W wieku 19 lat stanąć na podium na legendarnym stadionie Wembley… Marzenie każdego ambitnego żużlowca, który wyrastał w erze jednodniowych finałów światowych rozgrywanych na gigantycznych obiektach. Tommy Knudsen omal nie posiadał się z radości… – To były najpiękniejsze zawody w mojej karierze. Atmosfera na trybunach była wyjątkowa. Wembley to obiekt o niezwykłej akustyce. Do dziś mam ciarki, kiedy pomyślę, co przeżywało się wychodząc na murawę stadionu w Londynie. Finał IMŚ 1981 z pewnością jest najcenniejszym zawodowym doświadczeniem – wspomina Tommy.
Knudsen był ważnym ogniwem złotej duńskiej generacji. Zdobywał gros punktów w Drużynowych Mistrzostwach Świata, błyszczał w Mistrzostwach Świata Par. Do pełni szczęścia zabrakło złota w wymiarze solowym. Erik Gundersen, Hans Nielsen, Jan Osvald Pedersen poczuli smak złota, a Tommy’emu tytuł IMŚ wymknął się z rąk.
Najbliżej realizacji marzeń Tommy był na polskim torze. Stadion Śląski, 29 sierpnia 1986 roku. W swoim pierwszym starcie Knudsen przyjechał trzeci za plecami Jana Osvalda Pedersena i Kelvina Tatuma. Dwa kolejne wyścigi rozegrał popisowo i z siedmioma punktami po trzech seriach startów miał dobrą pozycję wyjściową do ataku szczytowego. Przed przerwą na dłuższe prace torowe lepszym dorobkiem od Tommy’ego mogli pochwalić się jedynie Hans Nielsen i Jan O. Pedersen, którzy mieli punkt więcej na koncie.
Piętnasty wyścig był kluczowym elementem w chorzowskim widowisku. Profesor Hans był zdesperowany, aby wreszcie sięgnąć po złoto, gdyż w dwóch poprzednich finałach IMŚ zawsze ciut lepszym okazywał się Erik Gundersen. Skoro w Chorzowie Hans przegrał w pierwszej serii z odwiecznym rywalem, czarne myśli miały prawo przefrunąć przez głowę Nielsena. Czyżbym miał być znów tylko numerem 2? Tommy Knudsen na własnej skórze przekonał się jak bardzo zdeterminowany jest Nielsen…
Po ostrej walce na pierwszym wirażu, Tommy wysunął się na czoło stawki. Jednak na ostatnim łuku pierwszego okrążenia, Hans wszedł tak zdecydowanie w krawężnik, że nabrał ogromnej prędkości. Nie byłoby w tym nic złego, lecz w efekcie tejże akcji, Nielsen uderzył w przednie koło motocykla Knudsena. Siła trafienia była tak solidna, że jadący na trzeciej pozycji Włoch Armando Castagna, musiał dokonywać cudów zręczności, aby nie wjechać w leżącego Tommy’ego. Armando nie miał szczęścia, gdyż trafił w sprzęt Duńczyka i złamał kość w stopie. Knudsen wyszedł cało z opresji, ale był wściekły, gdy dowiedział się, że sędzia zawodów Szwed Christer Bergström wykluczył go z powtórki piętnastego wyścigu! – Hans był z przodu, a Tommy zahaczył o tylne koło motocykla Nielsena. Nie mogę wykluczyć zawodnika jadącego z przodu – tłumaczył swoją decyzję Christer.
Werdykt Bergströma wywołał wrzenie w parku maszyn. Tommy wyjechał motocyklem na tor. Puścił sprzęgło, wykonał subtelne wheelie, rozpędził się i demonstracyjnie zerwał taśmę przygotowaną do ponownego startu. Za tenże czyn Knudsen został ukarany grzywną w wysokości 100 franków szwajcarskich. Gundersen, który wiedział, że problemy ze sprzęgłem pozbawią go szans na obronę tytułu, wspierał ze wszystkich sił Knudsena. Erik wyraził się dość dosadnie o ataku Hansa: – Nielsen pomylił dyscypliny. Powinien zamienić speedway na wyścigi pokiereszowanych samochodów. Wówczas za taką akcję w aucie zyskałby aplauz na trybunach – stwierdził Gundersen.
Hans był w opałach, gdyż tylna opona w motocyklu Nielsena pękła, gdy Knudsen dokonywał zemsty na taśmie startowej. – Mechanicy Hansa dostrzegli, że z tylnej opony uchodzi powietrze. Kompletny flak, więc moje wykluczenie było mu na rękę, bo mechanicy mogli dokonać błyskawicznej zmiany ogumienia – twierdzi Tommy.
