W ostatnim czasie bardzo wiele w polskim sporcie żużlowym mówi się o szkoleniu. Jedni szkolą na ilość, inni na jakość, a niektórzy nie szkolą wcale. Tutaj niektóre kluby żużlowe mogłyby brać przykład ze Spartana Przemyśl i „spalić buraka”, że mając dobrą infrastrukturę, zaplecze i finanse wciąż nie decydują się na posiadanie adeptów.
O Spartanie Przemyśl po raz pierwszy usłyszałem na początku ubiegłego roku. W marcu udało mi się skontaktować z inicjatorem sportu żużlowego w tym mieście – Maciejem Gilowskim i przeprowadzić premierową rozmowę dla potrzeb naszego serwisu. Już wtedy dało się wyczuć, że nie jest to „tymczasowy wymysł fana żużla” tylko naprawdę konkretna inwestycja z bogatymi planami. Miesiące mijały, obiekt powstawał w dość dynamicznym tempie, a do szkółki zaczęli „dobijać się” pierwsi adepci wraz z rodzicami. W momencie tworzenia tego tekstu (końcówka sierpnia – dop. aut.) miejscowi mają już trzynastu adeptów sportu mini żużlowego, a także dwóch zawodników licencjonowanych – Macieja Gudykę i Arkadiusza Kordka. Więcej w tym roku nie będzie, bowiem… zabrakło sprzętu. Wiadomo, częściowo wynika to z braku pieniędzy na jego zakup, ale liczba chętnych do ścigania się w lewo chyba przerosła miejscowych, którzy są bardzo mile zaskoczeni tym, jak odbierana jest ich inicjatywa.
Trzynastu adeptów sportu mini żużlowego oznacza spore koszta. Żeby każdy miał na czym jeździć, najlepiej zrobić tak, by każdy miał swój sprzęt. Ja już zakładam, że dzielą się i tych mini żużlówek w Przemyślu mają sześć. To i tak wydatek spory wydatek, a do tego doliczyć trzeba naprawy, serwisy i tak dalej. I w takim Przemyślu, gdzie nie mają setki sponsorów, partnera tytularnego, a jedynie wsparcie kilku firm plus prywatną kieszeń inicjatora jednak da się szkolić. Dlaczego więc w innych miastach się nie da? Kluby dysponują zdecydowanie większymi budżetami od Spartana i nie mówię już tutaj o mini żużlowym ośrodku, bo robienie go dla sztuki też mija się z celem. Tutaj warto też zaznaczyć, że takową sekcję posiadają nawet podczęstochowskie Rędziny, gdzie pod okiem Józefa Kafla szkolą się ci, którzy być może za kilka lat będą stanowić trzon Włókniarza Częstochowa. Ale czy posiadanie szkółki żużlowej już dla 250cc i 500cc jest aż tak „bolesne”? Nic nie cieszy tak, jak zdobywane punkty czy laury przez wychowanka. Tymczasem nawet w PGE Ekstralidze są kluby, które dopiero niedawno wzięły się za wychowywanie swojego narybku, bo dotychczas łatwiej było im kupić. To samo jest gdzieniegdzie w Nice 1. Lidze Żużlowej.
W czym więc tkwi problem? Na pewno nie w braku wykwalifikowanego personelu, bo wiele jest wolnych osób, które uzyskały w ostatnim czasie odpowiedni certyfikat – instruktora sportu żużlowego: Michał Widera, Rafał Trojanowski, Mariusz Puszakowski, Sebastian Ułamek czy Piotr Świderski. A to tylko kilka nazwisk. W Przemyślu szkoleniem zajmuje się osobiście Maciej Gilowski i tak na razie zostanie. Jest pewien pomysł na sztab szkoleniowy, gdy niektórzy przesiądą się na dwieście pięćdziesiątki, ale do tego czasu jeszcze sporo czasu. Czyli można mieć inne rozwiązanie, byle mieć też chęci.
Ktoś powie, że „no fajnie, tylko w Przemyślu są mini żużlowcy, a w takim [wstaw miasto] mówimy jednak o żużlu dorosłym, a nie dziecięcej zabawie”. I zgadzam się. Ale tutaj chodzi o samo podejście do szkolenia i myślenia o dyscyplinie, a w niektórych przypadkach to niestety, ale mówimy o braku podejścia, jakiegokolwiek.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!