W połowie lipca wybraliśmy się z trzema kolegami na 1. Półfinał MEP do Varkaus. Datę zawodów mieliśmy od dawien dawna zaznaczoną na czerwono, bo żużel w Finlandii był dla nas egzotyką, której po prostu musieliśmy spróbować. Później była szwedzka Bauhaus-Ligan, ale o tym mniej. Dlaczego warto się wybrać? Suomi kuszą nietypowymi przysmakami, ale mają też swoje zasady.
Varkaus położone jest w fińskim regionie Pohjois-Savo. Ma 23 039 mieszkańców. W 2023 roku zorganizowano tam 1. Półfinał Mistrzostw Europy Par. Do Finlandii przyjechali m.in. Rasmus Jensen, Mads Hansen, Glenn Moi, Chris Harris i Daniel Henderson. Suomi byli godnie reprezentowani przez Anttiego Vuolasa oraz bohatera dnia, Jesse Mustonena. O sportowych walorach jednak później.
Jak polecieć na żużel do Finlandii?
Zawody w Varkaus zaplanowano na 15 lipca, my jednak do Finlandii udaliśmy się dzień wcześniej. Lecieliśmy z niewielkiego Modlina. Odpowiednio wcześniej kupione bilety lotnicze do Helsinek wyniosły nas 165 złotych od osoby. W stolicy Finlandii byliśmy wczesnym rankiem i tu pierwsza uwaga, a właściwie dwie. Jeżeli wypożyczacie samochód, to auta czekają w miejscu oddalonym o kilkaset metrów od lotniska. Mapki nie są najłatwiejsze do odczytania. Najlepiej zapytać o pomoc miejscowych. My mieliśmy to szczęście, że jeden z pracujących przy lotnisku przemówił do nas po Polsku i pokierował w odpowiednie miejsce. Druga rzecz – jeżeli macie wykupiony względnie tani pokój lub apartament, musicie być przygotowani na jedną ważną kwestię – najprawdopodobniej będzie on pozbawiony recepcji, a wejście do klatki schodowej i samego pokoju odbywa się za pomocą kodu, który aktywuje się dopiero o godzinie, od której zaczyna się doba hotelowa. W naszym przypadku musieliśmy poczekać na 16:00, więc czekało nas kilka godzin zwiedzania Helsinek z koniecznością dźwigania bagażu. Sam pokój był bardzo przyjemny, choć z zewnątrz wyglądał mało zachęcająco. Na szczęście, pozory mylą.
Same Helsinki są godne polecenia na weekendowy wypad. Urokliwe centrum miasta, przyjemne tereny nad wodą i przysmaki (!). Tu się na chwilę zatrzymajmy. Finowie proponują m.in. coś dla mięsożerców – kebab z renifera, zupę z renifera, burger z renifera, siekane mięso z tegoż, chipsy z renifera, kiełbasę z niedźwiedzia, przysmaki z łosia. Jest też zupa z łososia. Ja miałem przyjemność spróbować dwóch pierwszych. Polecam szczególnie zupę, kebab przypomina nieco jagnięcinę. Ceny za dania w granicach 10-20 euro.
Żużel w środku lasu, czyli Varkaus wita w skromnych progach
Przed opuszczeniem Helsinek udaliśmy się na mecz piłkarskiej 3. ligi fińskiej. Tutaj maleńki przytyk do obywateli tegoż kraju – mało kto wie, czym jest żużel. Ale od czego Polacy? Na stadionie ekipy Atlantis 2 puszczaliśmy im bieg, w którym Robert Lambert na ostatnich centymetrach toru wydzierał drugie miejsce Bartoszowi Zmarzlikowi. Spodobało się. Niemniej jednak, braki w edukacji są. Finowie chętniej porozmawiają o skokach narciarskich, Formule 1, czy piłce nożnej. Pamiętali m.in. jak w 2006 roku pokonali Polaków 3:1 na stadionie w Bydgoszczy.
Po drodze z Helsinek do Varkaus jest Lahti. Miejsce, w którym Adam Małysz zdobywał medale na mistrzostwach świata. Dla wielu Polaków miejsce ważne, nie inaczej było w naszym przypadku. Latem można zobaczyć, jak pod legendarną skocznią wygląda… basen. Okoliczne tereny zwiedzone, zobaczyliśmy gdzie grają miejscowi hokeiści i dalej w drogę do Varkaus.
Urokliwy obiekt żużlowy jest w samym środku lasu. Jedzie się do niego… również przez las i wyłania się dość niespodziewanie. Zajechaliśmy do niego ok. godziny 12:00. Na niebie wisiało trochę chmurek, spadło nawet kilka kropel deszczu. – Idealne warunki – rzucił do nas uśmiechnięty Chris Harris. Do parkingu można rzecz jasna wejść przed i po zawodach.
