Koniec roku to czas podsumowań i czas powracającego z zastraszającą regularnością pytania: jak to zrobić? Jak o minionym roku napisać, żeby było osobiście, ale nie egotycznie, żeby nie pominąć ważnych wydarzeń i żeby nie poczuł się urażony nikt prócz tych, którzy poczują się i tak?
Dlatego też, aby nie powtarzać cudzych myśli i nie krzyżować dróg z własnymi pomysłami z lat poprzednich, zdecydowałam się na bardzo prostą formę: subiektywny wybór pięciu najbardziej pozytywnych i pięciu najbardziej negatywnych momentów minionego sezonu. W każdej z tych kategorii oprócz haseł oczywistych znajdą się, jak sądzę, i takie, które Was zastanowią i zostawią z refleksją na noworoczną noc.
Kiedy już przetrawiliśmy to, co w roku 2018 było w żużlu złe, czas na rzeczy przyjemniejsze: najlepsze momenty minionego sezonu. I powiem Wam w sekrecie, że prawdą jest, co mówią – łatwiej pisać o tym, co złe. Łatwiej ganić niż chwalić. Ale chwalić za to o ileż jest przyjemniej!
5 najlepszych momentów sezonu 2018
5. Finały Ekstraligi
Niezależnie od tego, jakiemu klubowi kibicujecie, na pewno chcecie, by te najważniejsze rozstrzygnięcia w najwyższej klasie rozgrywkowej przynajmniej wyglądały spektakularnie. A najlepiej jeszcze, żeby obfitowały w zwroty akcji i dużo dobrego ścigania. I mimo wszystko: żeby były sprawiedliwe. Niespodzianki łatwiej jakoś zaakceptować w zawodach indywidualnych, ale kiedy po całym sezonie dwie drużyny mają rozstrzygnąć między sobą losy złotego medalu, miło by było, gdyby były to drużyny faktycznie w przekroju sezonu najlepsze. Ten warunek został spełniony. Spotkały się dwie ekipy właściwie kompletne, zbudowane według zgoła odmiennej filozofii (jeden lider w Gorzowie kontra wyrównana drużyna bez najjaśniejszej gwiazdy w Lesznie), i zrobiły fantastyczne show. Niezależnie od tego, kto wygrałby walkę o złoto, byłby to wynik po takim sezonie zasłużony, więc tym bardziej cieszy mnie, że finały odbyły się w sprawiedliwych warunkach i nie były widowiskiem jednostronnym. A w pamięć najbardziej zapadnie mi zbiorowe śpiewanie polskiego hymnu – również przez Martina Vaculika i Emila Sajfutdinowa – po zakończeniu finałowego dwumeczu. Chciałabym, żeby Drużynowe Mistrzostwa Polski częściej kończyła taka piękna sportowa walka i podniosłe chwile przeplatające się z nieskrępowaną radością.
4. Wielki powrót Janusza Kołodzieja
Wielkie wejścia na żużlowe salony młodych wilków to piękna sprawa, ale jeszcze bardziej cieszy mnie, gdy do czołówki powraca stary wyjadacz, ktoś, kogo już zaszufladkowano jako „solidnego ligowca i nic poza tym”. Janusz Kołodziej przypomniał o sobie nie tylko w drużynie – choć przecież był jednym z najjaśniejszych punktów Unii Leszno – i nie tylko jako trener młodzieży, lecz także jako wciąż liczący się indywidualnie zawodnik. Iluż dziennikarzy i kibiców postawiło już krzyżyk na jego międzynarodowej karierze, uznając, że Kołodziej nie ma psychiki ani ambicji, by stawać w szranki z najlepszymi! Ilu już powiedziało, że do Grand Prix to on się nie nadaje. Ambitny polski zawodnik zaś nie tylko omal nie został po raz kolejny Indywidualnym Mistrzem Polski, ale też w naprawdę dobrym stylu przeszedł eliminacje do mistrzostw świata i w Grand Prix Challenge udowodnił, że wciąż ma apetyt na międzynarodowe sukcesy. A przy tym wszystkim pozostaje przesympatycznym gościem, który nie odmówi ani wspólnego zdjęcia, ani pomocy, i który woli pracować – czy to z młodzieżą, czy nad samym sobą – niż lansować się przesadnie w mediach społecznościowych. Szczerze powiedziawszy, nie znam ludzi, którzy by Kołodzieja nie lubili – więc chyba większość z nas życzy mu jak największych sukcesów w 2019.
