Tegoroczny cykl Speedway Grand Prix powoli dobiega końca. Decydujące rozstrzygnięcia i podział medali będą miały miejsce 6 października w Toruniu, dyrektor serii wypowiada się już jednak na temat jej przyszłości.
Phil Morris pełni funkcję niezwykle odpowiedzialną. Jest dyrektorem cyklu zmagań, w którym wszyscy walczą o najważniejszy tytuł w sporcie żużlowym, czyli o Indywidualne Mistrzostwo Świata. W rozmowie z oficjalnym portalem sponsora serii, firmy Monster Energy, opowiedział on o tajnikach swojej pracy. – Jestem dyrektorem cyklu, co oznacza, że mam pełną kontrolę wykonawczą nad eventem od strony sportowej. Tor, parki maszyn, zawodnicy, sędziowie FIM, wszystko to jest pod moją jurysdykcją. Moją pracą jest zadbanie o to, żeby tor był bezpieczny do jazdy, parki maszyn bezpieczne i spełniały potrzebne kryteria, regulamin przestrzegany, elektryka działała, taśmy pracowały jak trzeba, radia i dmuchane barierki również – wszystko! Potem podczas spotkania moją pracą jest upewnienie się, że biegi idą gładko i na czas oraz, że każdy jest możliwie bezpieczny – to nie jest łatwe!
Morris został dyrektorem cyklu Speedway Grand Prix niemal cztery lata temu. Wyjaśnił zatem również w jaki sposób znalazł się na piastowanym przez siebie obecnie miejscu. – Przez 20 lat byłem zawodnikiem. Gdy odszedłem na emeryturę, zająłem się zarządzaniem teamem, pewnego dnia grałem w golfa i nagle dostałem telefon ze Szwajcarii z ofertą tej pracy. Oczywiście powiedziałem, że byłbym zainteresowany, a oni powiedzieli "świetnie, masz rozmowę o pracę jutro w południe w Genewie!", więc kupiłem bilet i poleciałem. Chyba zadzwonili do mnie o 17.00, a ja byłem tam w południe, więc dość szybko. To był lekki szok, niewiele wiedziałem o tej pozycji, nie znałem nikogo, kto byłby zaangażowany w ten proces, po prostu poleciałem. Rozmowa poszła dobrze i tamtego dnia zaproponowali mi pracę. To całkowity zaszczyt i przywilej, mam szczęście, że FIM zaufało mi i dało szansę. Moje serce bije dla sportu, byłem zawodnikiem przez 20 lat, odejście jest wielką stratą i szokiem dla systemu. Masz więź z fanami, a gdy to się kończy, wszystko mija, ale praca, jaką mam teraz, daje kopa. Jestem prawdopodobnie najbliżej jak się da, krok przed wskoczeniem na motor. Nie uważam tego za oczywiste. Jeśli miałbym wybierać pracę w żużlu po przejściu na emeryturę, to prawdopodobnie byłoby coś takiego i uwielbiam to. Oczywiście to może być stresujące, ale lubię to i nie robiłbym tego, gdyby było inaczej.
Praca, związana z organizacją najważniejszych turniejów w sporcie żużlowym wiąże się ze sporą ilością wyzwań. Aby robić to skutecznie trzeba zdobyć się na wiele poświęceń. – Na torze muszę być w czwartek z samego rana, co oznacza, że zazwyczaj przylatuję w środę wieczorem z najbliższego mi lotniska, Cardiff. Jadę prosto do hotelu, żeby się wyspać. Czwartek jest ważnym dniem, mimo że zawodnicy nie przyjeżdżają przed piątkiem. Mamy sporo spotkań z obsługą, z organizatorami, promotorami, sprawdzam bezpieczeństwo toru i upewniam się, że wszystko jest, jak trzeba. Sprawdzam strefy bezpieczeństwa, park maszyn, dmuchane barierki, biuro prasowe – mam ogromną listę spraw do ogarnięcia i muszę wszystko odhaczyć. Wifi, przepustki, wszystko! To ważny dzień. W piątek rano wracam na tor i załatwiam kilka spraw, a potem uwaga skupia się na owalu. Pracuję z obsługą, sprawdzam bramki startowe i barierki – nagrywam je w zwolnionym tempie, żeby mieć pewność, że wszystko działa jak trzeba i podnoszą się równocześnie. Sędziowie FIM przyjeżdżają w piątek, więc sprawdzam, czy wszystko jest dla nich przygotowane, po południu jest oficjalne losowanie. Potem mamy nasze pierwsze międzynarodowe spotkanie sędziów i przeprowadzamy treningi, które trwają zazwyczaj 75 albo 90 minut, to czas, w którym warunki na torze mają być podobne do tych podczas turnieju. To dla mnie frustrujące, gdy tor nie przypomina wtedy tego, jaki będzie na zawodach, więc na tym się skupiamy. Potem mamy odprawy i często kolacje z organizatorami albo lokalnymi promotorami – nie idę zbyt wcześnie do łóżka!