Nielsen siedział skupiony w swoim boksie nie będąc do końca świadomym dramatu jaki się rozgrywał. – Nie miałem złych intencji atakując Tommy’ego. Sugerowałbym, że Tommy pragnął mnie przyblokować. Knudsen potrzebował nabrać oddechu, aby przygotować celną ripostę. – Hans nawet dziś doskonale wie, że to co wówczas powiedział, mija się z prawdą. Rozumiem jego sportową ambicję. W finale IMŚ 1986 Hans był bezwzględny. Zawsze był twardzielem na torze. Był bardzo dobrym zawodnikiem, ale czasami potrafił przeholować i pojechać zbyt ostro. Nie mam wątpliwości, że Hans powinien zostać wykluczonym z piętnastego wyścigu. Miał sporo szczęścia zdobywając swój pierwszy złoty medal IMŚ. Barry Briggs był obecny w parku maszyn w Chorzowie i nie mógł uwierzyć w decyzję szwedzkiego sędziego. Kiedy po latach rozmawiałem z Hansem na temat tego zajścia, on obstawał przy swoim i obwiniał mnie za kraksę. Ja z kolei twierdziłem, że wina leży po stronie Hansa. Hans musiał trzymać się tej wersji wydarzeń, bo nie mógł przecież przyznać się do winy. Wówczas oznaczałoby to, że nie zasłużył na mistrzowski tytuł w sezonie 1986. Dziś z Hansem jesteśmy przyjaciółmi, gramy w golfa, pijemy dobre piwko – wszak pamiętajmy, że ten finał miał miejsce 34 lata temu. Wówczas czułem się oszukany i bardzo boleśnie przeżyłem ten dzień. Uważam, że okradziono mnie z szansy walki o mistrzowski tytuł – przyznaje Tommy.
UUpływający czas leczy rany, lecz po dziś dzień Knudsen uważa, że nigdy nie był tak blisko złota jak w sezonie 1986. – Zdobyłem 10 punktów w finale w Chorzowie. Czułem, że stać mnie było na złoty medal pomimo kłopotów z zapłonem w wyścigu, w którym przyjechałem trzeci. Gdybym miał szansę pojechać w powtórzonym piętnastym wyścigu, całe zawody mogłyby się potoczyć inaczej. Poza wykluczeniem wszystko perfekcyjnie zagrało. Gdybym nie został wykluczony, wziąłbym udział w wyścigu dodatkowym z Janem Osvaldem Pedersenem, który zgromadził 13 punktów – twierdzi Tommy.
Złość buzowała w żyłach Knudsena niczym lawa uśpiona w kominie wulkanu Cotopaxi… – Byłem wściekły. Wyobraź sobie, prowadzę w wyścigu z Hansem Nielsenem, mam realną szansę, aby zostać mistrzem świata, a arbiter wyklucza niewłaściwą osobę!!! Śmiech przez łzy, gdyż przez kolejne lata często spotykałem Christera Bergströma na rozmaitych zawodach. Ilekroć mieliśmy okazję porozmawiać z Christerem, czułem, że gryzie go sumienie, bo podskórnie czuł, że podjął złą decyzję. Nigdy nawet w prywatnych rozmowach nie przyznał się do błędu, ale niechętnie ze mną wymieniał uwagi, a jeżeli już rozmawialiśmy, to drzemało w nim poczucie wstydu. Podejrzewam, że Bergström oglądał zapis video i wiedział, że popełnił błąd. Był zdenerwowany, może nie podszyty strachem, ale wyczuwałem nerwowość, ilekroć ze mną rozmawia – wspomina Knudsen.
Pomimo obecności kamer telewizyjnych, sędzia nie miał możliwości obejrzeć powtórek z kilku ujęć tuż po zatrzymaniu wyścigu. Hans Nielsen odetchnął z ulgą i świętował swój pierwszy złoty medal IMŚ w towarzystwie Ivana Geralda Maugera…
Decyzja podjęta przez Christera Bergströma rozsadziła duński zespół niczym kula armatnia wycelowana w Erazma Predjamskiego… Ole Olsen i Erik Gundersen biegali jak w ukropie i tłumaczyli reporterom z duńskiej prasy, że winowajcą zamieszania jest Hans Nielsen i powinno się go wykluczyć z powtórki. Pomeczowa dekoracja medalistów i konferencja prasowa nie miały nic wspólnego z celebrą. Duch sportu zamarł…
Ole Olsen był sprzymierzeńcem Erika Gundersena i na rękę była mu iście westernowa strzelanina z Hansem Nielsenem. Haniebnym punktem tego złotego okresu w duńskim speedwayu było przesunięcie Hansa do rezerwy podczas test-meczu: Anglia – Dania w 1985 roku. Nielsen i Gundersen mogli się wówczas poszczycić najlepszymi średnimi meczowymi w British League, co nie przeszkadzało Olsenowi przesunąć Hansa do głębokich rezerw. Smaczku nominacjom dodawał fakt, że mecz towarzyski rozgrywano na włościach Nielsena – przy Sandy Lane w Oxfordzie…
Tommy Knudsen przyznaje, że fatalna atmosfera panująca pomiędzy obozami Gundersen/Olsen a Nielsenem nie miała większego wpływu na postawę duńskiej kadry. Czy choć przez moment duńskim reprezentantom towarzyszył brak radości w chwilach triumfu? – Przez krótki okres czasu dało się wyczuć brak zdrowej atmosfery w kadrze Danii, ale szybko wszystko wróciło do normy. Przyjeżdżaliśmy na mecz, byliśmy skoncentrowani na swojej pracy, a Ole Olsen dbał o chłopaków. Gdy zdarzały się trudniejsze chwile i wynik nie układał się po naszej myśli, Ole potrafił nas zebrać w parku maszyn i odpowiednio nas motywował do lepszej jazdy. Ole był sprawnym menedżerem reprezentacji Danii. Szkoda, że iskrzyło pomiędzy nim a Hansem, ale nawet ich głośny konflikt nie odebrał nam złotych medali – przyznaje Knudsen.
