„Promienie jesiennego słońca z wolna przewiercały się przez kostkę masła, czajnik i chlebak. Zatrzymały się ponad rondlem, ominęły garnek i przycupnęły przy drewnianym blacie stołu”. Tym zdaniem rozpoczyna swój felieton Tomasz Lorek.
Promienie jesiennego słońca z wolna przewiercały się przez kostkę masła, czajnik i chlebak. Zatrzymały się ponad rondlem, ominęły garnek i przycupnęły przy drewnianym blacie stołu. Niby zwyczajna kuchnia, a jednak osobliwa. Tuż za lekko przybrudzonym kubkiem kawy widniał napis na ścianie, na który Walijczyk z Port Talbot – Freddie Williams i jego małżonka Pat często zerkali. „Nie ukrywaj talentów. Nie wstydź się ich. One po coś są dane. Cóż za pożytek z zegarka słonecznego usytuowanego w cieniu? – rzekł przed laty wynalazca piorunochronu, Amerykanin Benjamin Franklin. Złota myśl Franklina zauroczyła umysł Williamsa, dwukrotnego indywidualnego mistrza świata na żużlu. „W moich czasach było wielu bardziej utalentowanych żużlowców ode mnie. Dziwię się ludziom, którzy nazywali mnie cudownym dzieckiem speedwaya. Owszem, miałem sporo szczęścia wygrywając finały IMŚ na Wembley w 1950 oraz 1953 roku, ale nigdy nie ośmieliłbym nazwać siebie fantastycznym zawodnikiem. Niebiosa nie podarowały mi w kołysce talentu do jazdy na motocyklu” – mówił Freddie Williams, który spędził 10 lat w barwach Wembley Lions. Kiedy Freddie był u szczytu sportowych możliwości, na mecze ligowe Lwów z Wembley przychodziło circa 45 – 50 000 widzów. Po II wojnie światowej naród Wyspiarzy tęsknił za rozrywką, a speedway idealnie wpisywał się w potrzeby Brytyjczyków.
Ileż mądrości jest w owej myśli Franklina…! Freddie i jego ukochana Pat wiedzieli jak trudno odnieść sukces w sporcie. W familii Williamsów sport zawsze zajmował szczególne miejsce. Hippika, łyżwiarstwo figurowe, golf, futbol, motocykle… Jednak Freddie doskonale wiedział jak krucha i ulotna jest sława sportowca, dlatego wspólnie z małżonką Pat wpadli na pomysł, aby myśl Benjamina Franklina nakreślić na kuchennej ścianie. Ona nie szpeciła murów, skądże… W chwilach słabości, kłótni z promotorami o wypłatę lub podwyżkę, problemów sprzętowych z Rotraxem JAP-em czy obniżki formy, słowa Franklina dodawały Williamsowi motywacji.
Freddie był old schoolowym mistrzem świata, który potrafił pojechać do młodego adepta mieszkającego w odległym zakątku Anglii, aby wyjaśnić mu jak należy układać nogę na haku podczas jazdy na wirażu… I mocno zdziwił się kiedy zaproszono go do Cardiff w 2012 roku. Czegóż promotor Speedway GP może chcieć od przebrzmiałej i zapomnianej walijskiej gwiazdy i po cóż, u licha, przerywać czcigodną starość na rzecz decybeli? Przecież o niebo przyjemniej jest oglądać urocze pejzaże i zatapiać wzrok we wzgórzach aniżeli wdychać spaliny w katakumbach stadionu w Cardiff…
Adam Skórnicki, który w przeddzień GP Wielkiej Brytanii’2012, wespół z Jasonem Lyonsem wędrował po porośniętych trawą wałach stadionu Oak Tree Arena i zbierał pieniążki dla kontuzjowanych zawodników, uśmiechnął się na wieść, że Freddie Williams nawiedzi stadion w Cardiff. Dla „Skóry”, żądnego wiedzy o starym, dziewiczym speedwayu, możliwość spotkania dwukrotnego złotego medalisty IMŚ, była przeogromnym zaszczytem. Adam był wniebowzięty, gdy okazało się, że 25 sierpnia 2012 roku Freddie Williams wręczy trofeum dla zwycięzcy GP Wielkiej Brytanii w Cardiff. Wytrawni brytyjscy reporterzy piszący od lat o żużlu i pamiętający czasy kiedy Freddie był aktywnym zawodnikiem, nie mogli oderwać wzroku od Walijczyka. Williams żonglował żartami, opowiadał urocze anegdoty, a żurnaliści nie mogli nadziwić się, że Freddie lubi dzielić się