Zimowa przerwa pomiędzy sezonami uwielbia wszelkiego rodzaju dywagacje, sondy i rozprawy nad wyższością jednego arkuszu z nazwiskami, nad drugim tego typu zestawieniem. Bo czymże, na dwa miesiące przed startem rozgrywek, są kadry poszczególnych zespołów, jak nie owym zlepkiem nazwisk wypisanych na kartce? Przyjrzyjmy się zatem tym, którym przed zasianiem prognozowane są marne plony, pozbawiając ich szans na zaprezentowanie swojej wartości.
Jako że w ostatnim czasie wielokrotnie uniwersum speedwaya mieszało się z wielkim, piłkarskim światem, pozwolę sobie rozpocząć myśl od przytoczenia historii z „kopaną” w tle. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia Alan Hansen, szkocki gwiazdor Liverpoolu, w studiu telewizyjnym „Match of the Day” komentował porażkę odwiecznego rywala „The Reds” – Manchesteru United, który uległ Aston Villi 1:3. Szkot nie szczędził słów krytyki pod adresem swego rodaka, który zasiadał na ławce trenerskiej „Czerwonych Diabłów”. Sir Alex Ferguson, po sezonie 94/95, w którym United przegrali mistrzowski tytuł z ekipą Blackburn Rovers, pozbył się z klubu kilku doświadczonych zawodników, jednocześnie nie dokonując znaczących wzmocnień. Wspomniana porażka z „The Villains”, zdawałoby się, była idealną wróżbą na cały sezon, w którym United miało kompletnie się nie liczyć.
Po kilkunastominutowej analizie taktycznej obu ekip padły słynne już słowa, które na zawsze wryły się w pamięć każdego kibica drużyny z czerwonej części Manchesteru – „Z dzieciakami nic nie wygrasz”. Hansen kolejny raz atakował Fergusona, co wówczas miało wiele wspólnego z prawdą. W kadrze prowadzonej przez Szkota znajdowała się grupa gołowąsów, którzy, przedkładając to na żużlową terminologię, z powodzeniem mogliby zakładać plastron z numerem czternastym bądź piętnastym. Owymi dzieciakami byli tacy zawodnicy, jak Ryan Giggs, Paul Scholes, bracia Neville czy David Beckham i nawet najzagorzalsi kibice wypełniający Teatr Marzeń mocno drapali się po głowach dyskutując, czy aby ten zespół zasługuje na regularne występy na legendarnym Old Trafford.
Powróćmy jednak na czarnosportowe poletko. Drużyną, na którą zewsząd sypią się żałobne wizje jest rzecz jasna rybnicki ROW. Ekipa z Górnego Śląska nie brylowała zbytnio na transferowym rynku, zbierając raczej na swój talerz, mówiąc brzydko, resztki po wyżej postawionych gościach transferowej wieczerzy. Nie udało się ściągnąć nikogo, kto zajmował czołowe lokaty na kibicowskich listach życzeń. Zielono – czarnego kewlaru w sezonie 2020 nie przywdzieje ani Fredrik Lindgren, na którego powrót mocno liczyli fani „Rekinów” ani też Jason Doyle. Australijski czempion z 2017 roku ostatecznie wybrał ośrodek oddalony od stadionu przy ulicy Gliwickiej o 114 kilometrów, zasilając tym samym zespół pod batutą Marka Cieślaka, dołączając tym samym do wspomnianego wyżej Szweda, który trzeci, kolejny rok będzie startować na chwałę częstochowskiego Włókniarza.
Na listopadowym spotkaniu z kibicami, kiedy to Krzysztof Mrozek ogłaszał skład, który bić się będzie na ekstraligowych torach, trudno było wyczuć nutę zadowolenia wśród zebranych. Szczelnie wypełniona salka biblioteki miejskiej z minuty na minutę traciła entuzjazm wraz z podawanymi kolejno nazwiskami, gdzie próżno było szukać typowej „strzelby” z ekstraligowym bagażem nie tylko doświadczeń, ale również i wymiernych sukcesów. Znamiennym wydaje się fakt, iż za największy łup należy postrzegać pozostanie w zielono – czarnych szeregach Kacpra Woryny, na którego sidła zastawił niejeden przyszły rywal PGG ROW-u. Drugim sukcesem, obnażającym nieco mizerność poczynań na transferowej karuzeli jest nić porozumienia zawiązana z Gregiem Hancockiem. Wielki mistrz zza oceanu wprawdzie parafował umowę z górnośląskim ośrodkiem, jednak więcej wokół niej znaków zapytania, niż twardych i niezbitych faktów. Wciąż nie wiadomo, czy popularny „Herbie” w ogóle zjawi się na kontynencie, co z oczywistych względów powiązane jest z walką jego małżonki z nowotworem.
