Choć sezon, co by nie mówić, udany dla Stali Rzeszów, już dawno za nami, kibice z Podkarpacia nie mają łatwego życia. Wszystko ze względu na "afery" wokół Ireneusza Nawrockiego.
Fani rzeszowskiego zespołu z pewnością nie mają w ostatnim czasie łatwego życia. Choć sami nie zrobili absolutnie nic złego, przychodząc na mecze i płacąc za bilety, muszą wciąż wysłuchiwać bardzo nieprzyjemnych opinii i informacji o osobach związanych z klubem, które nie wydają się być wyssane z palca.
Zacznijmy jednak od początku. Cały okres "wielkiego wybuchu" rozpoczął się w 2015 roku, kiedy to zespół Żurawi spadł z PGE Ekstraligi i "przywitał się" z Nice 1. LŻ. Wtedy też pojawiały się pierwsze informacje dotyczące problemów zespołu, który bez wsparcia Marty Półtorak zaczynał tonąć nie tyle w długach, co w biurokracyjnym chaosie. Nieoczekiwanie, rzeszowski klub, z jednego z najlepiej zarządzanych w kraju stał się jednym wielkim bałaganem w znaczeniu dokumentacji i biznesu.
To z pewnością był pierwszy "strzał", który mógł bardzo mocno dotknąć fanbase Żurawi. Jak się okazało, później było już tylko gorzej. Po jednym, stosunkowo spokojnym sezonie, rozpoczął się wręcz rozbiór klubu. O tym, co działo się przed ponad rokiem nie chciałoby się wspominać. W barwach Stali na tor wrócił Marcel Szymko, praktycznie na samym początku sezonu na ekipę obraził się Dimitri Bergé, a po czasie w ekipie zostali już jedynie Jake Allen i Erik Riss. Wyjątkowym ukazaniem sytuacji był mecz w Tarnowie, gdzie goście pojechali w sześciu, w tym trzema juniorami.
Kiedy Stal poległa w barażach z drużyną Speed Car Motoru Lublin, z odsieczą przyszedł Ireneusz Nawrocki. Miały być pieniądze, znakomity skład i szybki awans. Początkowo wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Jak się jednak okazało, z pieniędzmi nie jest jednak najlepiej. O przepychankach na linii prezes – zawodnicy napisano już chyba wszystko. Mimo szumnych zapowiedzi, Nawrocki ma olbrzymie problemy ze spłatami zaległości względem zawodników, obsługi i "podwykonawców" takich jak Łukasz Bojarski. Tym samym, rycerz na białym koniu, który miał być wybawicielem rzeszowskiego żużla, okazał się być co najmniej "nie do końca wiarygodny".
Kto jest w tym wszystkim najbardziej pokrzywdzony? Oczywiście kibic. Całe grono fanów speedwaya z Podkarpacia, jedyne co może zrobić, to przychodzić na mecze i liczyć, że w końcu nadejdą lepsze czasy. Choć skład Żurawi na sezon 2019 wygląda bardzo przyzwoicie, na miejscu kibiców bałbym się ewentualnego awansu do PGE Ekstraligi. W końcu nic tak nie boli jak upadek z wysokości, kiedy dopiero co wyleczyło się obie połamane nogi.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!