Zatarg na linii: Olsen – Nielsen czasami uchylał drzwiczki Knudsenowi do bram raju. 15 czerwca 1985 roku w Rybniku reprezentacja Danii sięgnęła po tytuł mistrzowski w składzie: Erik Gundersen (16 punktów) i Tommy Knudsen (13 punktów). Próżne były wysiłki Anglików (Kenny Carter, Kelvin Tatum), Amerykanów (Shawn Moran, Bobby Schwartz), Nowozelandczyków (Ivan Mauger, Mitch Shirra), Szwedów (Jan Andersson, Per Jonsson), Australijczyków (Steve Regeling, Phil Crump) i Polaków (Andrzej Huszcza, Grzegorz Dzikowski). Duńczycy udokumentowali supremację. Rok później w bawarskim Pocking Dania musiała się solidnie napracować, gdyż przy zmienionym regulaminie (startowało po 6 zawodników, a zatem 3 pary w każdym wyścigu), Amerykanie byli piekielnie groźni. Hans Nielsen uratował skórę Duńczykom, gdyż wystąpił w wyścigu dodatkowym o złoto przeciwko Kelly’emu Moranowi. Dania i USA zgromadziły po 46 punktów i gdyby ten nielubiany przez Olsena Hans, finał mógł ułożyć się zgoła inaczej. Partnerem Nielsena w Pocking naturalnie był… Erik Gundersen. Pikanterii kadrowym roszadom przydaje fakt rezygnacji Ole Olsena z funkcji menedżera reprezentacji Danii w 1986 roku… Olsen, znakomity żużlowiec, ale również zodiakalny Skorpion, uwielbiał wsadzać kij w mrowisko. Przeto, choć nie był już szefem kadry, przyjeżdżał na zawody i doprowadzał do konfrontacji pomiędzy Knudsenem a Nielsenem. – Jeździł ze mną przez 5 sezonów na Brandon Stadium w barwach Coventry Bees. Uwielbia wychodzić ze skóry, aby udowodnić swoją wyższość. W czym on jest lepszy od ciebie? – Ole podżegał Tommy’ego do buntu, ale Knudsen nie był aktywnym wulkanem Cerro Negro w Nikaragui. Wolał spokojne rozwiązania bez wymachiwania szablą…
Knudsen długo nosił zadrę w sercu spowodowaną błędną (w jego mniemaniu) decyzją Bergströma podczas chorzowskiego finału. – Unikaliśmy siebie z Hansem. Ole podgrzewał atmosferę niewybrednymi komentarzami, zaciskałem zęby i walczyłem do samej mety z Nielsenem w meczach ligowych. Stroniliśmy od siebie po incydencie w Chorzowie. Pielęgnowaliśmy w sobie syndrom zwycięzcy: ani ja ani Hans nie znosiliśmy przegrywać, a już do szewskiej pasji doprowadzała nas porażka z rodakiem! Coventry Bees i Oxford Cheetahs… Oba kluby w owym czasie miały wysokie aspiracje, więc napięcie budowane podczas spotkań Pszczół z Gepardami było gigantyczne. Ekipa Oxfordu była piekielnie mocna, nie tylko na własnym torze, więc robiłem wszystko, aby udowodnić, że Pszczoły potrafią zaatakować rywali… – wspomina Tommy.
Na Wyspach Knudsen przypominał… Polaka! Chodzi o jego wierność barwom Coventry. W tamtym okresie zmiany przynależności klubowej w Polsce należały do rzadkości. Tommy przez całą swoją karierę w Anglii bronił barw jednej ekipy: Coventry Bees. Debiutancki sezon na Wyspach spędził w przytulnej scenerii: jego partnerami w Coventry byli dwaj rodacy – Ole Olsen i Alf Busk. – Przybyłem do Anglii w 1978 roku. Założenie było takie, że przez trzy tygodnie mam się ścigać w biegach przeznaczonych dla młodych talentów. Po zawodach ligowych menedżer przyglądał się moim postępom. Miałem 16 lat, a rok później podpisałem już kontrakt z Coventry. Widocznie komuś musiałem wpaść w oko… – wspomina Knudsen.
