Tyle się wszyscy nasłuchaliśmy, jaki to ten sezon 2020 jest dziwny, specyficzny, obarczony jarzmem szalejącej wokół nas pandemii, a powoli przychodzi nam się oswoić z myślą, iż aktualne wciąż rozgrywki za parę chwil opatrzone będą dopiskiem „archiwum”.
Przed nami jednak decydujące starcie w krajowym czempionacie, czyli ostatki polemiki czysto sportowej, która dotyczyć będzie wyłącznie działań torowych, nim cała uwaga społeczeństwa przeniesie się na zaciemnione gabinety prezesów.
Jako rzekło się w tytule, tekst ten ma przedstawić Czytelnikom powody policzalne na jednej, zdrowej dłoni, które sprawią, iż sercem w finałowej potyczce będę za przedstawicielami gorzowskiej Stali (Czytelników mocniej zaangażowanych w sprawy kibicowskie uspokajam, iż bliźniaczą ilość przesłanek, dla których druga komora mojego serca będzie wspierać leszczyńską Unię, również doczeka się swej publikacji). Bez zatem zbędnego przedłużania, zapraszam na zestawienie:
1. Gość w dom, Bóg w dom – bądź medal. Gorzowianie jak nikt inny w obecnych rozgrywkach skorzystali na dobrodziejstwu płynącemu z góry (tej żużlowej) i niczym cytrynę wycisnęli do cna przepis, dzięki któremu mogli posiłkować się zawodnikiem sprzymierzonym, zakontraktowanym dywizję niżej. Gdy sąsiedzi zza miedzy debatowali, czy wziąć Wiktora Kułakowa, czy jednak przekonać się do osoby Rohana Tungate’a, gorzowianie mieli dysputy dawno za sobą i skutecznie powalczyli o Jacka Holdera. Gdy młody Kangur nie mógł stawić się na pojedynku ekstraligowej ekipy, prezes Grzyb uśmiechnął się szeroko do Nicolaia Klindta. Brodacz z Danii, który na torach eWinner 1. Ligi regularnością i siłą rażenia mógłby zawstydzić niejednego młodziana, z powodzeniem przełożył wachlarz swych atutów, i w spotkaniu przeciwko wrocławskiej Sparcie godnie zastępował młodszego brata Indywidualnego Mistrza Świata z 2011 roku, nie zbaczając zbyt intensywnie na pozorną różnicę klas, w której na co dzień ściga się 32-latek. Śmiem w tej chwili zaryzykować stwierdzenie, iż, gdyby regulamin rozgrywek dopuszczał możliwość wystawienia dwóch gości bez udokumentowanego przypadku zachorowania na Covid 19, gorzowski sztab szkoleniowy musiałby zmierzyć się z ogromną łamigłówką, którego przedstawiciela kraju Hamleta wystawić przeciwko Fogo Unii Leszno – rzeczonego Klindta czy zawodzącego ostatnimi czasy coraz częściej rekonwalescenta – Nielsa-Kristiana Iversena.
2. Najpierw cię ignorują, potem się z ciebie śmieją, później z tobą walczą, później… – by nie zapeszyć końcowego sukcesu nie dokończymy w tym momencie maksymy Mahatma Ghandhiego, jednak trzeba obiektywnie stwierdzić, iż cytat ten idealnie odwzorowuje ścieżkę podopiecznych Stanisława Chomskiego w obecnych rozgrywkach. Dość powiedzieć, że pierwsze punktu na swym koncie gorzowianie zainkasowali dopiero w pierwszej dekadzie sierpnia, pokonując na swym torze częstochowskiego Włókniarza. Z ostatniego miejsca w tabeli wygramolili się tydzień później, wyraźnie bijąc wrocławian, dzięki czemu w zestawieniu przeskoczyli zdecydowanego outsidera – PGG ROW Rybnik. Ledwie miesiąc z lekkim naddatkiem później, Moje Bermudy Stal melduje się w wielkim finale PGE Ekstraligi, stając naprzeciwko leszczyńskim „Bykom”, na co jeszcze na początku drugiego miesiąca wakacji nikt raczej nie stawiał. Fakt ten poniekąd łączy się z sytuacją przedstawioną akapit wyżej, nie da się wszak ukryć, iż instytucja gościa wybitnie gorzowianom pomogła. Oddać jednak należy, iż umiejętne korzystanie z usług Jacka Holdera czy Nicolaia Klindta było jedną ze składowych sukcesu, nie jego podwalinami.