sprośnymi dowcipami. „Panowie, gdy będziecie w moim wieku i będziecie czuli zapach nadciągającej trumny, też będziecie gnuśnieć w kawałach o sprośnej treści. To proste: człowiek przed śmiercią lubi przywoływać wesołe momenty ze swojego życia. Tęsknię za wyuzdanym seksem, święty nigdy nie byłem, więc czemu mam o tym milczeć, skoro to sprawiało mi frajdę?” – rechotał Freddie. Wywróżył sobie rychłą agonię, bo 25 sierpnia 2012 roku doprowadzał do łez Marka Webbera, znakomitego kierowcę wyścigowego F1 oraz trzykrotnego solowego króla speedwaya – Jasona Crumpa, a 20 stycznia 2013 roku Freddie pożegnał ziemski padół…
Williams przeszedł samego siebie, kiedy porównywał czasy, w których błyszczał na torze do dzisiejszego żużla. „Spójrzcie jak speedway zszedł na psy. Kiedy po raz drugi sięgnąłem po światowy prymat i 17 września 1953 roku na Wembley pokonałem Anglika Splita Watermana i Nowozelandczyka Geoffa Mardona, puchar wręczał mi sam sir Edmund Hillary, zdobywca Czomolungmy. Wspaniały człowiek, który wówczas był na ustach całego globu. Zobaczcie jak nisko upadliśmy… Dziś podstarzały Freddie Williams, którego zna kilku świrów z okolic Port Talbot i jego własna rodzina, wręcza puchar Australijczykowi Chrisowi Holderowi – zwycięzcy zawodów żużlowych w Cardiff. Oj, spadliśmy do podziemi z tym naszym kochanym speedwayem” – mówił uwielbiający sarkazm Freddie Williams.
Na pogrzeb Williamsa przybyło około 150 osób. Bert Harkins, jego serdeczny przyjaciel, świetny żużlowiec rodem ze Szkocji, przywiózł oryginalny plastron Wembley Lions z numerem 1 i położył go na trumnie… Jakiś uroczy hobbysta przywiózł na przyczepce motocykl Rotrax JAP, na którym przed laty śmigał Freddie… Trumnę ze zwłokami Williamsa wnoszono na katafalk przy dźwiękach „Entry of the Gladiators” wedle kompozycji Czechosłowaka Juliusa Fućika. Ta przepiękna melodia dziś często wykonywana przez Andre Rieu była hymnem granym podczas prezentacji żużlowców Wembley Lions. Bosko, klimat żużla w Anglii jest czarujący i niepowtarzalny…
Rekord Williamsa przetrwał do 2018 roku. Wówczas Tai Woffinden poprawił osiągnięcie Freddiego Williamsa oraz Petera Cravena i został pierwszym brytyjskim żużlowcem, który zdobył trzeci złoty krążek indywidualnych mistrzostw świata. Freddiego nie irytowały tatuaże zdobiące ciało Woffy’ego, gdyż Williams zawsze podziwiał i lubił osoby, które nie mają problemów z wyrażaniem swoich emocji. Malcolm Simmons, srebrny medalista IMŚ z finału w Chorzowie (1976), nigdy nie ukrywał, że cielesne ozdóbki Taia odrażały go, ale miał prawo tak twierdzić nie znając tła i nie myszkując w wyobraźni szalonego jegomościa ze Scunthorpe… Tai udowodnił, że speedway, pomimo kryzysu, potrafi zachwycać widzów. Sprzedaż biografii Woffy’ego na bardzo trudnym, wymagającym, przebogatym w pozycje literackie brytyjskim rynku, przerosła najśmielsze oczekiwania. Dlaczego? Woffy nie pozuje, nie udaje, w intrygujący sposób pokazuje złożoność struktury współczesnego profesjonalnego żużlowca. Umiejętność, jakże rzadka u białych ludzi, gry na didgeridoo (ktokolwiek był w Australii i odwiedził plemię Aborygenów – Tjapukai – wie jak arcytrudną sztuką jest gra na tym instrumencie muzycznym) uczyniła go niepospolitą jednostką ścigającą się na żużlówce. Co więcej, kiedy w stolicy Andory – Andorra la Vella – zapadł zmrok podczas gali FIM Awards w 2018 roku – Tai szczerze opowiedział o tym jak stojąc na podium SGP rozmawia z nieżyjącym tatą Robem… „Nigdy nie dowiem się czy Rob mnie słyszy, ale przechowuję skrawek nadziei, że tata słyszy mój szept, gdy próbuję nawiązać z nim nić konwersacji” – Tai sięga daleko poza horyzont.
