Do końca okienka transferowego zostały już praktycznie godziny, a mimo to Polonia Piła wciąż nie posiada oficjalnego składu na sezon 2020. Choć wszyscy doskonale wiedzą skąd to wynika, jest to jedna z najsmutniejszych sytuacji dla pilan w ostatnich latach.
Agonia pilskiego klubu żużlowego jest tym, czego obawiali się wszyscy w regionie, jednocześnie wiedząc, że może to niedługo nadejść (choć zarząd wciąż walczy i daje nam nadzieję, a nadzieją żyć można bardzo długo). Kibic bacznie obserwujący całą sytuację doskonale wiedział, że od 2016 roku wszystko będzie pomału spadać w przepaść.
Z punktu widzenia osoby związanej z klubem od lat, rozdzielić można trzy fazy upadku. Pierwsza z nich, to niedowierzanie. Wydawało się bowiem, że wszystko idzie w dobrym kierunku – długi są spłacane, a sezon, choć był nieudany, udało się spokojnie odjechać. Druga faza to irytacja. Proszę uwierzyć, dobrze, że m.in. prezydent Głowski nie słyszał tego, co w nerwach mówili, a wręcz krzyczeli kibice. Nawet najbardziej obrzydliwe i wymyślne epitety potrafiły się w tym momencie okazać słabe i mało wyraziste. Szkoda tylko, że jest do nich podstawa. Trzecią fazą jest pogodzenie się z losem. Od pewnego czasu, spędzając czas z przyjaciółmi, nie poruszamy nawet tematu Polonii. Każdy wie jaka jest sytuacja i przestaje się łudzić, że ktokolwiek będzie w stanie wyciągnąć pomocną dłoń.
Najgorsze w całej sytuacji jest to, że z biegiem czasu najbardziej na falę negatywnych komentarzy wystawieni są Ci, którzy wszystko zrobili jak należy. Mowa o nowym zarządzie klubu, który przez cały sezon 2019 wykonał tytaniczną pracę, by Polonię utrzymać przy życiu. Czy ta grupa ludzi została w pewnym sensie zdradzona? Oczywiście.
Z zewnątrz da się usłyszeć, że cały upadek pilskiego klubu to grzechy poprzedniego zarządu. Choć wina dawnego wiceprezesa Tomasza Ż. jest niepodważalna, jego działania jedynie poruszyły domino, które prędzej czy później i tak musiało zacząć się sypać. W tak ohydnej wojnie politycznej nie da się bowiem żyć. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek pojęcie o sytuacji w Pile, ten wie, jak bardzo na przestrzeni lat Polonii przeszkadzały potyczki prezydenta miasta z władzami powiatu i Henrykiem Stokłosą. To, co działo się w ciągu ostatnich kilku lat jest co najmniej smutne i żałosne.
W skrócie – dosłownie kilka lat temu, prezydent miasta zażądał od włodarzy Polonii aż 300 tysięcy złotych za wynajem stadionu przy ulicy Bydgoskiej, czyli świątyni pilskiego speedwaya. Świątyni, która warta jest może z 1/8 tej kwoty i rozpada się w oczach. Gdyby nie fakt, że na prostej startowej stoi stosunkowo nowa (20-letnia) wieżyczka, można by było pomyśleć, że obiekt nie był używany od czasów Kolejarza Piła. Tak wysokie wymagania finansowe prezydenta, co oczywiste, mocno uderzyły w głównego sponsora klubu, Henryka Stokłosę, który nie chciał, aby pół jego dotacji było przeznaczone na mocno wątpliwe opłaty za obiekt. Co więc nie dziwi, darczyńca postanowił się wycofać. Co potem? Na białym koniu wjechał prezydent, który tylko czekał na potknięcie zarządu (jak te Tomasza Ż) by dokończyć dzieła. Jakby tego było mało, w postępowaniu sądowym przeciwko wiceprezesowi, klub nie jest nawet stroną pokrzywdzoną i prawdopodobnie będzie musiał oddać miejskie pieniądze. Majstersztyk, Panie Głowski.
Jeśli wciąż Państwo nie dowierzają, poniżej zamieszczamy screena wypowiedzi starosty Eligiusza Komarowskiego, kiedyś prawej ręki Henryka Stokłosy.
Jakie rozwiązanie problemu pojawia się w pilskich umysłach? Cóż, ostatnio coraz częściej można usłyszeć o chęci wyniesienia się klubu z Piły do jednej z okolicznych miejscowości. Kibiców z pewnością by nie brakowało, a dla dużych sponsorów brak rywalizacji z prezydentem Głowskim byłby idealną opcją. Niestety wówczas cała historia pilskiego klubu poszłaby w niepamięć.
Czasem odechciewa się być pilaninem…
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!