Kacper Woryna ponownie będzie krajowym liderem PGG ROW-u RybnikReszta zespołu również nie napawa zbytnim optymizmem wszystkich sympatyków „Rekinów”, choć można doszukać się kilku pozytywów. Jednym z nich jest postać Andrzeja Lebiediewa, który wraca na owal przy ulicy Gliwickiej po rocznej przerwie. Łotysz jest jednym z tych zawodników, których najgłośniej domagali się kibice „zielono – czarnych” i trudno się im dziwić. Były zawodnik wrocławskiej Sparty tylko nieco pół sezonu ścigał się na chwałę ROW-u a i tak zdążył wyrobić sobie dobre zdanie u wymagającej, górnośląskiej publiczności. Za Lebiediewem przemawia przede wszystkim świetna znajomość rybnickiego toru jak i jego postawa już po minięciu mety. W sezonie 2018, kiedy to „Rekiny” do końca biły się z lubelskim Motorem o upragniony awans, Łotysz był, obok Kacpra Woryny, najlepiej punktującym zawodnikiem oraz osobą, która w parku maszyn spajała ze sobą poszczególne elementy zielono – czarnej układanki. Wszak to przy jego boku z formą wystrzelił Mateusz Szczepaniak, przez co były zawodnik klubu z Ostrowa Wielkopolskiego odżył mentalnie, czego efekty wielokrotnie widać było już podczas zeszłorocznych wojaży.
Drugim banitą powracającym na rybnickie łono jest Václav Milík. Czech, podobnie jak Lebiediew, zamienił zatem wrocławski kewlar na ten z herbem ROW-u na piersi i jak sam przyznaje, najchętniej torowy duet utworzyłby właśnie z Łotyszem. Jednak, by do tego doszło, Milík musi prezentować formę, która uprawni go do wyjazdu pod taśmę. A z tym w ostatnich latach bywało różnie. Czech wielokrotnie zwracał uwagę na fakt, iż w klubie ze stolicy Dolnego Śląska występował z olbrzymim balastem w postaci czyhającego na najmniejsze jego potknięcie zawodnikiem rezerwowym. Z pewną dozą prawdopodobieństwa graniczącą z pewnością można stwierdzić, iż w nadchodzących rozgrywkach Milík również gdzieś z tyłu głowy będzie miał myśl, iż jeden fałszywy ruch, i resztę zawodów podziwiać będzie już z perspektywy widza.
Jako że ilość poddanych Jej Królewskiej Mości musi się w Rybniku zgadzać, toteż po odejściu Dana Bewleya szybko sprowadzono w miejsce rudowłosego nastolatka Roberta Lamberta. Nie jest tajemnicą, iż były już zawodnik lubelskiego Motoru z racji swego wieku i doświadczenia przymierzany jest właśnie do roli dżokera, który w trakcie spotkań będzie łatał ewentualne wyrwy. Brytyjczyk nabył już odpowiednich kompetencji w tego typu „majsterkowaniu”, wszak w ekipie prowadzonej przez duet Kuciapa – Ziółkowski czynił to z większym bądź mniejszym skutkiem, co tylko może działać na jego korzyść. Zawodnik, który z całkiem zadowalającym efektem ścigał się w stawce GP wydaje się być osobą, której na przestrzeni całego sezonu „Rekiny” będą potrzebować. Niezwykle pracowity junior, jeśli tylko odpowiednio upora się z problemami, o których bywało swego czasu głośno, może być jedną z jaśniejszych kart w rybnickiej talii.
W lidze kibice PGG ROW-u Lamberta oglądali dotąd tylko w 2018 roku, w barwach Speed Car Motoru LublinPozostała jeszcze do omówienia „stara gwardia”, choć ze względu na małą jej liczebność, wypadałoby powiedzieć raczej „gwardyjka”. Bez cienia wątpliwości można stwierdzić, iż postacią, na którą najmocniej będą w przyszłych rozgrywkach dmuchać i chuchać rybniccy działacze, będzie Kacper Woryna. Wnuk legendarnego Antoniego ponownie nie skusił się na żadną z intratnych ofert przysyłanych pod jego adresem i spędzi kolejny, dziewiąty już sezon w macierzystych barwach. Sam Woryna zdaje się dojrzał już do roli pełnoprawnego kapitana zespołu. Z powodzeniem rozsiadł się na fotelu lidera patrzącego na spotkanie z numerem trzynastym na plecach, a materiały klubowej telewizji niejednokrotnie ukazywały momenty, w których niespełna 24-latek zagrzewał do walki pozostałych i udzielał cennych rad starszym zawodnikom. Tylko legendarna złośliwość rzeczy martwych odebrała rybniczaninowi brązowy krążek w europejskim czempionacie, który finalnie zakończył tuż za podium, co wręczyło mu przepustkę do tegorocznej walki o prym na Starym Kontynencie. Dodając do tego ugruntowaną pozycję na szwedzkiej ziemi oraz regularne powołania do kadry narodowej objawia się obraz seniora, który z herbem macierzystego klubu na piersi zdobywać będzie nieco więcej, niż tylko punkty.