3. Złoto do złota i będą… – dwa złote krążki w jednym mieście. Być może to trudne do wyobrażenia, jednak ostatni przypadek, by najlepszy zawodnik globu był jednocześnie częścią najszybszej ekipy nadwiślańskiego speedwaya, miał miejsce aż dziewięć wiosen temu. Wiecznie młody Greg Hancock w barwach zielonogórskiego Falubazu sięgnął po najcenniejsze indywidualne trofeum w 2011 roku, inkasując przy okazji drużynowy skalp z myszą na plastronie. By wyłowić jeszcze starszy przypadek podwójnej korony, trzeba cofnąć się aż do roku 2006, gdy to wrocławska Sparta górowała nad całą resztą czołówki. Ekipę ze Stadionu Olimpijskiego po tytuł Drużynowych Mistrzów Polski poprowadził powracający niedawno ze świadczeń emerytalnych do ścigania Jason Crump. Sztuki tej przed Amerykaninem i Australijczykiem w XXI wieku dokonaj jedynie Tony Rickardsson. Szwed może pochwalić się dwoma dubletami – wpierw, jako zawodnik toruńskiego Apatora (2001) a następnie już w barwach tarnowskich „Jaskółek” gdy te broniły mistrzowskiego tytułu w roku 2005. Wracając jednak do teraźniejszości – wypadałoby, w dobie sloganu, jakoby nasza rodzima PGE Ekstraliga nie uznawała kompromisów i samozwańczo określała się mianem najlepszej ligi świata, by zdobywca światowego żużla prezentował podobny poziom na polskich torach. Świeżo koronowany hegemon szlaki, Bartosz Zmarzlik, ma zatem szansę na podtrzymanie swej zwycięskiej passy, ozłacając w krótkim okresie czasu nie tylko siebie, ale również i cały żużlowy Gorzów.
4. I w chorobie, znoju i pocie, że cię nie opuszczę – bądź zwolnię. Gorzowianie, jako się już rzekło, przeszli w obecnych rozgrywkach drogę od samych czeluści ligowej tabeli, po niemal jej szczyt, jedynie ich najbliższy rywal nie musiał obawiać się o to, by w zestawieniu spoglądać na podopiecznych Stanisława Chomskiego jako na realne zagrożenie. Pasmo porażek, które się stalowcom przydarzyło, niejednego działacza doprowadziłoby na skraj załamania nerwowego, czego efektem z pewnością byłaby natychmiastowa dymisja szkoleniowca. Prezes Grzyb wykazał się jednak niespotykaną w sporcie cierpliwością oraz wiarą w możliwości prowadzonego przez siebie klubu, dał w spokoju popracować Chomskiemu, który szansy na rehabilitację nie zmarnował, doprowadzając koniec końców Moje Bermudy Stal do bezpośredniej walki o tytuł najlepszej drużyny w Polsce. Piękny przykład wzorowej współpracy oraz inwestowania w zaufanie, jako lokatę kapitału z krótkoterminową wypłatą sporej dywidendy.
5. Bo nudno – kibice w Polsce (prócz tych sympatyzujących z wciąż aktualnymi mistrzami) czekają na zmianę DMP niemal tak, jak Jakub Błaszczykowski podczas pamiętnego spotkania naszej kadry z reprezentacją Japonii, kiedy to zastosowany przez ówczesnych podopiecznych Adama Nawałki niski pressing ani na sekundę nie przeszkodził azjatom w rozgrywaniu futbolówki. Brak podejścia do przeciwnika skutkował brakiem jakiejkolwiek przerwy w meczu, stąd rzeczony Błaszczykowski dobre kilkanaście minut rozgrzewał się przy linii bocznej, czekając wraz z całym narodem, aż biało – czerwoni cokolwiek uczynią. Podobnie rzeczy mają się w naszym rodzimym żużlu – wszyscy (większość) czeka, aż dominator wreszcie przestanie czynić swoją powinność i choć na sezon opuści najwyższy stopień podium, ten jednak ani myśli, by oddawać rywalom palmę pierwszeństwa. Sztuki tej w ostatnich latach próbowali dokonać wrocławianie, którzy jednak musieli uznać, i to dwukrotnie, wyższość leszczyńskich „Byków”. Raz naprzeciwko „biało – niebieskich” stanęli bohaterowie tego tekstu, jednak w 2018 roku srebrne krążki były maksimum gorzowskich możliwości. Teraz podopieczni Stanisława Chomskiego ponownie mają przed sobą perspektywę na sukces oraz szansę, by podwójnie zapisać się w historii speedwaya i na dłużej wryć się w kibicowską pamięć. Raz, że mogą zdobyć jubileuszowy, dziesiąty drużynowy skalp a dwa – przerwać trzyletnią dominację Fogo Unii Leszno.
Tak oto prezentuje się lista pięciu powodów, dla których triumf Moje Bermudy Stali Gorzów będzie dla autora tegoż tekstu miłym akcentem sezonu 2020. Zestawienie mogłoby być z pewnością nieco dłuższe, jednak jego powiększenie niech będzie miłym czasozapychaczem dla sympatyków podopiecznych Stanisława Chomskiego, którzy z dużą dozą zniecierpliwienia będą oczekiwać ostatecznego rozstrzygnięcia finałowego dwumeczu.
Źródło: inf. własna
POSTAW NA ŻUŻEL oferta dostępna tutaj -> sprawdź szczegóły
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!