To kapitalny ambasador żużla. W Andorze Woffy nie musiał odwiedzać muzeum poświęconego legendarnym kierowcom wyścigowym takim jak Alberto Ascari, Graham Hill, Niki Lauda, James Hunt, Emerson Fittipaldi, Juan Manuel Fangio, Michael Schumacher czy Ayrton Senna, aby z pamięci wyrecytować słynną maksymę brazylijskiego geniusza F1 – trzykrotnego championa. „Prawdy o sobie samym dowiadujemy się przeżywając najtrudniejsze chwile w życiu. Gdyby nie one, nie wyzwolilibyśmy z wnętrza, tego co w nas najcenniejsze” – zwykł mawiać król Senna, arcymistrz jazdy w deszczu po ulicach Monte Carlo i sześciokrotny triumfator GP Monako. Krocząc dalej, Tai dotyka znakomitego motocyklistę – Barry’ego Sheene’a, który dwukrotnie sięgał po tytuł mistrza świata w wyścigach szosowych, balował z George’em Harrisonem – gitarzystą The Beatles, lecz na torze był nieprzejednany i nieustępliwy. „Nie czekaj aż statek podpłynie do brzegu. Wskocz do wody, wejdź na pokład i zmierz się z bestią (czytaj przeznaczeniem)” – mawiał Barry. Ten sam Sheene, który w 1977 roku potrafił namalować na pitboardzie komunikat dla serdecznego kolegi – Steve’a Parrisha – o treści: „dodaj gazu, koniobijco”, co zaowocowało upadkiem Parrisha na następnym okrążeniu…
Tenże sam Sheene, który grał chuligana w operze „Tosca” Giacomo Pucciniego i mawiał, że jego ulubioną częścią rehabilitacji po kontuzjach jest zaciągnięcie i przewrócenie jak największej liczby kobiecych nóg do łoża…
Charyzma toruje drogę do wieczności i nieśmiertelności. Czasy rock & rolla niestety minęły, ale dwaj ostatni mistrzowie świata na żużlu (Tai & Bartosz) robią użytek z nieprzeciętnego stylu bycia i niegasnącej pasji. Z jednej strony środowisko ujada i utyskuje, że żużel tonie w zapaści i jest w tym trochę prawdy. W teorii i wedle statystyków, speedway wcale nie ma się tak źle, skoro ten sport jest uprawiany w 28 krajach na świecie. Ponadto w dobie przemęczenia ludzkości bodźcami wszelakiej maści, należy docenić wysiłek Taia Woffindena i Bartosza Zmarzlika. Woffy nie ma problemu, aby dzięki swoim talentom, niesztampowym działaniom i zachowaniom wygospodarować sobie okienko w BBC Breakfast, co jest kosmicznym i chwalebnym osiągnięciem zważywszy na szeroki wachlarz gwiazd sportu w Anglii. Umówmy się: Woffy ma trudnych rywali, bo walczy z sześciokrotnym królem F1 – Lewisem Hamiltonem, gwiazdami futbolu, krykieta, rugby, kolarstwa torowego, boksu i lekkiej atletyki. A widz angielski ma dość wysublimowany gust i niełatwo go czymś zachwycić. Wszak prawie wszystko już było… Gigantyczna, by nie rzec rewelacyjna sprzedaż biografii Woffindena, świadczy o tym, że Tai jest nietuzinkową postacią i trafił w niszę na rynku wydawniczym. Potrafi oczarować nawet ludzi, którzy nigdy nie zawitali na stadion żużlowy. A takie talenty należy pielęgnować. Speedway łaknie takich mistrzów jak Tai niczym kania dżdżu…
Bartosz Zmarzlik też potrafi rozczulić osoby, które dzięki niemu po raz pierwszy usłyszały, że istnieje taki sport jak speedway. Ileż piękna posiada w sobie chłopak urodzony w Szczecinie… Zmarzlik uwielbia naturalność, nikogo nie udaje, nikogo nie naśladuje, tylko pielęgnuje ważną cechę: szanuje ludzi i potrafi słuchać… „Nawet, gdy zasypiam, dalej cisnę te okrążenia i ciągle jadę” – rzekł indywidualny mistrz świata na żużlu’2019 na czerwonym dywanie w hotelu Double Tree by Hilton podczas ogłaszania wyników plebiscytu Polsatu i Przeglądu Sportowego.
