Trzydzieści trzy oczka, osiem trójek, średnia punktu na bieg równe 2.0. I status zawodnika dźwigającego na swoich barkach brzemię rodem z filmów na pograniczu rzeczywistości oraz fantastyki. Brytyjczyk jest żywym dowodem na to, że gdy jest okazja, to krytyka ruchów transferowych jest konieczna, zaś gdy są powody do hołdów niemalże lennych nad personalną prekognicją - je również należy czynić.
Listopad 2019. Biblioteka Miejskiej w Rybniku przepełniona już na grubo ponad godzinę przed zaplanowanym startem spotkania z szefostwem rybnickiego klubu. Z perspektywy człowieka doświadczonego pandemicznymi obostrzeniami, widok w obecnych realiach równie wyczekiwany, co niemożliwy do urzeczywistnienia w najbliższych miesiącach. Głowa obok głowy, człowiek przy człowieku, bez social distancing za to z karuzelą nazwisk, giełdą postaci i dywagacji, kto, gdzie, skąd i dokąd przeniesie się w ostatnim dniu transferowych zawirowań. Prezes Mrozek z ówczesnym szkoleniowcem "Rekinów", Piotrem Świderskim, niczym na gali rozdania prestiżowych nagród wyczytywali kolejnych jeźdźców mających w sezonie 2020 bronić „zielono – czarnych” barw. Nie było Doyle’a, nikt nie usłyszał nazwiska Lindgren czy Fricke – życzeniowy hat – trick górnośląskich kibiców się nie urzeczywistnił. Co prawda po sali roznosiła się godność pewnego, czterokrotnego mistrza globu, jednak żadna, konkretna deklaracja wobec "Herbiego" nie padła. Trudno zatem było dziwić się pomrukom niezadowolenia i bezgłośnym machnięciom zrezygnowanych dłoni, które najlepiej podsumowały transferowe "łupy" rybniczan. Skład zbudowany z nazwisk mających wiecznie coś do udowodnienia, z zadrami i bliznami lat niepowodzeń i potknięć miał dać Rybnikowi utrzymanie w elicie. Z miejsca zaczął się koncert ekspertów wróżących "Rekinom" całosezonowe okupowanie ostatniej lokaty. W zasadzie tylko dwa nazwiska podłączały beniaminka do kroplówki okraszonej mianem "nadzieja na pozostanie w PGE Ekstralidze" – Woryna oraz Lambert.
Tradycją w Rybniku są już rozciągnięte do granic możliwości oczekiwania wobec kapitana PGG ROW-u, w którym każdy, kto zasiada na Gliwickiej 72, upatruje niemalże Mesjasza, mającego ocalić rybnicki speedway przed degradacją. Wnuk pierwszego, polskiego medalisty IMŚ, przynajmniej jak do tej pory, z tej roli wywiązuje się co najwyżej przyzwoicie. Wydaje się, że w buty Woryny wszedł drugi z beniaminkowego duetu opatrznościowego – Robert Lambert. Brytyjczyk, który przeszedł przez każdy szczebel w nadwiślańskim żużlu, notując kolejne awanse z lubelskim Motorem, po trzech latach zdecydował się na zmianę otoczenia, opuszczając ścianę wschodnią na rzecz krajobrazu na wskroś górniczego. I trzeba przyznać, iż ten ruch już na pierwszy rzut nieuzbrojonego oka wydaje się co najmniej irracjonalny. Nie jest tajemnicą, iż słabsza forma Lamberta w sezonie 2019 była pokłosiem, mówiąc brzydko, żonglowania nazwiskami przez menadżera "Koziołków" Jacka Ziółkowskiego, który naprzemiennie w bój wysyłał to Dawida Lamparta to Lamberta. Zdegustowany nieprzewidywalnością decyzji sztabu szkoleniowego Motoru postanowił zamienić Lublin na ośrodek, gdzie stałość i stabilizacja to towar niemalże deficytowy. Jeśli ktoś miałby wskazać na żużlowej mapie Polski klub, w którym roszady kadrowe wzniesiono na wyższy, niekoniecznie lepszy, poziom, to dziewięciu na dziesięciu respondentów bez chwili zawahania wzrok przykułoby na jedno z największych miast górnośląskiej aglomeracji. Praktycznie sekundę po ogłoszeniu Lamberta jako zawodnika PGG ROW-u Rybnik zaczęto przyporządkowywać go do roli, do której nie mógł finalnie się przyzwyczaić i zaprzyjaźnić w sezonie ubiegłym. Nie do końca jesteśmy pewni, czy istnieje angielski odpowiednik swojsko brzmiącego „zamienił stryjek siekierkę na kijek” lecz w listopadzie ubiegłego roku Lambert śmiało mógł zostać prekursorem tegoż powiedzonka wśród wyspiarzy.
