Po ostatnim weekendzie nikt już chyba nie wątpi, że mamy w żużlu poważny problem z sędziowaniem. Zresztą, kto by w niego wątpił jeszcze przed owianym bardzo złą sławą Grand Prix w Pradze… Odkąd interesuję się żużlem, a jest to już dwucyfrowa liczba lat, z sędziowaniem zawsze było coś nie tak. Czy sytuacja pogorszyła się w ostatnim czasie, czy to my jak środowisko staliśmy się bardziej wyczuleni?
Jest taki mądry pan, który na żużlu nie zna się kompletnie, ale jest specjalistą od socjologii sportu. Nazywa się Orin Starn i wykłada na jednej z amerykańskich uczelni. Starn powiada, że jedną z najważniejszych cech współczesnego sportu jest jego profesjonalizacja i normalizacja. Od wszystkich osób związanych z wyczynowym sportem, przede wszystkim zaś od sportowców, wymaga się coraz więcej: przestrzegania odpowiedniego dress code’u, udziału w zbiorowych rytuałach, odpowiedniego zachowania względem kamery telewizyjnych i tak dalej, i tak dalej. Żużel też od tego nie uciekł. Zawodnicy PGE Ekstraligi dostają do przeczytania specjalny manual liczący dwanaście stron i kilkadziesiąt punktów, który w przystępny sposób tłumaczy im ich prawa i obowiązki… z przewagą tych drugich. Surowe zasady dotyczą zachowania pracowników klubu, członków teamu (ze słynnym przepisem o jednolitej długości spodni na czele), mediów. Taka sama litania zakazów i nakazów obowiązuje też w Grand Prix. Nic dziwnego, że skoro od wszystkich tyle się wymaga, to wymagamy pełnego profesjonalizmu także od sędziów.
Tylko czym jest profesjonalizm? Czy to niepopełnianie błędów? A gdzie tam! Błądzić jest rzeczą ludzką… Każdemu może się zdarzyć wpadka. Istotne jest natomiast to, by do błędu umieć się przyznać i zadośćuczynić pokrzywdzonym. A to już sztuka wielka, zwłaszcza na żużlowym poletku. Znacie sytuację, w której sędzia zmieniłby raz podjętą decyzję? Ja pamiętam jeden taki przypadek, i to na zawodach wysoce towarzyskich; kilka lat temu na toruńskim żużlu na lodzie wykluczony zawodnik został po namyśle „odkluczony” przez arbitra i w powtórce wyścigu pojechał. Pewnym rodzajem przyznania się do błędu są też sytuacje, w których sędzia nakazuje powtórzenie startu, ale po zapoznaniu się z powtórkami decyduje się nie przyznać nikomu ostrzeżenia. Tylko że to ostrzeżenie wcale nie ginie, bo kto je wtedy dostaje? To proste: sędzia. Skoro nikogo nie ukarał, to znaczy, że się pomylił. A, jak się okazuje, organizatorom rozgrywek, zwłaszcza tych międzynarodowych, zależy nie na tym, by sędziowie nie popełniali błędów, lecz by nie popełniali ich w sposób widoczny. Mówiąc językiem prostych ludzi: dopóki sędzia sam nie powie „ej, nie, pomyliłem się”, to sprawy jakby nie było.
Bardzo prosta metoda… i szalenie krótkowzroczna, ponieważ bazująca na traktowaniu widzów jak idiotów. Wielu kibiców zna regulamin takiego Grand Prix lepiej niż niektórzy arbitrzy, a już na pewno lepiej niż Craig Ackroyd, który popełnia nawet nie wielbłądy, a najzwyklejsze w świecie wieloryby błędów.
Ackroyd zaczął swój marsz po tytuł najbardziej absurdalnego sędziego w cyklu już w zeszłym roku, kiedy w Szwecji „nie zauważył”, że Tai Woffinden skrócił sobie drogę, wyjeżdżając oboma kołami poza białą linię. Tutaj nie pomogłaby akurat refleksja po zawodach i odjęcie Brytyjczykowi niezasłużonych punktów, ponieważ dzięki nim Woffinden wszedł do półfinału. Ale mniejsza o Woffindena, przecież on sam sobie tego biegu nie zaliczył. Zrobił to Ackroyd, a za ten błąd, równie dyskwalifikujący co nieumiejętność mnożenia liczb jednocyfrowych na magisterce z matematyki, został ukarany dokładnie nijak. Jeszcze potem SEC-a, jeśli dobrze pamiętam, posędziował, z równie kuriozalnymi decyzjami. I Grand Prix pewnie też, aż strach zaglądać w te minione protokoły, bo jeszcze człowiekowi ciśnienie skoczy.
