, dzięki czemu zawodnik z najlepszym czasem może wybrać sobie najkorzystniejszy wg niego numer startowy. Smektała na testowych kółkach osiągnął dwunasty czas, w wyniku czego jego nazwisko zapisane zostało w programach zawodów pod numerem szóstym. Wybór ten spowodował to, czego tak bardzo uniknąć chcieli najwięksi wygrani kwalifikacji – startów z pól zewnętrznych w pierwszej części zawodów. Tor, jak się jednak później okazało, bardzo szybko zweryfikował przewidywania zawodników, sprawiając im niemałego psikusa. Pierwsze zwycięstwo z pierwszego pola, do którego przecież tak wszyscy dążyli, miało miejsce dopiero w biegu jedenastym. Smektała jednak nie był za bardzo zdziwiony tą przypadłością. – Matej Žagar wygrał kwalifikacje i wszyscy widzieli, jak się męczył zaś Madsen był jednym z ostatnich a zwyciężył w całych zawodach. To tylko pokazuje, że te piątkowe jazdy nie mają jakiegoś większego znaczenia. Wszystko zależy od dyspozycji dnia danego zawodnika i tego, jak toromistrzom uda się przygotować pola startowe. Jedynie dla kibiców ta nowość w cyklu może być czymś ciekawym, bo to sprawia, że rywalizacja trwa już dzień przed zawodami. I mogą dzięki temu stawiać na zakładach – zakończył z uśmiechem na ustach wychowanek leszczyńskiej Unii.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!