Trzy ligi profesjonalne i jedna półamatorska. Tak powinny wyglądać rozgrywki ligowe w Polsce. W naszym kraju jest wielu żużlowców, którzy skorzystaliby na polskim odpowiedniku National League.
Kilkukrotnie w ostatnim czasie na łamach naszego portalu poruszaliśmy wątek dotyczący zamknięcia drugiej ligi dla zawodników zagranicznych. Inicjatorem pomysłu, który ma swoje plusy i minusy był trener MS Śląska Świętochłowice – Krzysztof Bas, który w rozmowie z naszym serwisem przyznał, że takich zawodników, którzy ścigają się z pasji trzeba szanować i przytaczał tu przykład jednego ze swoich podopiecznych – Bartosza Szymury. – Oni w tym całym zagęszczeniu też szukają swojego miejsca i gdybym ja miał kiedyś tutaj drużynę w Świętochłowicach to na pewno chciałbym mieć u siebie takiego człowieka – dodawał Bas. Na różnego rodzaju publikacje dotyczące ograniczenia liczby obcokrajowców w 2. Lidze Żużlowej zareagował także przewodniczący Głównej Komisji Sportu Żużlowego – Piotr Szymański, który cytowany przez portal polskizuzel.pl przyznawał, że prowadzono rozmowy na ten temat z klubami. Nikt jednak takiego rozwiązania nie chciał. Co więcej, wprowadzenie tego przepisu skutkowałoby wycofaniem drużyn ze zmagań ligowych.
Faktycznie. Każdy chce dbać o to, aby produkt czyli zespół był atrakcyjny dla klienta czyli kibica. Oczywistym jest przy całym szacunku do takich zawodników jak Bartosz Szymura, że klub „X” wybierając między nim, a np. Bjarne Pedersenem, wybierze tego drugiego. Jednak tym polskim „półamatorom” też trzeba pomóc i dać szansę występów. Być może dobrym pomysłem byłoby utworzenie czwartego pułapu ligowego, który byłby odpowiednikiem brytyjskiej National League? Liga w przypadku naszego kraju byłaby całkowicie wyłączona dla zawodników innej narodowości, niż krajowa. Jak moim zdaniem takie rozgrywki ligowe mogłyby wyglądać?
Przede wszystkim kluczem powinna być zasada „minimum kosztów – maksimum korzyści”. Regulamin? Ograniczony do podstaw, które są potrzebne, bez rozdrabniania punktów na drobne punkciki. Regulacje z PGE Ekstraligi nie są nam potrzebne na niższych szczeblach, tym bardziej na etapie „półamatorskim”. Warto iść w redukcję kosztów i obniżenie progu wejścia do tego sportu dla nowych zawodników. Jeden z żużlowców-amatorów przyznaje otwarcie, że jego tłumik skończył czternaście lat i przynajmniej od dziesięciu nie jest homologowany. Jeździ? Jeździ. Użyć go jednak np. w lidze nie można. Ta „półamatorska” powinna być dostępna na tego typu sprzęt. Kto wie, być może idealnym rozwiązaniem dla takich rozgrywek byłyby silniki Jawy, na których ścigają się zawodnicy podczas zawodów Nice Cup i Nice Challenge?
Pytacie się pewnie – kto by to finansował? Na pewno gospodarz zawodów poniósłby koszt organizacji. Ale skoro nawet amatorskie kluby organizują regularnie zawody, to doskonale widać, że da się. Nie musi to być „wypasiona impreza” na miarę rundy FIM Speedway Grand Prix. Minimalizm wystarczy. Wypłaty dla żużlowców? Sprawa rozstrzygana między zawodnikiem, a klubem. Nam nic do tego, byle z zachowaniem zdrowego rozsądku i zasad fair dla każdego zawodnika ewentualnej kadry.
W zmaganiach udział brałyby kluby chętne, ale zarejestrowane w Polskim Związku Motorowym. Jeśli klub mini żużlowy czy amatorski miałby chęć i życzenie wystawienie swojej ekipy – proszę bardzo. Tak samo „zielone światło” otrzymałaby Unia Leszno czy Apator Toruń. Najmniejszym problemem wydaje się być schemat turniejowy, bo tabel biegowych jest wiele i kwestią pozostałoby dobranie odpowiedniej w zależności do liczby uczestników. Wyobraźcie sobie np. czwórmecz w obsadzie: AKŻ Rawicz, GUKS Speedway Wawrów, Apator Toruń i KS Spartan Przemyśl. No, coś pięknego.
Czwarty pułap ligowy powinien być dla zawodników: którzy mają problem ze znalezieniem miejsca w wąskim składzie wyższej klasy rozgrywkowej, którzy są u progu swojej kariery i potrzeba im regularnych startów oraz dla wyróżniających się żużlowców-amatorów. Ktoś zapyta – kto konkretnie? Najlepszymi przykładami (mam nadzieję, że chłopaki się na mnie za to nie obrażą), ten najniższy szczebel byłby idealny m.in. dla Aureliusza Bielińskiego, Maksymiliana Bogdanowicza, Tomasza Dutki, Mateusza Packa, Rafała Konopki czy Marcina Hoffmana, Dominika Kossakowskiego, Marcela Szymo, Dawida Wiwatowskiego, Bartosza Świącika czy Patryka i Kevina Fajferów. Tych zawodników pewnie by się jeszcze kilku, a może i nawet kilkunastu znalazło. Na wagę złota dla juniora świeżo po licencji są dodatkowe starty. Wydaje mi się, że zawodnicy typu Kamil Król, Jakub Janik czy Hubert Ścibak, nie pogardziliby dodatkowymi startami, które pozwolą im zbierać cenne doświadczenie. Stawkę uzupełniają wspomniani amatorzy, którzy też potrafią trzymać gaz. Najlepszym przykładem jest Mateusz Durkowiak, którego świetna postawa podczas zawodów Kaczmarek Electrics Speedway Cup sprawiła, że otrzymał on ofertę od profesjonalnego klubu z ligi czeskiej. A takich, którzy mogliby „powalczyć na łokcie” z profesjonalistami jest znacznie większe grono.
A jak wy zapatrujecie się na ten pomysł i czy z chęcią przeszlibyście się na stadion na takie zawody? Wyraźcie swoją opinię w komentarzu.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!