90% snów o speedwayu… Ludzie doceniają trud i wysiłek Bartosza, bo pęd za codziennymi obowiązkami sprawił, że zdarza nam się zapominać o czymś tak uwodzicielsko uroczym jak pasja. A Bartosz ją posiada w nadmiarze. Rodzina, ogromny szacunek dla mamy i taty, babci, brata, ukochanej Sandry i zdrowy rozsądek – to buduje najbardziej popularnego sportowca w Polsce w 2019 roku. Zmarzlik nie zawaha się jeżeli pojawi się możliwość złożenia wizyty w Brackley i przyjrzenia się z bliska pracy inżynierów tworzących magię Formuły 1. Być w siedzibie Mercedesa i zobaczyć jak powstają podzespoły bolidu – bajka, więc Bartosz zabiera brata pod pachę i gnają na Wyspy. Bartosz chłonie wiedzę, a z drugiej strony Paweł Zmarzlik daje mu kapitalną odskocznię i zapobiega znużeniu żużlem. To oczywiste, że Bartosza piekielnie jara i kręci to jak Jeffrey Herlings, Toni Cairoli, Tim Gajser i Jorge Prado latają na motocrossie, ale młodszy ze Zmarzlików chętnie posłucha też o pustyni pod Dubajem, życiu w Andorze czy pogmatwanych losach króla F1 z 1992 roku – Brytyjczyka Nigela Mansella. Włochy, Hiszpania, trasy rowerowe, trial, Moto GP, kulinaria – niuanse technologiczne są arcyciekawe i pożądane przez Bartosza, ale mistrz świata nie zamyka się na sportowe rewiry. Polak imponuje niegasnącym optymizmem i żądzą penetrowania świata. Wizyta w Monte Carlo to również spokój i cisza podczas spaceru w ogrodzie japońskim. Nie samym salonem samochodowym i motocrossem człowiek żyje.
Bartosz ujmuje grzecznością. Umie zarządzać swoim czasem. Sam Sunderland, lis pustyni i arcymistrz jazdy w wymagającym terenie, któremu niestraszna tajga, stepy i wydmy, od początku przypadł Zmarzlikowi do gustu. Anglik z Southampton walczył jak lew o tytuł mistrza świata (FIM Cross-Country Rallies world champion) i dopiął swego. Przejażdżka samochodem i udział w zdjęciach promujących sporty motocyklowe były kopalnią wiedzy dla Polaka. Sunderland był zachwycony Zmarzlikiem, bo sam przed laty, gdy jako junior uprawiał motocross, korzystał z dobrodziejstwa sponsorów zakochanych w speedwayu (Meridian Lifts). Bartka ciekawiło wszystko: od nowinek sprzętowych poprzez rozmaite aspekty życia w Dubaju i Andorze po obyczajowe opowieści. A Sunderland, jak przystało na mistrza świata w ekstremalnym sporcie, uwielbia kiedy jego dobrotliwa dusza przypomina o rogatych elementach… Sam Sunderland kumpluje się z gwiazdą F1 – kierowcą w zespole Renault, Australijczykiem z Perth o włoskich korzeniach – Danielem Ricciardo. Skutecznie namówił Ricciardo do jazdy na quadach, do skydivingu i skoku na bungee, co zniesmaczyło szefa zespołu Red Bull Racing (Daniel uprzednio jeździł w barwach tego teamu) – Christiana Hornera. „Nie psuj mojego kierowcy! Co się stanie, jeżeli w efekcie waszych wygłupów Daniel odniesie kontuzję?” – perorował wściekły Horner. „Nie dbam o to, nie wygrażaj mi, przecież ty mi nie płacisz za kontrakt” – rechotał Sam Sunderland.
