Wiktoria Garbowska to kolejna w historii sportu żużlowego w Polsce kobieta, która próbuje swoich sił w czarnym sporcie. Do speedwaya wprowadził ją Szwed - Andreas Jonsson, a obecnie rozwija się ona z Betard Sparcie Wrocław.
Wiktoria Garbowska od najmłodszych lat uprawiała sport motorowy, bowiem zasiadła na crossówkach. W Szwecji sportem żużlowym zainteresował ją Andreas Jonsson, który dodatkowo wziął niejako Polkę pod swoje skrzydła – to właśnie w jego kombinezonie startowała przez pierwsze miesiące, a także prezentowała jego oszycia na swoich motocyklach. Później kroki stawiała w Bydgoszczy, lecz licencję zdała nie jako adeptka Polonii, a WTS Sparty Wrocław. Dlaczego? – Pokomplikowały się sprawy w Polonii Bydgoszcz, a dostaliśmy propozycję od wrocławskiego klubu, żeby przyjechać na trening i tak już zostaliśmy – przyznaje Garbowska na łamach speedwayekstraliga.pl.
Młoda zawodniczka dwukrotnie przystępowała do egzaminu na certyfikat żużlowy i za drugim razem w Rzeszowie udało jej się go przebrnąć pozytywnie i tym samym dołączyć do swoich koleżanek z Częstochowy (Monika Nietyksza) oraz Gniezna (Weronika Burlaga). – Tak, ogólnie obawiałam się trochę, że mogę nie zdać. Miałam bardzo mało treningów. Przed pierwszą próbą zdania licencji, było ich zaledwie trzy na bydgoskiej Polonii. Przed tym drugim podejściem miałam z trzy, cztery treningi w Bydgoszczy i chyba trzy intensywne we Wrocławiu. Nie byłam za bardzo objeżdżona. Pomyślałam sobie – „co za kosmos ten sport”! Jeszcze na dodatek tata rozgrzewa motocykl, a tam filtr się zapalił, bo metanol się cofnął z gaźnika. Mówię – „dobra pakujemy się i jedziemy do domu”. Trener przyszedł i powiedział – „wyczyść to szybko, zdejmuj ten filtr i ruszamy”. Założyli mi nową oponę, zębatki na dół. Jakby tego było mało, to jeszcze trochę popadało w Rzeszowie. Jak zrobiłam próbny start to „poleciałam w kosmos”. Jeszcze jadę i myślę – „no nie, ale tym motocyklem się ciężko jedzie”. Zmieniliśmy jednak zębatki, pojechałam drugi trening i od razu się motor łatwiej się prowadziło, ale wydawało mi się, że wolno pojechałam i na pewno nie zdałam. Trener powiedział – „spokojnie na pewno zdasz”. I udało się, czas był dobry. Jedziemy dalej, czwarty wyścig, na trzecim okrążeniu ktoś się przewrócił, więc mówię – „no nie, to jeszcze raz trzeba będzie wystartować”. Wszystko jednak dobrze się skończyło.
Zapytana przez korespondentkę oficjalnego serwisu Speedway Ekstraligi o największe problemy na początku przygody ze speedwayem odpowiada. – Gdy pojechałam do Szwecji, to nawet nie za bardzo wiedziałam jak sprawdzić, czy tor jest twardy, czy miękki. Na motocrossie to kopnę i wiem: twardy, przyczepny, to jest różnica, a tutaj takiej wiedzy po prostu jeszcze nie miałam. Na dodatek tor był taki mokry – Szwecja, listopad, 2 stopnie Celsjusza, deszcz padał, było ślisko.Wypuścili mnie na taki mały tor…na motocrossowym jest przecież kompletnie inaczej. Zdziwili się chyba, że jadę szybko. Ja jednak nie potrafiłam się na tym małym torze złamać, a na dużym udało się za pierwszym razem. Najtrudniejsze było przełamanie się, żeby jechać na pełnym gazie, bo wtedy jedzie się dużo łatwiej niż jak się zamyka na prostej. Ale jeszcze jest dużo błędów, które trzeba wyeliminować, także będziemy nad nimi pracować.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!