W listopadzie ubiegłego roku dotarła informacja, że reprezentacja Polski weźmie udział w finale Drużynowych Mistrzostw Świata na długim torze. Wtedy każdy się zastanawiał, kto będzie mógł zostać do niej powołany. Dziś już wiemy, że szeregi "biało-czerwonych" utworzą Adam Skórnicki, Stanisław Burza i Marcin Sekula.
Start polskiej reprezentacji w finale Drużynowych Mistrzostw Świata w long tracku brzmiał na początku dość abstrakcyjnie. Nie mieliśmy bowiem do tej pory od dłuższego czasu żadnego stałego zawodnika w tej odmianie speedwaya. W przeszłości w latach 1993-1995 swoich sił w indywidualnym czempionacie globu próbował Piotr Paluch. W 1994 w finale mistrzostw Europy na trawie wystartował zaś Tomasz Gollob.
Kogo mamy natomiast teraz? Nominacja do udziału w tak ważnej imprezie mogła dać od razu do zrozumienia, że w Polsce mamy do tego kandydatów i małymi kroczkami zaczynamy traktować long track poważniej. Wszystko rozpoczęło się już wcześniej – od organizowania jednej z rund Grand Prix na obiekcie w Rzeszowie. Tam z "dziką kartą" występował Stanisław Burza, który w zeszłym roku zajął wysoką, trzecią lokatę.
Przed paroma dniami oficjalnie ogłoszono skład kadry narodowej. Nie zdziwiła nikogo obecność w niej wspomnianego "Stanleya" oraz Marcina Sekuli, który nie krył w przeszłości chęci spróbowania swoich sił na długich torach. Prawdziwą "bombą" okazało się powołanie Adama Skórnickiego, który tym samym powróci na tor po przerwie.
Ten trzyosobowy team prowadzony przez Rafała Dobruckiego będzie pierwszym w historii dla Polski. Nigdy wcześniej "biało-czerwoni" nie stworzyli bowiem kadry narodowej w long tracku, a tym bardziej nie startowali w drużynowych mistrzostwach świata. Tegoroczny finał tych rozgrywek zaplanowany jest na 26 września w holenderskim Roden.
Mieści się tam aktualnie najbardziej rozchwytywany obiekt pod kątem międzynarodowych imprez w Holandii. Tor na kompleksie Stichting Motorsport Roden ma 600 metrów, a więc jak na long track nie jest jeszcze aż tak długi. Tor jest uniwersalny, gdyż rozgrywa się tam zarówno zawody wspomnianej odmiany speedwaya, jak i również grass tracku, czyli tzw. wyścigów na trawie. Z tego względu też, nawierzchnia jest dość specyficzna i grząska.
W ubiegłym roku w Roden odbył się Challenge Grand Prix. Zawody rozegrano w reżimie sanitarnym, który nakazał wpuszczenie tylko i wyłącznie 250 osób na trybuny. Ceny biletów były dość zaporowe i wynosiły… 100 euro. Jednak każdy, kto zakupił taką wejściówkę, miał w cenie program i niekończący się dostęp do cateringu w pomieszczeniu oznaczonym symbolem "VIP. W turnieju zwyciężył wówczas Josef Franc, przed miejscową rewelacją – Romano Hummelem i Niemcem Maxem Dilgerem.
Tak prezentuje się 600-metrowy tor w Roden w pełnej okazałości (fot. Damian Kuczyński)
Obiekt jest w stanie pomieścić bardzo okazałą grupę fanów, jednak w ubiegłym roku organizatorzy mogli wpuścić tylko 250 osób (fot. Damian Kuczyński)
Fragmenty ubiegłorocznego Grand Prix Challenge (fot. Jesper Veldhuizen)
(fot. Jesper Veldhuizen)
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!