Tommy nie miał wówczas jeszcze prawa jazdy, ale dzielnie wspierał go doświadczony rodak – Alf Busk, który podzielił się strzechą i czterema kołami z Knudsenem. – Alf był uczynny, podwoził mnie w każde miejsce. Posiadałem tylko jeden motocykl. Na większy park maszyn nie było widoków, gdyż nie dysponowałem pieniędzmi. A zresztą lubiłem wtedy żartować, że w busie Alfa Buska nie ma więcej miejsca niż na mój jeden motocykl! To był zupełnie nowy wymiar życia. Przyleciałem do Anglii, a wcześniej mieszkałem z rodzicami. Wiesz jak to jest, gdy mieszkasz z mamą i tatą… O nic się nie martwisz i wiedziesz rytmiczne życie. Z Alfem wiecznie byliśmy w trasie, zero oddechu, cały czas gdzieś pędziliśmy… Nawet kiedy nie mieliśmy zawodów, jechaliśmy do Birmingham albo do Wolverhampton, żeby obejrzeć w akcji inne drużyny – opowiada Tommy.
Speedway wypełniał im całe życie… – Banalna prawda: w tamtym okresie nie mieliśmy dziewczyn, więc całkowita atencja spoczywała na motocyklach. Myliśmy motocykle, ścigaliśmy się na bike’ach albo oglądaliśmy żużel. To naturalne dla zajawkowiczów… Warsztaty znajdowały się na Brandon Stadium, a mieszkanie Alfa było położone nie dalej niż pół mili od stadionu Pszczół, więc praktycznie non stop oddychaliśmy żużlem. Taki styl dominował przez ładnych kilka lat… – Knudsen wzdycha w stronę młodości.
W 1978 roku Coventry Bees sięgnęło po tytuł mistrzowski w British League. 36 ligowych pojedynków, 27 zwycięstw i 9 porażek. Pszczoły zgromadziły 54 punkty, tytuł wicemistrzowski przypadł zespołowi Belle Vue Aces Manchester (52 oczka), a trzecie miejsce zajęli Wikingowie z Hull (46 punktów). Tuż za podium uplasował się legendarny zespół Wimbledon Dons… Liga brytyjska (najwyższa dywizja) liczyła wówczas 19 drużyn, a w lidze National startowało 20 ekip! Ole Olsen – gwiazda Coventry, wygrał British League Riders’ Championship z 13 punktami…
Tommy miał arcytrudne zadanie, bo wkraczał do zespołu, który bronił mistrzowskiego tytułu. Owszem, Ole Olsen był liderem, ale chcąc obronić tytuł, wszystkie trybiki w ekipie Pszczół musiały działać niezawodnie. W 1979 roku indywidualne mistrzostwa ligi brytyjskiej wygrał „Tiger” John Louis broniący barw Ipswich Witches. Presja w mistrzowskiej ekipie z wolna narastała, gdyż w połowie sezonu poważnej kontuzji ręki i barku doznał Alan Molyneux. Uraz wykluczył jego powrót w sezonie 1979.
Knudsen radził sobie przyzwoicie. Tylko w jednym meczu ligowym nie zdobył punktu. Zdarzały się również perełki. W meczu z Sheffield Tigers, Tommy sięgnął po pierwszy komplet punktów z bonusami. Sezon ułożył się w taki sposób, że szlagierem stał się pojedynek Coventry Bees z Hull Vikings. Jednak zanim doszło do elektryzującego spotkania, Pszczoły rozegrały ważny pojedynek z Exeter Falcons. – Mogę się minimalnie mylić, ale tydzień przed hitowym spotkaniem z Hull, podejmowaliśmy bardzo solidny zespół Exeter Falcons. Musieliśmy ich pokonać, aby zachować cień szans na złoto. Pamiętam, że trup się gęsto ścielił… Leżałem trzy razy na torze. Zawsze za sprawą Czechosłowaka… Václav Verner ściął mnie z motocykla, a to czego nie zrobił Verner, poprawił jeszcze Aleš Dryml! Nie wiem czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie, Pragę podziwiam, Czechów lubię, więc w czym rzecz? Byłem potwornie poobijany w tym meczu! – wspomina Knudsen.
Pragę pokochał już jako komentator duńskiej telewizji, gdyż Tommy zakończył starty w SGP w 1996 roku, a zajmując 11. miejsce w cyklu nie awansował do elitarnej serii. Praska Markéta rozpoczęła romans z GP w 1997 roku. Do ósmego Chrisa Louisa Knudsenowi zabrakło 10 punktów. A w GP Challenge rozegranym 5 października 1996 roku w Pradze Tommy nie miał szczęścia, będąc wykluczonym już w pierwszej serii startów po akcji z Rinatem Mardanszinem… Niemniej stolicę Czech podziwia ze wszech miar… Knudsen pamięta, że w 1988 roku wygrał w Pradze dobrze obsadzony memoriał Luboša Tomička.