Najważniejszym dniem żużlowego weekendu w Speedway Grand Prix jest oczywiście sobota. To dzień rozgrywania zawodów, dlatego wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. – Sobota może być najprostszym dniem, bo wykonaliśmy już wszystkie przygotowania. Przyjeżdżam na tor, sprawdzam wszystko, mamy spotkanie produkcyjne, podczas którego omawiamy minutę po minucie, potem mam następne – z sędziami i z telewizją. Kolejno przeprowadzam odprawę z zawodnikami, podczas którego jestem tylko ja, arbiter i 18 jeźdźców i rozmawiamy o wszystkim, czasem nie tylko o zawodach. Jesteśmy w dobrych stosunkach i zawsze zachęcam ich do komentarzy, a to dobra okazja, żeby porozmawiać. Wtedy zaczyna się budować napięcie, można poczuć atmosferę, a po paradzie mamy odliczanie do zawodów. Podczas nich dbam o to, żeby biegi zaczynały się na czas dla telewizji, a po każdych czterech jestem na torze i sprawdzam, czy jest w porządku, albo staram się coś zmienić, ulepszyć wszystko co trzeba. Potem czołowa ósemka bierze udział w losowaniu do półfinałów i finałów, a na koniec odprowadzam pierwszą trójkę na podium, siadam i oglądam, jak świętują! Później sprawdzamy sprawy techniczne, silniki itd. Bardzo o to dbamy, zawsze słychać plotki o większych pojemnościach, ale nikt by tego nie zrobił, bo w GP bardzo to sprawdzamy. Potem mamy finałowe spotkanie z sędziami, by zatwierdzić wyniki, rozpatrujemy sprzeciwy, zawijamy wszystko. Zazwyczaj kończę o północy i mogę się pakować!
Po niemal czterech latach „rządów” Morrisa cyklem SGP widać już sporo zmian, wprowadzonych w czasie organizacji poszczególnych turniejów. Nigdy jednak nie można się przestać udoskonalać i jego zadaniem na kolejne lata jest z pewnością dalsza poprawa tych prestiżowych zmagań. – Mamy solidny produkt, a nie naprawia się tego, co nie jest zepsute. Uwielbiam fakt, że liczy się każdy punkt, wszystko, co zdobędzie zawodnik wlicza się do wyniku końcowego, więc nigdy to nie ginie. Staramy się rozwijać i zawsze patrzeć przed siebie, żeby dostrzec, co moglibyśmy zrobić, by ulepszyć serię. W tym roku przetestowaliśmy kilka rzeczy i sprawdziły się. Sprzęt do odliczania czasu, audio, czasami sprawdza się, a czasami nie, ale trzeba próbować. Oczywiście skupiamy się na lokalizacjach i chcielibyśmy mieć ich więcej poza Europą. Czy to w Australazji, na Bliskim Wschodzie czy w USA, ale to nie jest łatwe. Ktoś myśli, że wystarczy znaleźć stadion i zbudować na nim tor żużlowy, a ludzie kupią bilety, ale to nie takie proste, trzeba się upewnić, że to właściwa lokalizacja. Ciężko pracujemy, w przyszłym roku w kalendarzu pojawi się nowy kraj, pewnie też przynajmniej jeden kolejny w 2020, więc robimy postęp. Będzie tylko lepiej.
W przyszłorocznym kalendarzu na pewno znajdą się trzy turnieje w Polsce, dwa w Szwecji, jeden w Wielkiej Brytanii i jeden w Czechach. Z pewnością żużlowcy zawitają również do Danii, potencjalnych nowych krajów w Europie zatem pozostało już niewiele. Być może na mapie cyklu pojawi się Kazachstan, o którym od jakiegoś czasu mówi się w kuluarach. Jeśli jednak mowa o stricte „nowym kraju”, niekoniecznie będzie to Australia, czy Nowa Zelandia. Na ostateczne decyzje i końcowy kalendarz Speedway Grand Prix 2019 przyjdzie nam jednak jeszcze chwilę poczekać.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!