Dwadzieścia cztery lata temu o tej porze za naszymi oknami dookoła leżała gruba warstwa śniegu, a na dodatek skuta głębokim mrozem. Było przenikliwe zimno, od blasku śnieżnej bieli bolały oczy, a drogi tonęły w zaspach. Na drugiej stronie kuli ziemskiej w strugach promieni słonecznych rozgrywał się gorący żużlowy cyklon z udziałem najlepszych żużlowców świata – pisze koneser żużla i ekspert portalu speedwaynews.pl, Grzegorz Drozd, w kolejnym odcinku cyklu „To był bieg”.
Wizjoner, biznesmen, promotor, spiker, komentator telewizyjny, czyli żużlojeb i facet od zadań niemożliwych – David Tapp, w 1994 roku wymyślił sobie, że zorganizuje własne Grand Prix. – Nikt w to nie wierzył łącznie z Ivanem Maugerem – mówi Tapp. – Pierwsze zawody miały odbyć się w Bunbury. W południe zrobiliśmy paradę na ulicach miasta. Były piękne dziewczyny z efektownymi flagami, kolorowa feta i inne cuda wianki. Do tego gwiazdy żużla i… nikt nie przyszedł. Ermolenko mnie pocieszał: nie martw się, to pierwsze koty za płoty. Widocznie ma wyczucie do show biznesu, bo później było już tylko lepiej; żużlowe piekło rozpętało się na całego – mówi Tapp, promotor Masters Series. Pierwsza edycja wystartowała zimą 1994/95.
Hasło przewodnie imprezy było wymowne: show za milion dolarów. Bo tyle kosztowała organizacja. Na same telefony Tapp zimą wydał 12 tysięcy dolarów australijskich, ale wszystko zwróciło się z nawiązką i za rok promotor poszedł za ciosem. Podczas drugiej edycji Masters Series 1995/96 Australię nawiedziły ulewne deszcze, co przysporzyło wielu problemów organizatorom. W efekcie cyrk musiał objechać trzy stany w ciągu zaledwie pięciu dni! Ogromna ciężarówka z całym zapleczem pokonała łącznie w 2 miesiące 20 tysięcy kilometrów, a na niej kilkadziesiąt motocykli, kaski, kevlary i skrzynki z częściami. – Wszystko było zapięte na ostatni guzik i nam zawodnikom pozostało tylko dobrze się bawić. Na torze i poza nim – mówił broniący tytułu mistrzowskiego Tony Rickardsson.
Szwed do Australii oprócz swojej narzeczonej Anny przywiózł swojego ojca Stiga, który od początku kariery Tony'ego bardzo wiele mu pomagał. Obecność Rickardssona seniora świadczyła o tym, jak jego syn poważnie podchodził do cyklu Masters Series. – Gdy przyjechał rok temu, nie wiedziałem, jak on to przeżyje. Wyglądał źle i na konferencji prasowej ledwie trzymał się na nogach – mówił Tapp o Rickardssonie, który w ciągu kilkunastu godzin dwudziestostopniowy mróz zamienił na czterdziestostopniowy upał. – Myślałem, że to będą bardziej wakacje niż poważna robota. Ale szybko okazało się, że chłopaki wzięli sprawy na serio. Nie byłem im dłużny – oświadczył Rickardsson, który wygrał pierwszą edycję po pasjonującym finiszu na słynnym Ekka w Brisbane.
W Brisbane najczęściej odbywały się dwie rundy, w tym zawsze ta finałowa. Obok Showground w Sydney popularnie nazywana Ekka była najsłynniejszym australijskim obiektem żużlowym XX wieku. Żużlowe maszyny zamilkły na niej w 2000 roku. Toru nie sposób było sklasyfikować w jakiejkolwiek kategorii. Bardzo wąski, praktycznie bez prostych i o długich łukach wychodził poza wszelkie kanony. Niezwykle dziwna trajektoria jednocześnie pozwalała na jazdę w kontakcie i możliwość ataków na pełnej manetce gazu, co powodowało, że wyścigi na Brisbane Ekka były bardzo emocjonujące. Zawodnicy z umiejętnościami potrafili wykorzystać możliwości tego toru. Stadion został wybudowany w XIX wieku, a jego znak rozpoznawczy to oddzielne trybuny, wybudowane w różnych odstępach czasu, a każda z nich jest architektonicznie inna.
Wyścig, który przypominamy, odbył się 16 stycznia 1996 roku właśnie na legendarnym Exhibition Grounds w Brisbane. Dokładniej był to finał kolejnej z rund. – To był najlepszy wyścig, w jakim brałem udział w swojej karierze – dzielił się wrażeniami na gorąco Tony Rickardsson. – Ani na moment nie mogłem być pewny swego. Raz po raz, to z jednej, to z drugiej strony, na przemian atakowali mnie Ermolenko z Adamsem. Tego było już za dużo, więc koniec końców przestałem zważać, kto z której strony mi zagraża, lecz gnałem przed siebie – relacjonował Tony.
Szwed w cyklu ostatecznie nie obronił tytułu Mastera i musiał zadowolić się trzecim miejscem. Po raz pierwszy triumfował Kangur – Craig Boyce, który do mistrzostw przygotowywał się od sześciu miesięcy! – To najszczęśliwszy dzień w mojej karierze. Nawet bardziej od tego, w którym w Vojens zdobyłem brązowy medal mistrzostw świata. Jestem w wielkiej formie, a na brytyjskich torach zanotowałem najlepszy sezon – mówił uradowany Boyce, którego jednak nie oglądaliśmy w tym okresie na polskich torach. Widocznie zawiodły notesy polskich menadżerów i prezesów.
W sumie odbyło się sześć edycji Masters Series. W pierwszych latach rozegrano po trzynaście rund, a później długość imprezy skrócono do dziesięciu. Cykl odbywał się na przeróżnych torach, dlatego zwycięzca Masters Series musiał być żużlowcem uniwersalnym. Właśnie ta odmienność obiektów w Australii jest tym, co najlepiej charakteryzuje tamtejszy speedway. Bardzo wąskie, ale i bardzo szerokie. Krótkie, ale i bardzo długie. Przyczepne, ale i wręcz betonowe. Taki jest właśnie australijski żużel, a więc zapnijcie pasy i szykujcie się na szaloną przejażdżkę z Rickardssonem na Exhibition Grounds. Komentuje David Tapp!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!