Pszczoły z Coventry pokonały Sokoły z Exeter, choć Tommy długo lizał rany. Przed najważniejszym meczem rozstrzygającym o tytule drużynowego mistrza Anglii, Knudsen był żądny rywalizacji. – Nie odczuwałem presji. Byłem młody i niepokorny. Chciałem wygrywać wyścigi. Pamiętam, że przed meczem z Hull Vikings spadł… śnieg! Tor był przemoczony, jazdę utrudniały płatki śniegu. W jednym z wyścigów wykluczono mnie, bo nie widziałem Ivana Maugera, w którego po prostu wjechałem! Jechałem na pełnym gazie, nic nie widziałem i trafiłem w Ivana. Zdobyłem 6 punktów w całych zawodach. Atmosfera była fantastyczna. Stadion pękał w szwach – wspomina Tommy.
Ekscytacja, stres, którego łaknie się będąc młodym człowiekiem. Knudsen spełniał marzenia… – Będąc młodym chłopakiem jeżdżącym na motocyklu z silnikiem o pojemności 50 centymetrów sześciennych, śniłem o jeździe w Anglii. Kiedy już dostałem się do składu Coventry, byłem wniebowzięty, bo mogłem nieźle żyć uprawiając żużel. Polska była wtedy zamknięta dla asów. Pamiętam, że ścigałem się w Polsce jako junior w sezonie 1979. Wjazd i wyjazd do Polski były wówczas bardzo utrudnione. To nie był miły świat… – podkreśla Tommy.
W meczu o tytuł pomiędzy Coventry a Hull wrzało, ale to Pszczoły wyszły zwycięsko z tej batalii: 42:36 (obowiązywała 13-biegowa tabela). Olsen (12), Shirra (7) i Knudsen (6) zdobyli najwięcej oczek dla Coventry. Dla Wikingów najwięcej punktów zdobył wielki Ivan Mauger (12). Drugim najskuteczniejszym Wikingiem z Hull był Bobby Beaton (11). Tuż po II wojnie światowej (1947-1949) żużlowcy z Hull jeździli jako Anioły. Od 1971 roku, czyli wznowienia działalności, drużyna z Hull nazywana była Wikingami.
Knudsen i jego ul pełen Pszczół pokonał Wikingów w dreszczowcu zamykającym sezon 1979. Rok później Tommy urósł do miana lidera ekipy Coventry, a na potwierdzenie tezy o rosnącym talencie dołożył złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Europy. 20 lipca 1980 roku w Pocking (Republika Federalna Niemiec) Tommy zgromadził 14 punktów. Pokonał takich asów jak: Tony Briggs, Dennis Sigalos, Erik Gundersen, Ari Koponen i Marek Kępa… W 1981 roku Tommy zachwycał na Wembley Stadium łowiąc brązowy medal IMŚ, a w Drużynowych Mistrzostwach Świata pomógł Duńczykom wywalczyć drugi złoty medal (Olching 1981, a wcześniej Landshut 1978). Kiedy Olsen odchodził z Pszczół po sezonie 1983, Tommy ugruntował pozycję nr 1 w zespole Coventry. Pszczoły sięgnęły po tytuł mistrzowski w latach 1987-1988. Kiedy drużyna Coventry powróciła na ligowy tron w 1987 roku, indywidualne mistrzostwa ligi brytyjskiej wygrał… a jakże, Hans Nielsen (14 punktów, Oxford). Rok później, gdy Pszczoły ponownie świętowały złoto, najlepszym solistą na Wyspach był Jan Osvald Pedersen (Cradley Heath). – Tommy był bardzo dobrym żużlowcem. Napędzała nas rywalizacja o miano numeru 1 w Coventry Bees. Korzystał z niej zespół, bo drużyna pięła się w górę. Klimat w ekipie Coventry był wówczas rewelacyjny – wspomina Knudsena Kelvin Martin Tatum, brązowy medalista IMŚ ’86 w Chorzowie.
W lidze brytyjskiej Tommy udowadniał swoją klasę sportową. W rywalizacji najlepszych reprezentacji na świecie, rosnąca w siłę Dania nie miała wielu przyjaciół. Perfekcjonizm kojarzy się z samotnością na szczycie. Kulminacja negatywnych emocji miała miejsce przed finałem DMŚ w Long Beach (USA) w 1985 roku. – Nie pamiętam dokładnie słów, jakie padły z ust Bobby’ego Schwartza, ale Amerykanie nie pałali do nas miłością. Chcieli za wszelką cenę zrzucić nas z tronu i nie przebierali w metodach wojny psychologicznej – zaśmiewa się Tommy.