BSI chyba liczyło, że nikt już nie pamięta, who the hell is Craig Ackroyd, ponieważ dało mu posędziować w tym roku Grand Prix w Krško. Pamiętacie? Bo ja pamiętam ruszającego się na starcie finału Madsena, którego Brytyjczyk z iście brytyjską flegmą po prostu zignorował. W ogóle w Słowenii Ackroyd powtarzał starty w sposób szalenie uznaniowy, a może przycisk mu nie działał i gość wstydził się o tym powiedzieć… Dziwna sprawa, bo w Pradze znowu coś się z tym przyciskiem stało. I znowu przy okazji biegu z Madsenem w roli głównej, tylko tym razem był to bieg półfinałowy. Duńczyk musiałby chyba odtańczyć macarenę na starcie, żeby arbiter zorientował się, że tego wyścigu nie należy puszczać. Nie zareagował również, gdy Madsen bezpardonowo wsadził w dechy Fricke’a, choć tu co najmniej ostrzeżenie by się należało. No ale Australijczyk nie upadł, więc nie ma problemu, prawda? Ciekawe, kogo Ackroyd by wykluczył, gdyby Fricke się jednak przewrócił.
Niepojęte jest dla mnie, że sędzia, o którego błędach mówi się głośno od zeszłego sezonu, nie tylko nie otrzymuje kary, ale zostaje nagrodzony możliwością sędziowania tegorocznego cyklu. Jeszcze bardziej zaś jest niepojęte, z jakiej paki ten sam arbiter, po festiwalu błędów w Słowenii, zostaje dopuszczony do pulpitu w kolejnej rundzie. Umówmy się, już sędziowanie dwóch rund GP z rzędu nie jest sytuacją ani typową, ani zdrową. W co gra BSI? A może w nic nie gra, tylko zachłysnęło się koncepcją kwalifikacji do turniejów tak bardzo, że nie widzi już nic poza nimi? But Phila Morrisa, który wszem i wobec nazywa „kanapowym ekspertem” każdego, kto śmie nie dostrzegać geniuszu myśli BSI, nasuwa myśli o różnych niedemokratycznych systemach. Zła wiadomość, panie Morris – takie systemy koniec końców padają. I jak nie nauczycie się pokory, to was też to czeka, tylko mam nadzieję, że nie weźmiecie ze sobą do mogiły całego żużla. Dyscypliny byłoby szkoda, przemądrzalców z BSI – ani trochę.
Najsmutniejsze jest to, że oni tak bardzo stracili kontakt z rzeczywistością, że nie widzą, iż całe środowisko się z nich śmieje. Kwalifikacje do Grand Prix w Pradze obfitowały w urzekające złote myśli tria studyjno-komentatorskiego i nie sposób się nie zgodzić z takim Mirkiem Jabłońskim, gdy mówił, że oczekuje od BSI „no, nie to, że zdrowego rozsądku…”. W punkt, drogi kapitanie gnieźnieńskiego Startu. W samo sedno. Żużlowcy natomiast albo mają kwalifikacje absolutnie gdzieś (co byłoby ze wszech miar słuszne, biorąc pod uwagę, jak dobrze wiodło się w GP Bartkowi Zmarzlikowi, póki nie wystartował w kwalifikacjach), albo stosują taktykę biernego oporu. Podczas przejazdu kwalifikacyjnego Emil Sajfutdinow beztrosko próbował starty, a Václav Milík – nowy silnik. Patryk Dudek zapytany o wybór pola nawet nie pamiętał, co wybrał, a późniejszy triumfator, Janusz Kołodziej, z rozbrajającą szczerością przyznał, że ósemkę – która następnego dnia przyniosła mu pierwsze zwycięstwo w historii jego startów w GP – podpowiedział mu ojciec.
Kochane BSI, ty serio nie widzisz, że wszyscy się z ciebie śmieją? Czy zamykasz oczy i powtarzasz sobie, że to nie ludzie plują, to pada deszcz? Tak czy inaczej taktyka ignorowania oczywistych sygnałów jest po pierwsze, oznaką rychłego upadku, po drugie natomiast – przeciwskuteczną metodą naprawiania czegokolwiek. I mam nadzieję, że do brytyjskiej firmy oraz FIM-owskich specjalistów to dotrze, zanim będzie za późno. I że do czasu tej katastrofy ekologicznej, która podobno ma nastąpić w 2050 roku, zdążymy nacieszyć się żużlem w sensowniejszym wydaniu.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!