Nigdy nie byłam zwolenniczką wszelkiego rodzaju domniemań transferowych. Kiedy tylko ktoś poruszał przy mnie ten wątek, starałam się jak najszybciej przerwać rozmowę, jednak czasem nieskutecznie. Nie zawsze miałam na tyle cierpliwości, aby tłumaczyć innym swoje niezadowolenie z poruszanego tematu, ale dziś się nad tym pochylę.
Wychodzę z założenia, że transferami powinni zająć się prezesi klubów, a nie media. Dlatego, gdy widzę wszelkie artykuły, które insynuują rozmaite HITY TRANSFEROWE, dostaję białej gorączki. Pojawia się we mnie dużo (często niezrozumiałych) emocji i myśli.
Pierwszą z nich jest niemalże automatyczna reakcja facepalm (gest, który polega na przyłożeniu dłoni do twarzy. Jest reakcją na zażenowanie, rozczarowanie i frustrację – dop. aut.). Nie rozumiem, dlaczego dziennikarze, którzy (zazwyczaj) nie są związani z klubem, wypowiadają się na temat transferów. Okej, trzeba płacić rachunki i coś do garnka wrzucić, ale nie podoba mi się zarobek kosztem innych. Jako domniemany odbiorca tych tekstów mogę czuć się oszukana. W końcu tytuł nie jest zgodny z treścią artykułu. Po tytule oczekuję sensacji, niespodzianki, wielkiego WOW, a po kliknięciu dowiaduję się o tym, co dziennikarzowi się wydaje, co (rzekomo) zobaczył, usłyszał. To jest poniżej poziomu oczekiwań. Moich i nie tylko moich — kibiców także, a przynajmniej niektórych.
Nie potrafię zrozumieć miłośników żużla, którzy nade wszystko wierzą artykułom, mówiącym o tym, kto, gdzie i za ile. Czy nie lepiej poczekać na oficjalną informację z klubu? Owszem, wymaga to cierpliwości i pewnych wyrzeczeń, ale za to mamy podane prawdziwe wieści i o wiele spokojniejszą głowę. Znam kibiców, którzy mocno przeżywają te doniesienia. Wielu z nich żyje tym, co się dzieje na żużlowych portalach, które w sezonie jesienno-zimowym zamieniają się w typowo plotkarskie. Często w jednym klubie w przeciągu dwóch miesięcy (wrzesień i październik) “pojawiła się” już znaczna część zawodników. Przynajmniej na to wskazują artykuły. Dlatego nie dziwię się tym, którzy od natłoku informacji wariują, a później czekają na zawodnika na lotnisku.
Mało jest takich czytelników, którzy potrafią z dystansem podejść do napływających informacji. Wiem, że w tych doniesieniach trudne jest oddzielenie ziarna od plew, ale czy naprawdę czytelnicy chcą karmić się domysłami? Nie wiem, czy to jest apel do dziennikarzy, czy do kibiców. A może do jednych i drugich?
Gdy już pogodzę się z tym, że clickbait rządzi niektórymi żużlowymi portalami, pojawia się druga myśl — gdzie w tym zawodnik? Są tacy, którzy czytają wszystko na swój temat w internecie, ale są też tacy, którzy nie czytają nic. Jednych i drugich rozumiem, ale nie rozumiem kibiców, którzy wierzą na słowo "fakenewsowym" portalom i hejtują zawodników. Niejednokrotnie pod takimi artykułami możemy przeczytać negatywne komentarze na temat konkretnych żużlowców. Kibice krytykują nie tylko jazdę, zdobycze punktowe, a także wszelkie domniemane rozmowy transferowe. Wydaje mi się, że jeśli zawodnik nie zadeklarował pozostania w danym klubie, to ma podstawę do negocjacji kolejnych kontraktów i kibice nie powinni opiniować podejmowanych decyzji. Dodatkowo moim zdaniem, zawodnicy powinni dbać o swoją przyszłość i wybierać takie kluby, które zapewnią im odpowiednią ilość startów i satysfakcjonujące wynagrodzenie. Dlaczego więc ma nie rozmawiać z innymi klubami (o ile te rozmowy są rzeczywiste)?
Co musi czuć zawodnik? Ten, który tylko dostał ofertę z innego klubu. Owszem, z zewnątrz to może wyglądać na podbijanie stawki, ale co jeśli ta zmiana barw jest tylko wymysłem dziennikarza? Czy ktoś zastanowił się, do czego taki artykuł może doprowadzić? W przypadku Emila Sajfutdinowa pojawiły się takie wiadomości od “kibiców”, ale kto wie, co będzie dalej? Nie wiemy, czy niezadowolenie ‘“fanów” skończy się na nieprzyjemnych wpisach — to może pójść o krok dalej. I tym samym o krok za daleko.
Kolejną sprawą jest to, że te teksty często szkodzą w negocjacjach. Niejednokrotnie prezesi mówili o tym, że wszelkiego rodzaju plotki w internecie stają na drodze do skutecznego omówienia warunków kontraktu. „Nie możesz ujawniać osobom trzecim żadnych informacji dotyczących realizacji Twojego kontraktu” – taki zapis możemy odnaleźć w manualu dla zawodników PGE Ekstraligi. W takim razie skąd redaktorzy biorą te kwoty? Nie wydaje mi się, żeby kluby zdradzały te tajne informacje. Dlaczego czytelnicy są na tyle naiwni, że łapią się na każdą zasłyszaną sumę?
Zdaję sobie sprawę z tego, że z ludzką naturą nie wygram. Póki jedni będą to pisać, to drudzy będą to czytać. Czy to jest gra fair play? Oceńcie sami, według swoich wartości. Mogę buntować się, zwracać uwagę na płynące zło, ale ludzka ciekawość i chęć sensacji wygra — wiem. Rozumiem ludzi, którzy to piszą – zarobić jakoś trzeba. Rozumiem ludzką naturę, która pragnie sensacji i plotek. Jednak nie rozumiem ludzi, którzy hejtują i tych, którzy dają przyzwolenie na hejt. Ja nie daję, a Ty? Niech każdy czyta, co chce. Niech każdy wierzy, komu chce wierzyć. Ja tylko proszę o zachowanie dystansu do wszelkich informacji, czytanych w Internecie. Kończąc już – pewnie niektórzy znają tego mema, jednak pozwolę sobie przytoczyć jego treść: ,,Nie wierz we wszystko, co przeczytasz w Internecie” – Józef Piłsudski.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!