Amerykanie wychodzili ze skóry, aby zakończyć duńską hegemonię. – Próbowali różnych trików. Byli tak naładowani emocjami, że zwycięstwo jeszcze bardziej nam smakowało. Zdobyłem najwięcej punktów w reprezentacji Danii w Long Beach (12), a Amerykanom zabrakło dwóch oczek, aby nas pokonać. To były super zawody! – triumfuje Knudsen. Dania – 37, USA – 35… Brytyjczycy i Szwedzi byli tłem. Kowboje jak niepyszni opuszczali park maszyn, choć Shawn Moran i Bobby Schwartz wyginali się na motocyklach niczym alpiniści wchodzący na Monte Paterno…
– Był moment, kiedy omal nie spanikowaliśmy, bo zamknięto nas w szatni. Nie dam sobie uciąć głowy, czy ktoś nas w niej zatrzasnął czy zaryglował drzwi, ale nie mogliśmy się wydostać z szatni w Long Beach! Jeśli tą akcję zaplanowali Amerykanie, to tym gorzej dla nich, bo wydostaliśmy się z szatni tak rozzłoszczeni, że ścigaliśmy się jak natchnieni! Afera z szatnią została nagłośniona przed duńskie media. Amerykanie przegrali batalię na torze i poza nim – podkreśla Tommy.
Media rozpieszczały duńskich żużlowców w latach osiemdziesiątych. Czy tytuły mistrzowskie Nickiego Pedersena w Grand Prix cokolwiek zmieniły w zakresie obecności speedwaya w prasie, radiu i TV? – Owszem, dzięki sportowym walorom Nickiego media znów zaczęły pisać i mówić o żużlu, lecz już nigdy na taką skalę, kiedy my ścigaliśmy się w latach 80-tych. Wówczas tytuły w największych gazetach pachniały metanolem… – zauważa Tommy.
Owszem, Knudsen brylował w DMŚ, błyszczał w lidze brytyjskiej, ale kontuzje eliminowały go z walki o najcenniejsze laury w IMŚ. Renmark, Australia, sezon 1989… Poważny uraz kręgosłupa. – To dość banalny upadek. Na wejściu w wiraż złapałem pas przyczepności, wyprostowało motocykl, zdołałem położyć maszynę i uderzyłem w bandę. Nie jechałem z dużą prędkością, gdy zetknąłem się z bandą, ale problem tkwił gdzie indziej. Banda była betonowa, przeznaczona do wyścigów pokiereszowanych aut… Nikt inny nie był zaangażowany w tą kraksę. To był mój błąd, że upadłem. W Renmark była dość zabawna nawierzchnia. Glinka o czerwonym zabarwieniu. Gdyby to był tor z normalną bandą, wstałbym jak gdyby nigdy nic, otrzepałbym się i pojechał w następnym wyścigu. To szaleństwo, nie powinno się rozgrywać zawodów na takich torach, ale wówczas wszyscy jeździliśmy na takich obiektach… – spogląda refleksyjnie Tommy.
Hm, na pozór banalne upadki przeważnie kończą się dramatem. – Gdy tylko uderzyłem w bandę, od razu wiedziałem, że z moim kręgosłupem nie jest dobrze. Poczułem potworny ból… Byłem przerażony. Jeszcze leżąc na torze w kasku, krzyczałem, że już więcej nie chcę się ścigać. Byłem przerażony, bo wizja paraliżu była bardzo realna – wyznaje Tommy.
Cóż było czynić? Na szczęście Knudsen trafił pod nóż dobrego chirurga z Adelajdy. – David Hall to znakomity chirurg. Po operacji, gdy tylko się obudziłem, David powiedział mi: masz sporo szczęścia, będziesz chodził, ale rdzeń kręgowy lekko ucierpiał. Jakby ktoś go drasnął… Wyglądało na to, że uderzenie sprawiło, że rdzeń został muśnięty. Doktor opisał to jakoby ktoś chciał przesunąć rdzeń i włożyć go do wąskiego kwadratowego opakowania. Poczułem ulgę: miałem farta, że rdzeń nie został poważnie uszkodzony, bo mógł być rozerwany. Całą noc biłem się z myślami: jaki to cud, że mogę chodzić. Może powinienem bardziej doceniać fakt, że mogę się włóczyć o sile własnych nóg? Czułem, że ktoś dał mi drugą szansę, aby wieść normalne życie. Postanowiłem spakować zabawki i odstawić speedway. Nie czułem się z tym źle. Zrozumiałem przestrogę – wyznaje Tommy.