Żużel stoi na zakręcie, bo wciąż daleko mu do komercyjnej potęgi Moto GP i motocrossu, lecz z drugiej strony dostaje niepowtarzalną szansę, aby wydostać się z zaklętego kręgu. Wbrew temu, co mówią krytycy, koncern BSI/IMG wiele uczynił dla dobra speedwaya. Najtrudniej zmienia się mapę mózgu… Dziś środowisko zapomniało o tym, że John Postlethwaite i jego eskadra wykonała rewolucyjny skok przenosząc GP Wielkiej Brytanii z kultowego stadionu w Brandon nieopodal Coventry do Cardiff. Któż przed erą BSI/IMG marzył o tym, aby eksperymentować i zrealizować ambitne plany o żużlu na dużych obiektach? Łatwo krytykować, ale Speedway GP wróciło do kolebki: mistrzostwa świata zagościły w Auckland i Melbourne. Friends Arena w Sztokholmie otwierała podwoje dla speedwaya. Stadion Parken w Kopenhadze podziwiał kunszt genialnego Darcy’ego Warda. Hans Andersen i Nicki Pedersen zagrali znakomicie jak rasowi aktorzy pędząc przez uliczki duńskiej stolicy na klimatycznych rowerach z wielkim koszem nad przednim błotnikiem. Tak się zabijali za biletami na GP Danii, że doszło do kontrolowanej kolizji…
Speedway dźwiga w sobie mnóstwo rezerw. Woffinden i Zmarzlik, choć różnią się charakterami, przyciągają do żużla nowe twarze i przesuwają ognisko kibicowskiej uwagi poza Champions League, skocznię narciarską, bokserski ring i tor, na którym śmigają bolidy F1. Nie ma jednoznacznej recepty na sukces w świecie sportowego marketingu. Speedway, o ile będzie odważny, acz racjonalnie myślący, przeprowadzi umiejętną ofensywę, bo ludzkość zdradza oznaki zmęczenia ładnymi, wyuczonymi formułkami wyklepywanymi przez gwiazdy sportu od Patagonię po Christchurch. Reporter pracujący dla jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce był zauroczony stylem w jakim Zmarzlik podjął go dzień po balu mistrzów sportu w Warszawie. „Wspaniała rodzinka. Motocykliści to ciekawi ludzie. Rozmawia się z nimi inaczej niż z piłkarzami. Piłkarze tak dobrze nie mówią” – rzekł publicysta i reporter pracując nad materiałem do głównego wydania dziennika. Zmarzlik nie zapomina o tym jak istotnym fundamentem jest rodzina i kultywowanie pasji. Najbliżsi dali mu mnóstwo ciepła, a i on doskonale czuje jak ważni są dla niego ludzie, którzy kochają go miłością pierwszą. I być może nadchodzą czasy, gdy widownia telewizyjna zapragnie oglądać prawdziwych sportowców, którzy nie udają i są na tym poziomie komercyjnej wolności, że nie muszą nisko kłaniać się w pas możnowładcom.
W Belgii pięciokrotnie sportowcem roku wybrano wybitnego przedstawiciela sportów motocyklowych – dziesięciokrotnego mistrza świata w motocrossie: magicznego Stefana Evertsa. Pokonywał w głosowaniu kibiców gwiazdy futbolu, kolarstwa, tenisa. Stefan Everts udowodnił, że można i warto powalczyć o dusze fanów sportu. Jego tata Harry Everts też zdobywał złote medale mistrzostw świata w motocrossie. Harry czterokrotnie został królem fruwania nad hopami. Rodzina: klucz do sukcesu na wielu polach.