3. Nieoczekiwane wyniki Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów.
Jako się rzekło, w drodze do finału wszystkich finałów dobrze jest poczuć nieco sprawiedliwości dziejowej. Ale już finały lubią niespodzianki, a tym bardziej lubią je żużlowi kibice. To takie sympatyczne, kiedy ktoś, na kogo nie stawialiśmy, komu odgórnie przyznaliśmy co najwyżej drugie miejsce, nagle a niespodziewanie staje na najwyższym stopniu podium. I nieważne, czy to powracający niemal z zaświatów kariery Pedersen, czy – jak tutaj – młody, ambitny, systematyczny Bartosz Smektała. Po prostu fajnie jest być pozytywnie zaskoczonym. Leszczyński junior dał się już poznać jako niezawodna firma o stabilnej jak na tak młody wiek formie i z głową, w której wszystko jest dobrze poukładane. Dotąd jednak był przeważnie w cieniu oszałamiającego Maksyma Drabika. Nic nie zapowiadało zmiany, gdy najlepsi juniorzy świata przystępowali do ostatniej rundy zmagań w Pardubicach. Tymczasem niewielką, acz znaczącą dekoncentrację Drabika wykorzystał jak stary wyga właśnie Smektała. Polacy po raz kolejny pokazali, że dominują w juniorskim speedwayu, a nie tak dużo zabrakło, by zajęli całe podium. Jak tu się nie cieszyć?
2. Speedway of Nations 2018 – i konsekwencje turnieju
Gdy okazało się, że w 2018 roku nie będzie Drużynowego Pucharu Świata, znalazłam się wśród krytyków idei organizacji Speedway of Nations. Pomysł tych zawodów wydawał się ostatnią deską ratunku dla tonącego okrętu pod nazwą BSI, a robiony w wyraźnym pośpiechu regulamin tylko wzmagał obawy, że plan B Morrisa i spółki okaże się wielką klapą. I może faktycznie frekwencja we Wrocławiu nie zachwycała, daleką będąc od sukcesu (chociaż na to akurat niemały wpływ miały ceny biletów i nieznana, dwudniowa w dodatku formuła). Może regulamin potrzebuje wielu poprawek i uściśleń. Może wreszcie cała akcja pod hasłem Żużle Narodów była tylko aktem desperacji… Ale ja w tym widzę potencjał. Serio. Nagle mamy imprezę drużynową, która faktycznie jest drużynowa (pamiętacie, jak Tai Woffinden pokazywał Robertowi Lambertowi, którędy jechać?), w której może wystartować więcej pełnowartościowych ekip niż sześć, w której mogą się zdarzyć niespodzianki i która jest jakimś powiewem świeżości.
Przyznaję: płakałam, kiedy Rosjanie odbierali puchar za zwycięstwo. To jest jakiś kamień milowy w historii tego sportu, dowód na to, że jeszcze nam żużelek nie umarł, i choćby w Rosji speedway na skalę kraju wciąż zajmował miejsce daleko za wyścigami zaprzęgów i wrotkarstwem figurowym (to figura retoryczna, proszę mnie nie rozliczać ze statystyk!), to mimo wszystko taki sukces jest w stanie doprowadzić do organizacji międzynarodowej imprezy w Togliatti. Wierzę, że Żużle Narodów mogą zrobić coś dobrego w tym sporcie. I ta wiara to jedna z najlepszych rzeczy, jakie dał mi miniony sezon.
1. Powrót Lublina do Ekstraligi
Chyba wszyscy się spodziewali, że i to hasło musi paść. Skoro cieszą niespodzianki: Kołodziej, Smektała, rosyjski triumf w SoN, to nie może nie cieszyć i postawa Motoru Lublin. Ekipa, która nie była zmontowana z jednoznacznych gwiazd. Ekipa, która wcale nie musiała odpalić, ale odpaliła, zaskakując wszystkich murowanych-co-roku-faworytów do awansu. Ekipa, która tak długo czekała na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej, że już zapomniała, jakie to uczucie. Motor Lublin stał się ekstraligowcem i niespodziewanie, i w pełni zasłużenie, a rok 2018 po raz kolejny pokazał, że zasługuje na miano roku pozytywnych niespodzianek.
Życzenia na 2019? Żeby wszyscy zasłużeni mistrzowie udowodnili, że potrafią sprawić niespodziankę, a wszystkie niespodzianki udowodniły, że zasługują na miano mistrzów. I żeby zamiast pięciu najlepszych momentów trzeba było ich wypisywać co najmniej piętnaście. Do siego roku!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!