Ku osłupieniu fachowców z branży, którzy wieszczyli finał sportowej przygody Knudsena, Tommy wrócił na tor pod koniec sezonu 1990. – Cieszyłem się, że los dał mi czas na przemyślenia. Poza światem sportu było naprawdę przyjemnie i miło. Doktor oglądając zdjęcia rentgenowskie po zrośnięciu się kręgów, wyznał, że z moim zdrowiem nie jest najgorzej. Skoro lekarz prowadzący był zaskoczony szybkim powrotem do zdrowia, uznałem, że warto jeszcze raz spróbować speedwaya… – ciągnęło wilka do lasu…
Na krótkiej emeryturze Knudsen grzebał w silnikach. – Pomagałem robić sprzęt dla zawodników Coventry. Któregoś dnia Charles Ochiltree (ówczesny promotor Pszczół) zadzwonił do mnie i zaczął żalić się, że zespół się okrutnie męczy. Wypytywał mnie o chęć powrotu do sportu. „Ach, wiesz co, Tommy, słyszałem, że rozważasz powrót na tor”… – Charles był mistrzem negocjacji. „Chętnie widziałbym cię w Pszczółkach”… Ochiltree uderzył w ten deseń. Nie od razu powiedziałem: tak, ale zacząłem głowić się czy aby nie warto wrócić do speedwaya – stwierdził Knudsen.
Początki były trudne, ale Tommy odjechał 6 imprez w 1990 roku, aby mieć średnią meczową braną pod uwagę w kontekście kolejnego sezonu. – Strach mnie oblatywał, ale z czasem nabrałem przekonania, że po kontuzji jestem jeszcze lepszym żużlowcem. Potrzebowałem przeskoku mentalnego, musiałem uśpić demony. Nieco zmieniłem styl jazdy. Wybrałem bardziej bezpieczny wariant. Byłem bardziej wyprostowany na motocyklu. Wyniki były zdumiewające. Awansowałem do finałów światowych w 1991, 1992 i 1994 roku! – uśmiecha się Knudsen.
Na skutek urazu po koszmarnym wypadku w Bradford w 1989 roku karierę zakończył Erik Gundersen. Z czasem ze szlaką pożegnał się Jan Osvald Pedersen. Ze starej gwardii został duet: Hans Nielsen i Tommy Knudsen. – Lata dziewięćdziesiąte były nową erą w żużlu. Zacząłem zmniejszać obciążenia startowe. Wolałem mieć bazę w Danii, ścigać się we Wrocławiu, w lidze niemieckiej i szwedzkiej. Pod koniec sezonu 1992 zrezygnowałem z występów w Coventry. Chciałem być bliżej dzieci i żony – tłumaczy Tommy.
Jak na ironię… w Coventry zastąpił go Hans Nielsen! – Hans szalał na Brandon Stadium, wciąż czuł się na siłach, aby walczyć o tytuły mistrzowskie i lubił być w ciągłym sztosie. Nie znosił przerw pomiędzy występami. Ja dla odmiany, nie chciałem już jeździć każdego wieczoru. Odkryłem, że nie umiem się odpowiednio zmotywować, jeżeli mam mnóstwo startów na przestrzeni jednego tygodnia. Po rezygnacji z występów w Coventry, mój kalendarz został wyraźnie odchudzony. Naliczyłem 50 imprez rocznie. To w zupełności wystarczy. Małżonka Brigitte rozkochała mnie w sobie. Wolałem spędzać wieczory w domowych pieleszach – podkreślał Tommy.
Dla fanów wrocławskiej Sparty-Aspro, Sparty-Polsat czy WTS-u Wrocław, Knudsen był niczym wiosna budząca się do życia. Niewielki bus prowadzony przez Tommy’ego, zawsze chętnego do rozdawania autografów kojarzony był z niezbędną dozą spokoju. Już w 1992 roku Knudsen pokazał, że jest cenionym nabytkiem wrocławian. Siódme miejsce w lidze było syndromem aklimatyzacji. Kiedy już Tommy zadomowił się w górach wysokich i okopał w bazie, zaczął pokazywać klasę sportową. Fani z Wrocławia byli zachwycani jego stonowanym, acz pogodnym nastawieniem. Bywało, że przyjeżdżał na najważniejsze mecze z całym rodzinnym anturażem: małżonką i dwójką dzieci. Zrelaksowany, skupiony na ściganiu, ale nie epatował energią przed i po zawodach. Traktował speedway bardzo profesjonalnie, lecz z należnym dystansem. – Wrocław to wspaniały rozdział w mojej karierze. Czułem się jakbym odżył na nowo w barwach Sparty. Ambitny zespół, pełen energii trener Ryszard Nieścieruk, wysokie aspiracje. Wzorowa wrocławska opieka… Zawsze kochałem ścigać się dla Coventry Bees. Bałem się stamtąd ruszać, bo może nikt inny by mnie nie zechciał? Dbano o mnie w Coventry, więc byłem wierny. Z perspektywy czasu myślę, że powinienem być bardziej otwarty na inne opcje, bo jazda na różnych torach, w innym środowisku, dałaby mi większy wachlarz doświadczeń. Kiedy jest ci dobrze, wpadasz w swoistą pułapkę. Nie chcesz się ruszać z bezpiecznej pozycji. A był czas, kiedy na krótkich torach zupełnie sobie nie radziłem, więc może powinienem być większą powsinogą? – zastanawia się Tommy.