Bartosz Zmarzlik doskonale rozumie, że walka o kibica żużlowego to wieczna i nieustająca wspinaczka o duszę człowieka. To, co jest w nim fascynujące: Bartoszowi zależy na tym, aby być dobrym człowiekiem. O planach woli nie mówić. Preferuje skryć je w zakamarkach duszy i realizować marzenia. Jest wrażliwy na ludzką krzywdę i wie, że warto pomagać będącym w potrzebie (vide Darcy Ward), bo takie wartości wyniósł z domu. Familia daje mu ogrom entuzjazmu i wzmacnia poczucie wspólnoty. Nawet będąc w Monte Carlo, Bartosz przeżywał, że rodzice są na zasłużonych wakacjach w Tajlandii i martwił się o ich bezpieczeństwo. Babcia Zosia kibicuje Bartoszowi z domowego zacisza. To przepiękne połączenie różnych pokoleń. Ot, stara to prawda, że pasja i chęć rozwoju zaprowadzą cię na szczyty jeżeli czujesz podmuch wrażliwości od najbliższych. Kiedy Toninho Lindbaeck po zakończeniu sezonu 2018 wyznał, że najlepszym żużlowcem globu w wymiarze talentu, który otrzymał od niebios w kołysce jest Bartosz Zmarzlik, serce mogło pęknąć. Rio Rocket, była gwiazda Poole Pirates, szczerze wyznał, że najbardziej utalentowanym żużlowcem globu jest Bartosz, ale cóż z tego, skoro w kartotece jako mistrz świata widniał Tai Woffinden? W sporcie jeszcze trudniej o sukces kiedy twoi koledzy po fachu przekonują cię, że jesteś namaszczony i dotknął cię palec Boży, a mimo to, złoty medal cię omija. Przeto teraz, z Bartosza zejdzie niewidzialna, acz uwierająca presja. Został mistrzem świata, tak jak sobie wymarzył… Słowa Lindbaecka znalazły potwierdzenie na toruńskiej MotoArenie w październiku 2019 roku…
Nie ma nic zdrożnego w tym, że Woffy mówi wszem i wobec o chęci sięgnięcia po siedem złotych krążków Speedway GP. Sportowiec o ogromnych aspiracjach nie może przepraszać, że oddycha i nie powinien wstydzić się ambitnych planów. Przecież gdyby Woffy po złotym sezonie 2018 powiedział, że jego marzeniem jest ósme miejsce w SGP’2019, to byłoby to wbrew duchowi sportu. Roger Federer, Rafa Nadal i Novak Djoković przylatując do Melbourne nie mówią dziennikarzom, że marzą o odpadnięciu w ćwierćfinale Aussie Open. Każdy chce wygrywać. Wybitni sportowcy muszą pielęgnować w sobie dozę zdrowej arogancji. Gdyby jej nie posiadali, niczego by nie osiągnęli.
Speedway ma wymarzonych mistrzów świata, których warto promować od Argentyny po Nową Zelandię. Nowy promotor mistrzostw świata, który będzie troszczył się o rozwój SGP od 2022 roku, stoi przed arcytrudnym zadaniem. Życzę ambitnej ekipie Discovery, aby na żużel w Kuala Lumpur, Szanghaju, Bratysławie, El Calafate i Singapurze przychodziły takie tłumy jak na gitarę Jimmy’ego Page’a i wokal Roberta Planta w czasach świetności Led Zeppelin. Jeżeli speedway zdobędzie nowe rynki, my – uzależnieni od metanolu – będziemy szczęśliwi. Jednakowoż, podczas snucia dalekosiężnych planów i realizacji celów, zalecam czasami wsłuchać się w myśl, która przed dekadą zakiełkowała w głowie Adama Skórnickiego, legendy Wolverhampton Wolves… „Cosik mnie się wydawa, Tomaszu, że przez najbliższe 30 lat ten nasz speedway nie ma szans, aby być jak NBA…” – rzekł Adam. Pachnie mi myślą Benjamina Franklina widniejącą w kuchni Freddie Williamsa. Zaglądajmy czasem do kuchni. Naprawdę warto…
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!