Każdy młody chłopak, gdy dosiada pierwszej małej motorynki, marzy żeby zostać mistrzem świata i żeby dokonać tego w niezapomnianym stylu. Najlepiej by było, aby na słynnym stadionie i przy komplecie publiczności dokopać starym tuzom i wygrać w najbardziej spektakularny sposób. Ta sztuka udaje się nielicznym. Bruce Penhall jest jednym z nich.
Finał indywidualnych mistrzostw świata na Wembley w 1981 roku miał wymiar symboliczny. Był to ostatni finał na słynnym Empire Stadion, na którym rozegrano najwięcej finałów światowych w historii. Był to początek nowej dekady, która była przełomowa w świecie show biznesu, sportu i kultury masowej. Wielkie zmiany zachodziły również i w świecie żużla, który stawał się coraz mniej czarno-biały, a bardziej kolorowy. W tym właśnie okresie nastąpiła największa rewolucja w tym co najważniejsze w żużlu – w technice jazdy. Rewolucji dokonywali amerykańscy zawodnicy, którzy na przełomie lat 70. i 80. w niespotykanej dotąd liczbie przyjeżdżali ścigać się na Stary Kontynent.
Pierwszym, który dał sygnał do ataku był Scott Autrey, który zadebiutował na Wyspach Brytyjskich w 1974 roku. W ślad za prawdziwym kowbojem, który po karierze żużlowca hodował bydło i zaganiał je helikopterem, byli bracia Moranowie, Denis Sigalos i Bruce Penhall. Kelly Moran, starszy z braci, był tym pierwszym szalonym kowbojem, ale na motocyklu. Był facetem, który zrewolucjonizował jazdę na żużlu. Chłodny i do bólu wycyrklowany brytyjski styl jazdy prezentowany przez choćby Ivana Maugera, Johna Davisa, czy Gordona Kenneta, Moran zastąpił „gorączką na motocyklu”, czyli wierceniem się na siodełku i przechylaniem we wszystkie strony. Te wygibasy szybko nazwano w fachowy sposób – balansem na motocyklu i taką też ksywę dostał Moran – King of Balance. Jazda „Króla balansu” była zupełnym złamaniem standardów, bo nawet najbardziej szaleni, ostrzy i ofensywni zawodnicy lat 70. jak Ole Olsen, Anders Michanek, czy nasz Józek Jarmuła nie burzyli aż w takim stopniu przyjętych konwenansów w prowadzeniu motocykla. Dlatego przez dziesiątki lat królował styl oparty na dyscyplinie zachowania prostej sylwetki. Styl w którym nie było mowy o wieszaniu się na siodełku i przechylaniu się do granic absurdu w lewą stronę, aż pojawił się renegat z krwi i kości – Kelly Moran.
Jellyman był gościem, który ponad wszelkie medale, tytuły i pieniądze stawiał inne wartości – radość chwili, przyjaźnie i dobrą zabawę na motocyklu. Dlatego nigdy nie zmienił podejścia do życia i dlatego nigdy nie zmienił swojego stylu jazdy na mniej szalony, ale za to bardziej efektywny. Idealnym połączeniem szalonego Morana z jeździecką klasyką był jego następca, Bruce Penhall. Bruce był kolejnym kowbojem, który w drugiej połowie lat 70. przyjechał ze słoneczniej Kalifornii do zimnej, deszczowej Wielkiej Brytanii produkować żużel jakiego dotąd nie oglądano. W 1975 roku w katastrofie lotniczej stracił oboje rodziców. Miał wtedy zaledwie 18 lat. Przysiągł sobie, że w hołdzie dla nich zostanie kiedyś mistrzem świata. Był sierotą z bogatego domu, ale mimo młodego wieku, możliwości finansowych i uciech z życia, Penhall szalony był tylko na motocyklu. Poza torem był niezwykle odpowiedzialnym, zorganizowanym i dojrzałym człowiekiem.
Materiał, który dzisiaj prezentujemy pochodzi z finału indywidualnych mistrzostw świata w 1981 roku. Przed zawodami Bruce Penhall był gorącym kandydatem do tytułu mistrzowskiego. Miał najwyższą średnią w lidze, produkował bajeczny żużel, był uwielbiany przez fanów, miał niezliczoną ilość wypicowanych na błysk Weslaków, kolorowe skóry i hollywoodzki uśmiech. Rok wcześniej na Ullevi ograł go Michael Lee – cudowne dziecko brytyjskiego żużla. Na twardym i niebotycznie śliskim szwedzkim torze wystarczył jeden moment nieuwagi Penhalla i Lee wejściem pod lewy łokieć Bruce’a pozbawił go złota. Ten rok miał należeć do niego. – Wiem, że jestem w życiowej formie, świetnie jeżdżę w lidze i moje maszyny są fantastyczne. Chcę to zrobić i zostać mistrzem świata – mówił przed zawodami Penhall.
Mimo tych atutów czekało go arcytrudne zadanie bowiem na prezentacji ustawiła się bardzo silna stawka m.in. czwórka mocnych Duńczyków, na czele których stał trzykrotny mistrz świata Ole Olsen. To właśnie Duńczyk wygrał poprzedni finał na Wembley w 1978 roku. W sumie na Wembley triumfował dwa razy i był to jego ulubiony tor. Po triumfie w 1978 roku poważnie myślał o zakończeniu kariery, ale wysokie kontrakty klubowe i lukratywne – jak na żużlowca – umowy reklamowe skusiły Olsena do kontynuowania jazdy. Finał na Wembley był kolejnym bodźcem do trzymania wysokiej formy. – Wiedziałem, że nie jestem już tak dobry jak w latach 70., ale czułem, że na Wembley mogę pokonać każdego i po raz czwarty mogę zostać mistrzem świata – mówi Olsen.
Do starcia tej dwójki doszło w 7. wyścigu dnia. To był piękny finał i elektryzujący bieg. Finał na Wembley w 1981 roku kończył starą epokę w żużlu, a zarazem wchodził w nową erę, gdzie królowała kolorowa telewizja i balans na motocyklu. Liczył się sportowy show, w którym najlepiej sprzedawał się filmowy uśmiech Bruce’a Penhalla z luzem na twarzy i walkmanem Sony na uszach, a nie groźne oblicze Ole Olsena i jego twardy styl jazdy. Pojedynek w 7. wyścigu był ilustracją i symbolem zachodzących zmian. Był pojedynkiem dwóch ścierających się ze sobą epok. Przeszłości z przyszłością.
5 września 1981 roku Bruce Penhall na Wembley został w końcu mistrzem świata i spełnił nie tylko swoje marzenia, ale i tysięcy jego fanów. Na trybunach stadionu Wembley zasiadła także 40 osoba grupa jego przyjaciół i członków najbliżej rodziny. Droga do tytułu wiodła m.in. przez twardy pojedynek z ustępującym pola – Ole Olsenem, który niejako „na pożegnanie” wyszarpał brązowy medal.
Start wygrał stary mistrz Olsen i zamknął Penhalla w 1 łuku. Ale upływającego czasu i żywiołu młodości nic i nikt nie zatrzyma. Nawet taki stary, twardy wilk jak Ole Olsen. Dlatego 7. bieg na Wembley musiał zakończyć się się tylko w jeden sposób – zwycięstwem przyszłości.
Wyścig ten po raz pierwszy obejrzałem w 1996 roku, gdy zdobyłem kasetę z nagraniem z Wembley. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia, a teraz Wy popatrzcie. Zapraszam.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!