W 2003 roku życie Grega Hancocka przewróciło się do góry nogami. Nowym szlakiem okazała się Szwecja, w której rozpoczął nowy rozdział w sportowej karierze. Rozdział, w którym dokonał rzeczy wprost niemożliwych, których nikt przed nim nie dokonał.
Przez dwanaście lat startów na Wyspach Brytyjskich miałem dobre życie, ale wszystko nagle się zmieniło. W 2002 roku nie dostałem angażu w żadnym klubie i musiałem ułożyć sobie życie zawodowe zupełnie od nowa. Nie chciałem tych zmian, ale byłem do nich zmuszony – mówi Greg Hancock. – Stanąłem przed wielkim wyzwaniem i byłem naprawdę spanikowany. Nie wiedziałem, co mam robić. Nie wiedziałem jaki wykonać pierwszy ruch i od czego zacząć. W przypływie emocji zadzwoniłem do swojego szwedzkiego znajomego, Larsa Larssona. Powiedziałem mu krótko i szczerze: stary ratuj, nie wiem co robić – wspomina Amerykanin.
Lars, były zawodnik motocrossu i uczestnik sześciodniówek, był bardzo znaną osobą w świecie motosportu i znał wiele osób o ogromnej wiedzy o motocyklach. Hancock potrzebował właśnie takich ludzi, którzy byli w stanie pomóc mu w ogarnięciu zaplecza sprzętowego. Lars skierował Grega do Billa Nilssona i jego syna, Jeffa. Bill to pierwszy mistrz świata w motocrossie w klasie 500cc z 1957 roku, a Jeff dwa razy wygrał mistrzostwa świata w enduro oraz przez długie lata rywalizował na torach motocrossowych. Z kolei Nilssonowie zaangażowali do zespołu Hancocka, Richarda Larssona, zawodnika enduro i kolejnego motocrossowca, Larsa Bergkvista.
– Dzięki Larsowi poznałem tych wszystkich niesamowitych facetów i postanowiłem zbudować bazę w Szwecji. To była prawdziwa mieszanka wybuchowa, jeśli chodzi o pomysły i kreatywność w zakresie przygotowania sprzętu. Ci ludzie pokazali mi nowy świat motosportu. To było niezwykle ekscytujące. Dali mi nowe żużlowe życie. Byłem po trzydziestce, miałem tytuł mistrza świata, a miałem wrażenie, jakbym był na początku żużlowej drogi i dopiero uczył się speedway’a. Jeśli myślisz, że już wszystko wiesz, to lepiej rzuć ten biznes, bo szybko przepadniesz – podkreśla Greg.
– Nawiązaliśmy współpracę z niemieckim tunerem, Otto Weissem. Łącznikami we wszelkich sprawach z Niemcem byli Bill i Jeff. Weiss ponadto pomógł mi w ułożeniu lepszych stosunków w polskim klubie we Wrocławiu i wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku. Miałem wtedy dwie bazy. Jedną w Szwecji, a drugą w Niemczech, niedaleko Hamburga. Wszystko działało jak w zegarku. W tamtym czasie dokonałem wielu testów, jak nigdy dotąd i wszystko było perfekcyjnie zorganizowane. Ja tylko wskakiwałem na motocykl i miałem jechać. Lars nie tylko zorganizował grupę ludzi wokół mnie, ale także dzięki jego staraniom nawiązaliśmy współpracę z firmami: System Edstrom, Red Line Oil Motion Pro, czy TAG Metals. Mogliśmy próbować nowych technicznych rozwiązań, a także była to pomoc materialna – przyznaje.
W 2004 do obozu Hancocka dołączył były wrocławski żużlowiec, Rafał Haj. Jak czas pokazał był to kolejny punkt zwrotny w karierze Herbiego. – Greg do zespołu wdrożył mnie w bardzo prosty sposób. Przyszedłem do parkingu maszyn, a Hancock stanął przede mną, wręczył mi kluczyki do busa i powiedział, że on nic więcej nie będzie mi tłumaczył, ani o nic prosił, a robota ma być zrobiona. Powiedział, że oddaje w moje ręce busa z całym sprzętem i widzimy się na kolejnych zawodach. Mam się stawić w nowym miejscu i na czas, a zaplecze sprzętowe ma być w takim stanie, w jakim mi go daje – opowiada Rafał Haj. – To jest najlepszy sposób by wypróbować mechanika. Jeśli ma wiedzę, zaangażowanie i naprawdę chce znaleźć się w żużlu, to da sobie radę. Na nic moja pomoc, doglądanie i martwienie się o szczegóły. Tak to nie może działać – tłumaczy Hancock.
