Z bardzo mieszanymi uczuciami swój pierwszy mecz po powrocie do ścigania kończył Marek Lutowicz. U 21-latka widać było dobrą prędkość, ale dwa razy notował defekt motocykla na ostatnim łuku, a w dodatku Power Duck Iveston PSŻ Poznań przegrał 43:47.
Pierwszy punkt uciekł młodzieżowcowi „Skorpionów” już w biegu juniorskim. 21-latek jechał drugi i do końca atakował prowadzącego Patryka Wojdyłę, ale defekt na kilkadziesiąt metrów przed metą zepchnęła go na koniec trzyosobowej stawki. Niemal identyczny scenariusz miał miejsce w gonitwie ósmej. Tam z kolei do skutku mogła dojść próba wyprzedzenia Kevina Wölberta, ale sprzęt ponownie odmówił posłuszeństwa na ostatnim łuku! Lutowicz był na tyle wściekły, że nawet nie dotoczył się do mety, tylko zjechał na murawę i niemalże cisnął motocyklem o ziemię. – Nic dziwnego, skoro zaliczyłem dwa defekty na punktowanej pozycji i to jeszcze z tego samego powodu. Troszkę musiałem upuścić nerwy – uśmiecha się, już znacznie spokojniejszy, Marek Lutowicz. Co zatem działo się z jego sprzętem? – Niestety, łańcuszek sprzęgłowy dwa razy mi pękł. Nie znalazłem przyczyny, dlaczego, chociaż większość meczu spędziłem na szukaniu. W motocyklu mogło być coś innego, co to powodowało, ale do żadnych sensownych wniosków nie doszedłem. Chyba po prostu zrywały się bez powodu – zdradza korespondentowi portalu speedwaynews.pl.
Ostatecznie 21-latek uzbierał 4 punkty i 2 bonusy. Co warte podkreślenia, dokonał tego w 5 startach. Tomasz Bajerski dwukrotnie desygnował „Lutę” w ramach rezerwy zwykłej za Władimira Borodulina. Najpierw stało się to w biegu ósmym, gdy Rosjanin dotknął taśmy, a następnie w gonitwie czternastej, już bardziej ze względu na solidną jazdę młodzieżowca. – Szkoda, że parę punktów potraciłem przez te głupie defekty. Tym bardziej, iż trener mówił mi, że miałem dobrą prędkość, ja sam też to czułem. Dlatego dostałem szansę w biegu nominowanym. Tam dobrze wyszedłem ze startu, ale Oskar Polis zdołał się na mnie założyć i było już po wszystkim – ocenia junior „Skorpionów”.
Pierwotny scenariusz zakładał, że Marek Lutowicz wróci dopiero na pierwszy mecz fazy play-off. Jego zawieszenie za nieregulaminowy gaźnik miało bowiem trwać do połowy sierpnia. Ostatecznie Główna Komisja Sportu Żużlowego skróciła je o mniej więcej trzy tygodnie. Zawodnik nie chce wiele mówić o tym, w jaki sposób przekonał włodarzy krajowego speedwaya do podjęcia takiej decyzji. Kara mimo wszystko okazała się bardzo dotkliwa, gdyż przypadła na szczególnie intensywny okres. – W okresie zawieszenia nie mogłem nigdzie jeździć, więc były to moje pierwsze zawody od półtora miesiąca. Szkoda tych DMPJ, w których nie awansowaliśmy właśnie z tego powodu. Miałbym teraz zdecydowanie więcej okazji do ścigania. Do tego przepadły mi eliminacje Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski. Jechałbym na torze w Poznaniu, a patrząc na stawkę tych zawodów, mógłbym celować w awans do finału. Z tymi chłopakami, którzy się tam dostali, w DMPJ jeździłem jak równy z równym, a z niektórymi nawet częściej wygrywałem. Niestety przepadła mi okazja na spory sukces – podsumowuje 21-latek.
Zawieszony żużlowiec ma zakaz nie tylko startu w oficjalnych zawodach, ale również trenowania z kolegami na torze. Czy zdaniem samego zainteresowanego jego forma ucierpiała na przymusowej półtoramiesięcznej przerwie w środku sezonu? – Nie. Tak prawdę mówiąc, czuję nawet, że trochę wzrosła. Może to dlatego, że pojawił się duży głód jazdy. Przed tym meczem zaliczyłem trzy treningi. W ich trakcie skupiałem się na momencie startowym, ale na dystansie też było widać progres – zauważa na koniec popularny „Luta”.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!