Aż nadszedł rok najdziwniejszy z dziwnych, pokraczny i zdezelowany, przynoszący dzień w dzień informacje i zdarzenia dotąd nieodnotowywane. I do jednego z tych cudów natury zaliczyć należy również przebudzenie, bądź, i to chyba lepsze określenie, wyciągnięcie na światło dzienne, tudzież generowane przez stadionowe maszty, pełnego potencjału Brytyjczyka. I to w dodatku przez kogo – szkoleniowca mającego nad sobą czujne acz wiecznie zasłonięte przez okulary oko prezesa Mrozka, które raczej pracy nie ułatwia. Można z charyzmatycznym działaczem się nie zgadzać, można wytykać mu niekończące się pokłady błędów, potknięć, pochopnych decyzji czy zbyt szybko wypowiedzianych deklaracji, jednak z całą stanowczością należy oddać głównodowodzącemu „zielono – czarnych” , iż, co do osoby Brytyjczyka, już w listopadzie, na wspomnianym wyżej spotkaniu, miał całkiem nie najgorsze przypuszczenia. To wtedy Krzysztof Mrozek, wszem i wobec oznajmił, iż aktualny najlepszy jeździec „Rekinów” jest opcją zdecydowanie skuteczniejszą, niż inny poddany jej królewskiej mości – Dan Bewley. Jak rudowłosy młodzieniec radzi sobie obecnie w barwach wrocławskiej Sparty – każdy widzi. Paul Scholes światowego speedwaya dość boleśnie zderza się z realiami PGE Ekstraligi, notując na swym koncie ledwie „oczko” z bonusem, sześciokrotnie przekraczając linię mety jako ostatni.
Na przeciwległym biegunie znajduje się rzeczony Lambert. Super rezerwowy w kadrze Lecha Kędziory, mimo metryki uprawniającej go do zniżek czy to korzystając z komunikacji miejskiej czy też zaopatrując się w wejściówkę przy okienku kinowej kasy, potrafi wziąć na swe barki ciężar zdobywania punktów. Wystarczy rzut oka na statystyki „Rekinów” by pozbyć się wątpliwości, która strzelba rybniczan wypala najcelniej – Lambert po meczu z gorzowską Stalą na swym koncie ma osiem indywidualnych triumfów, pozostałe „Rekiny” – siedem. Umiejętność wygrywania, to banał, lecz koniecznością jest by w tej chwili on wybrzmiał, jest najprostszym wyznacznikiem, komu można zaufać i wystawić w najbardziej newralgicznym momencie spotkania, a komu należy dać odpocząć i pozwolić obserwować torowe poczynania z parku maszyn. Lambert, jak do tej pory, zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy i żadne, nawet pojedyncze, słabsze występy, nie wskazują na to, by ten stan rzeczy miał się diametralnie w nadchodzącym czasie zmienić. W niedzielnym starciu widzieliśmy Lamberta bawiącego się żużlem, mającego przewagę nad resztą stawki porównywalną tylko z tą, której dorabiał się nieosiągalny dla przeciwników Bartosz Zmarzlik. Jazda na jednym kole w połowie wyścigu uskuteczniana kilkukrotnie dobitnie pokazywała pewność siebie, która emanowała z zawodnika z szesnastką na plecach. I tylko westchnięcie bezradności pozostaje rybnickim kibicom z powodu niemożności przekazania choć ociupinki z niej na każdego, innego zawodnika z herbem ROW-u na piersi.
Mecz z Moje Bermudy Stal Gorzów w Rybniku traktowany był jako definitywny koniec popełniania błędów na własnym owalu. Tych jednak beniaminek się nie ustrzegł, dosłownie centymetrów zabrakło Andersowi Thomsenowi, by wydrzeć miejscowym przynajmniej remis w decydującej gonitwie dnia. To również uwypukla, jak w speedwayu krótka jest ścieżka od herosa dającego drużynie zwycięstwo do zawodnika, który owszem, prezentował się na tle partnerów dobrze, jednak nie na tyle, by po ostatnim biegu wznieść w górę dłonie w geście triumfu. Nawet Lambertowi zdarzyły się dwa występy mocno zaniżające średnią, jednak finalnie, to na koncie PGG ROW-u widnieją dwa duże „oczka”, dzięki którym podopieczni Lecha Kędziory oderwali się od ligowego dna. Czy na długo? Trudno w tej chwili wyrokować, wszak przed momentem zakończyła się dopiero trzecia seria spotkań, po których można chyba zaryzykować tezę, iż gorzowianie będą rywalami rybniczan nie tylko w bezpośrednich startach ale również i na przestrzeni całego sezonu, bijąc się o uniknięcie degradacji. Minimalna, różnicą zaledwie dwóch punktów kapitulacja ekipy z Bartoszem Zmarzlikiem na czele pozwala sądzić, iż to goście niedzielnego meczu są bliżej zdobycia bonusu w rewanżowym starciu. W takich okolicznościach „Rekiny” muszą powalczyć o jakąkolwiek zdobycz z innymi rywalami, by móc choć marzyć o utrzymaniu w PGE Ekstralidze. By jednak tak się stało, wspaniale prezentujące się LAMBOrghini potrzebuje szeregu pobocznych, co nie znaczy, że mniej ważnych, bolidów i bynajmniej nie mamy w tym miejscu na myśli wyciąganego od czasu do czasu z rybnickiego garażu quada.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!