Żużel w takich miejscach ma to do siebie, że organizatorzy wyglądają na zachwyconych, że ktoś przyjechał z innego kraju. Mediami opiekował się tam Markku Jurmu. Fin robił wszystko, abyśmy w Varkaus czuli się jak ryby w wodzie. Zadbał o prąd, internet, materiały dla prasy. Na miejscu pracowaliśmy z Michałem Konarskim z Interii, był też Stanisław Wrona z WP Sportowych Faktów, pojawiło się też kilku pasjonatów. Media mogą spróbować oferty gastronomicznej za darmo. – Potrzebujesz zdjęć z prezentacji? To chodź ze mną, przejdziemy na środek toru – zapytał mnie Marrku Jurmu. W PGE Ekstralidze nie do pomyślenia, w Grand Prix również. W takich ośrodkach jak Varkaus jest luźniej, rzekłbym, że przyjemniej. Tutaj na pierwszym miejscu są kibice i pasjonaci, którzy chcą wyjść z obiektu z uśmiechem na twarzy.
Sam tor przypominał w pewnych aspektach ten z Opola, gdzie odbywać się będzie Finał MEP. Ma 324 metry długości. Turniej wygrali Duńczycy, którzy zaledwie o punkt wyprzedzili Finów. Podium uzupełnili Brytyjczycy. Bohaterem licznie zgromadzonej – jak na możliwości stadionu – publiczności był Jesse Mustonen, który w te sobotnie popołudnie przegrał tylko raz, z Rasmusem Jensenem
– To były dobre zawody dla mnie i ważny dzień dla fińskiego żużla. Jeszcze kilka lat temu niewielu przypuszczało, że ta dyscyplina w ogóle u nas zaistnieje. Rok temu zanotowaliśmy dobry wynik w Speedway of Nations (finał i 7. miejsce – dop. red.), a to nie jest nasze ostatnie słowo – powiedział nam bohater dnia.
Same zawody przyjemne do oglądania, choć mijankowo widzieliśmy w tym roku lepsze. Nie zabrakło niespodzianek. W Varkaus byli m.in. Norwegowie, a taki Glenn Moi potrafił przywieźć za plecami Madsa Hansena, który jest w kręgu zainteresowań klubów z PGE Ekstraligi.
Finowie byli zadowoleni, bo Mustonen i Vuolas awansowali do finału w świetnym stylu (Timi Salonen nie pojechał ani jednego biegu). Pałaszowali hot-dogi, tłuste kluski ziemniaczane z zasmażką, popijali napoje gazowane. Poza trybuną na prostej startowej, siadali na leżaczkach, krzesełkach rybackich lub po prostu na trawie. Bawili się przy tym doskonale. A my wyjechaliśmy z Varkaus z uśmiechami na twarzy i z nadzieją, że kiedyś na żużel do Finlandii wrócimy.
Łyżka dziegciu w beczce miodu? Ostrzegamy przed naciągaczami w Varkaus. Czteroosobowy pokój może i nie był najgorszy (pomijając smród z pobliskiej fabryki), ale Finowie i – jak się później okazało również Szwedzi – mają świra na punkcie czystości. Właściciele pokoju w Varkaus postanowili obciążyć nas dodatkową opłatą 40 euro, ponieważ znaleźli dwa małe chipsy na dywanie, źle (ich zdaniem) poukładane poduszki i zostawiony na drzwiach lodówki sok. My się z taką oceną nie zgadzamy, sprawę rozpatruje portal, przez który rezerwowaliśmy pokój.
Z Finlandii do Szwecji, na mecz Bauhaus-Ligan
W centrum Helsinek, do którego wróciliśmy 16 lipca możecie rzecz jasna kupić pamiątki. Kubki naprawdę ładne i dobre jakościowo kosztują 5 euro. Z czystym sumieniem polecam. Po południu udaliśmy się na prom z Helsinek do Sztokholmu. Statek firmy Silja Line ma wszystko – kasyno, gry hazardowe, cymbergaja, pokazy taneczne, korytarz jak w najlepszych galeriach handlowych, drinki, jedzenie, sklepy z ciuchami. Jest czym się zachwycać i 17-godzinna podróż bynajmniej się nie dłuży. Podczas pokazów tanecznych przekonaliśmy się, jak wielkim hitem jest dla Finów wicemistrz Eurowizji 2023, „Cha Cha Cha” wykonany na festiwalu przez artystę o pseudonimie Käärijä. Śpiewały go prawdopodobnie wszystkie dzieciaki, obecne na promie.
W Sztokholmie zwiedziliśmy centrum stolicy, ale nie jest ona jakoś szczególnie szałowa. Jeżeli macie ochotę kupić sobie napój alkoholowy, np. do wieczornego oglądania meczu, to zwłaszcza te wysokoprocentowe są trudno dostępne. Szwedzi ograniczają spożycie takowych, po prostu. Na pewno warto wybrać się na piękny obiekt Djurgårdens IF. Akurat w poniedziałek, stołeczna drużyna podejmowała Malmö FF. Gospodarze wygrali 2:0, a niemal komplet widzów na stadionie wpadł w ekstazę.