Dziś odnosi sukcesy na nowym polu – bardzo wymagającym, bo być deweloperem to dość trudny kawałek chleba. Inny rodzaj ryzyka aniżeli to podejmowane przez lata na torze. Tylko kości mniej bolą. Bardziej cierpi układ nerwowy aniżeli stawy i kości… – Odnajduję się w nowym świecie. Działam na terenie Danii. Nie nosi mnie po całym globie. Chcę zaznać spokoju, a środków na życie mi nie brakuje. Nie łaknę adrenaliny – tłumaczy Tommy.
W cyklu GP Duńczyk startował przez dwa lata. – Miałem pecha. Mój „domowy” tor we Wrocławiu otwierał batalię o tytuł mistrza świata w 1995 roku. Cóż z tego, skoro zaliczyłem upadek. Po części padłem ofiarą modnego wówczas wynalazku: stosowałem pełne przednie koła jak Simon Wigg. Szósty wyścig dnia: Marvyn Cox w czerwonym kasku, Mikael Karlsson w niebieskim, Gary Havelock w białym, a ja z czwartego pola w żółtym. Dostałem solidną szprycę od Gary’ego na pierwszym wirażu, nie opanowałem bike’a i… marzenia o dobrym wyniku prysły. Cóż za pożytek ze znajomości toru? Żaden. Żałuję tego eksperymentu, bo w normalnych warunkach szpryca przeleciałaby przez szprychy i mógłbym dalej walczyć… Ceną za „ubarwienie” przedniego koła były złamane żebra i przebite płuco – wspomina Duńczyk.
Kontuzja wyeliminowała Tommy’ego z kolejnej rundy (GP Austrii w Wiener-Neustadt wygrał Billy Hamill), ale gdy wrócił na tor, wprost imponował formą! Wygrał GP Niemiec w Abensbergu oraz GP Szwecji w Linköping. – Pomimo świetnych wyników, walczyłem ze sprzętem. To była era „leżaków”. Anton Nischler przygotowywał mi takie jednostki, które były zbyt mocne na krótkie tory i męczyłem się. Używałem wtedy silników na długie tory. Mógłbym próbować sił na long tracku! – uśmiecha się Tommy.
Pomimo komplikacji z doborem jednostek napędowych, Knudsen ścigał się olśniewająco 18 maja 1996 roku w pierwszej rundzie GP we Wrocławiu. Odżyły nadzieje na mistrzowski tytuł. W finale A Tommy pokonał Rickardssona, Nielsena i Hamilla. Wszystko szło jak po maśle aż do finału GP Włoch w Lonigo. 1 czerwca nie był Dniem Dziecka dla Knudsena. – Złamałem obojczyk w finale A w Lonigo. Do kolejnych zawodów GP w Pocking był ponad miesiąc, więc miałem nadzieję, że zaleczę kontuzję. Przeszedłem operację barku, ale miałem pecha, bo chirurg wstawił złą płytkę, która pękła zanim wsiadłem na motocykl. Pora na drugą operację. Tym razem płytka była właściwa, ale zbyt luźno ją „zamontowano” w moim ciele… Chirurg, który wykonał obie operacje nie posiadał dużego doświadczenia. Dopiero za trzecim razem trafiłem na świetnego specjalistę, który poskładał mi obojczyk. Niestety musiałem mieć przeszczep skóry… Straciłem dwie rundy GP (Pocking i Linköping). Wróciłem z opłakanym skutkiem na zawody na Hackney i w Vojens… Zabrakło szczęścia – przyznaje ze smutkiem Knudsen.
Podczas GP Challenge w Pradze w 1996 roku Tommy nie ukończył choćby jednego wyścigu. Słynne opony bez nacięć królowały na Markecie. Znów odezwał się obojczyk… – Miałem serdecznie dosyć żużla. Wahałem się czy nie zakończyć na dobre kariery, ale postanowiłem, że sezon 1997 będzie moim ostatnim na szlace. Nie żałuję, bo wygrałem rozgrywki ligowe ze Spartą Wrocław, Holstebro i Diedenbergen. W Drużynowych Mistrzostwach Świata sięgnąłem po złoto wraz z Hansem Nielsenem na torze w Pile, więc uważam, że godnie pożegnałem się ze speedwayem – podsumowuje swoje starty Tommy.
Czy bywają dni, kiedy Knudsena strzyka w okolicach kręgosłupa? – Naturalnie. Nie mogę narzekać, bo zdobyłem mnóstwo medali, ale trochę mi przykro, że kontuzje mnie nie omijały. A kręgosłup uszkodzony w Australii daje mi się we znaki szczególnie w chłodniejsze, jesienne dni… Na szczęście mam rodzinę, która otacza mnie gigantycznym ciepłem, a familia to podstawa dobrego samopoczucia, nieprawdaż? – kończy swój wywód Tommy Knudsen. I nie sposób się z nim nie zgodzić…
Tomasz Lorek
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!