Nowy szwedzki szlak powiódł go na same szczyty. Po wielu latach ciężkiej pracy znów został mistrzem. Wrześniowego wieczora w 2011 roku we włoskim Terenzano po raz drugi mógł cieszyć się z tytułu mistrza świata. Sukces powtórzył jeszcze dwukrotnie. W 2014 i w 2016 roku!
Dzisiaj w trzeciej i ostatniej części historii o karierze Grega Hancocka w ramach serii „to był bieg”, przypominamy jego ostatni wielki moment w sportowym życiorysie tj. zwycięstwo w Grand Prix Szwecji w Malilli z sierpnia 2016 roku. Hancock walczył wtedy o swój czwarty tytuł mistrza świata. W biegu finałowym Greg Hancock za rywali miał polskie objawienie na arenie międzynarodowej, Piotra Pawlickiego, byłego championa Chrisa Holdera i rewelację sezonu, Jasona Doyle’a.
Ten wyścig jest wizytówką stylu jazdy czterokrotnego mistrza świata. Ilustruje skalę i wachlarz umiejętności technicznych i taktycznych Hancocka. Od początku wyścigu potrafił znaleźć się w odpowiednim miejscu na torze. Jednocześnie atakował i bronił się przed naporem rywali. Szybko i pewnie odczytał sytuację na torze oraz umiejętnie dobierał ścieżki przez pełne cztery okrążenia. Najpierw umiejętnie środkiem toru idealnie ciasno za kołem „poszedł” za Jasona Doyle’a i zmusił Australijczyka do błędu. Gdy Doyle „otworzył bramę” po małej, aby zablokować Hancocka, ten momentalnie przeszedł za koło Kangura i na wyjściu z drugiego łuku trzeciego okrążenia był już przed rywalem.
Ten wyścig jest symboliczny i magiczny. Jest to ostatni finał Grand Prix, który wygrał w swojej karierze Greg Hancock. Ostatni sezon w którym został mistrzem świata oraz ostatni rok, w którym zdobył medal indywidualnych mistrzostw świata. Dokonał tego na szwedzkiej ziemi, która okazała się szalenie ważna w całym jego życiu. Nie tylko sportowym, ale i prywatnym. To Szwecja, gdy był po trzydziestce i na zakręcie, dała mu nowe życie. Nowy team i nową miłość. Nic więc dziwnego, że na gorąco na podium Hancock wzruszony powiedział do publiczności: dziękuję Szwecjo. – Greg Hancock to najlepszy żużlowiec z jakim miałem okazję i przyjemność współpracować w mojej karierze tunera. Był najlepszy pod względem wyczucia motocykla i dobraniu odpowiednich parametrów motocykla do panujących warunków torowych. Hancock był w tym mistrzem. Poprzez idealne operowanie manetką gazu potrafił maksymalnie wykorzystać zalety silnika. Dlatego był tak dobry i tak długowieczny – wyjaśnia topowy tuner Ryszard Kowalski, który współpracował również z Hancockiem.
W ciągu ostatnich kilku lat skład teamu Hancocka nieco się zmienił. Odeszli Nilssonowie, a doszedł m.in. Bodzio Spólny, a także Stefan Andersson. Z byłym szwedzkim zawodnikiem o klasie międzynarodowej rozpoczął współpracę przy okazji startów w Piraternie Motala. Andersson został mentorem Grega podczas zawodów Grand Prix. Wspólnie ze Stefanem poprowadzili „piratów” z Motali do kilku tytułów mistrza Elitserien. Andersson w roli managera, a Hancock w roli zawodnika i mentora kolegów z zespołu. Z jego wiedzy czerpało wielu młodszych zawodników: Luke Becker, Chris Holder, Darcy Ward, bracia Pawliccy, Jonas Davidsson, Artiom Łaguta i inni. Greg przekazywał wiedzę, którą kiedyś dostał od Erika Gundersena, Bruce’a Penhalla, czy Pera Jonssona. Tych trzech zawodników cenił najbardziej. – Życie żużlowca jest krótkie. To nie jest całe twoje życie. Dopóki jeździłem na żużlu chciałem w nim odnosić sukcesy, a zakończyć wtedy, kiedy ja zadecyduje, a nie kiedy zmuszą mnie do tego przeciwnicy – zaznaczał Amerykanin. To mu się udało.
My dziś mówimy: dziękujemy Greg. Dziękujemy za te wszystkie chwile. Dziękujemy za piękną żużlową historię. Za piękny speedway. Za przykład jak nie poddawać się przeciwnościom losu i jak dążyć do realizacji własnych marzeń. Dziękujemy za szczery uśmiech i świadectwo jakie dawałeś nam wszystkim, jakim warto być sportowcem, profesjonalistą, a przede wszystkim człowiekiem. Otwartym, życzliwym i serdecznym. Dziękujemy.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!