Znajomi Polacy poczęstowali nas w Szwecji tradycyjnymi Köttbullar – mielonymi z ziemniaczanym puree i aromatycznym sosem. Szwedzi mają powody do domu, bo ta potrawa jest po prostu pyszna, podobnie jak czekolada Marabou. Wypożyczonym samochodem elektrycznym udaliśmy się do Kumli. W wypożyczalni spotkaliśmy Dimitriego Berge i jego mechanika Aureliusza Bielińskiego, którzy również udawali się na mecz Bauhaus-Ligan. Piątki przybite, można jechać dalej.
Co sądzę o elektryku? Słynny trener Jose Mourinho powiedziałby – „I prefer not to speak„. Ładuje się bardzo długo, starcza na krótki dystans i trzeba wiedzieć, jak usuwa się ładowarkę. Jeśli ktoś nie ma tej wiedzy, może utknąć na parkingu na długie minuty/godziny. Czy nas to spotkało? Nie zaprzeczę. Pomógł dopiero pan z wypożyczalni, który prawdopodobnie odbierał mnóstwo takich telefonów, bo naszym nie był zupełnie zaskoczony.
Wracając do Kumli, tam zajrzeliśmy w celu obejrzenia meczu Indianerny z Lejonen Gislaved. Mediami opiekuje się tam przesympatyczna Marina Karlsson, wielka fanka Falubazu Zielona Góra. Chętnie porozmawia z wami o Piotrze Protasiewiczu, a nad kostką ma wytatuowaną Myszkę Miki. Choć bardzo mocno kibicowała swoim, to jednak goście wygrali. Musimy od razu dodać, że po bardzo nudnym meczu. Emocje na dystansie porównywalne ze starym dobrym Golęcinem. Na miejscu można kupić klubowe szaliki i inne pamiątki, związane z Indianerną. Media mają też kupon na darmowe jedzenie – skorzystałem z jednego hot-doga, ale wolę te w Polsce.
Gdy tak sobie jeździliśmy po Szwecji, niemal przez cały czas towarzyszyły nam fotoradary. Ci, którzy lubią „depnąć”, będą musieli uważać. Bezlitosne urządzenia są ustawione niekiedy co kilka kilometrów i polują na tych, którzy przekraczają przepisy. Po Szwedach widać, że bardzo cenią sobie kontrolę państwa nad jednostką. Uważają, że to dla nich dobre. Prawdopodobnie wszędzie albo niemal wszędzie zapłacicie tam kartą, bo chcą odchodzić od gotówki. Gorzej, jak popsuje się terminal, jak np. pewnego razu w Lidlu. Wtedy irytacja stojących przy kasie wzrasta błyskawicznie.
Ostatnim punktem naszej wycieczki była Eskilstuna. Dzień po spotkaniu w Kumli, Indianerna przyjechała na teren „Kowali”. Niestety, spotkanie zostało storpedowane przez opady deszczu, co rzecz jasna zirytowało nas do kwadratu. W końcu nie po to udajesz się tyle kilometrów od domu, aby zobaczyć odwołany mecz. – Pojedziemy, tu zawsze jest breja – śmiał się Krzysztof Buczkowski. Na nieszczęście, tym razem nie miał racji. Mimo intensywnych prac, z udziałem sprzętu, którego w Polsce nie uświadczymy, gospodarze przegrali z warunkami atmosferycznymi. Na pocieszenie, weszliśmy do klubowego sklepiku, który wygląda bardzo okazale. Kupicie tam szaliki, bluzy, czapki, programy itp.
Jeśli chodzi o miasto, mające ponad 67 tysięcy mieszkańców, pewnej części ciała nie urywa. Co warto wiedzieć o Eskilstunie – policja jest tam bardzo wyczulona, ponieważ ten rejon słynie ze starć gangów narkotykowych. Jeden z naszych kolegów, udał się za potrzebą koło parkingu, a policjanci wzięli go za uciekającego przestępcę. Wyciągnęli broń i kazali mu się położyć na ziemi. Gdy się zorientowali, że nie jest tym, kogo szukają – natychmiast, z uśmiechem na twarzy, przeprosili.
Po nocnej podróży dotarliśmy na lotnisko Arlanda, oddaliśmy nielubiany samochód elektryczny i bez perturbacji trafiliśmy samolotem do Polski. Bilety ze Sztokholmu do Gdańska, kupione z nieco ponad miesięcznym wyprzedzeniem kosztowały 125 złotych. Musicie wiedzieć, że stolice skandynawskich krajów są drogie. Jeżeli myślicie nad sześciodniową wycieczką Finlandia + Szwecja, to trzeba się liczyć z wydatkiem rzędu kilku tysięcy złotych. Jeśli chodzi o mnie, to poza przestrzeganiem przed obsesją na punkcie lśniącej czystości, samochodami elektrycznymi i 872945 fotoradarami na drogach, z czystym sumieniem polecam. Żużel w Finlandii jest być może „against modern speedway”, ale dostarcza takiej czystej, niczym nie zmąconej, dziecięcej frajdy.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!