Sporo znaków zapytania, jakby mało ich było przy innych nazwiskach zielono – czarnej ekipy, stawia się obok postaci Mateusza Szczepaniaka. Dla popularnego „Szczepana” będzie to trzeci sezon spędzony na Górnym Śląsku i nie ulega wątpliwości, że najtrudniejszy. Doświadczony już zawodnik długo kazał czekać na przebłyski formy z 2017 roku, kiedy w pojedynkę praktycznie reanimował krakowską Wandę. Ubiegłe rozgrywki dały nadzieję, iż Szczepaniak wcale nie wypisał się jeszcze z wielkiego speedwaya i w ekipie beniaminka może być odpowiednikiem Pawła Miesiąca, czyli zagadki i rewelacji w jednym. Kluczowym wydaje się być zarówno dyspozycja Mateusza, jak i jego ojca – Andrzeja, który odpowiada za całe zaplecze sprzętowe syna. Jeśli zatem Szczepaniak senior podstawi latorośli odpowiedniej jakości instrumenty, może wyjść z tego całkiem znośna melodia, z wielce satysfakcjonującym outro.
Gdzieś na uboczu wszystkich taktycznych układanek pozostaje Troy Batchelor. Australijczyk, który chyba na wyrost ochrzczony został już ikoną nierozerwalnie kojarzoną z rybnickim ośrodkiem wprawdzie był drugą strzelbą w ekipie Piotra Żyto, jednak to, czym udało się podbić Nice 1. Ligę Żużlową, niekoniecznie gwarantuje sukces piętro wyżej. Zważywszy na nieco apatyczny, chimeryczny styl jazdy „Kangura”, bazujący na niezłym momencie startowym i kurczliwym do przesady trzymaniem się krawężnika, trudno wieszczyć zawodnikowi z Antypodów nie tyle sukces, co miejsce w podstawowym składzie dwunastokrotnych, Drużynowych Mistrzów Polski. Jeśli do Rybnika regularnie przyjeżdżać będzie wspomniany już Hancock, to dla Batchelora najnormalniej w świecie zabraknie miejsca i ponownie będzie ścigać się na ekstraligowym zapleczu w ramach wypożyczenia.
Wszystko to za sprawą jegomościa, na którego mniej więcej rok temu o podobnym czasie niewielu stawiało. Siergiej Łogaczow nie tyle, co wszedł w rybnickie szeregi wraz z bramą wjazdową na stadion, co skrzętnie i skutecznie wyprzedził ją w iście nadludzkim wyczynie. W takim samym, jakim ogrywał rywali na torze. Dawno przy Gliwickiej 72 nie było zawodnika, który w tak krótkim czasie rozkochałby w sobie wymagającą, rybnicką publiczność. Rosjanin rzeczywiście może być objawieniem całej PGE Ekstraligi, wytrwałości, zadziorności i torowej inteligencji nie sposób mu odmówić a i kontuzje, których się nabawia, są jedynie bolesnym preludium do bardziej brawurowych akcji, które wydźwignęły podopiecznego Grigorija Łaguty do miana jednego z ojców sukcesu, jakim niewątpliwie był ubiegłoroczny awans.
Siergiej Łogaczow w 2019 zaliczył największy progres ze wszystkich zawodników PGG ROW-uOddzielnym, najkrótszym i chyba najsmutniejszym do analizy elementem rybnickiego ROW-u jest niewątpliwe jej młodzież. Już dawno minęły czasy, gdy rekini juniorzy górowali nad rówieśnikami a kibice „zielono – czarnych” z nostalgią wspominają czasy, kiedy to po parku maszyn, wcale nie tak dawno, przechadzały się gołowąsy, z których dumny był cały Rybnik, jak chociażby Rafał Szombierski, Roman Chromik, Mariusz Węgrzyk, czy nieodżałowany Łukasz Romanek. Para Tudzież – Giera nie gwarantuje niczego więcej, poza jednym, przyznanym niejako z urzędu „oczkiem” w drugiej gonitwie dnia. Zdaje się, że wszystko, co będzie ponad to, rybnicki sztab szkoleniowy przyjmie z wielką radością. Wiele czynników składa się na ten stan rzeczy, który niewątpliwe zasługuje na oddzielny materiał.
Swoistą klamrą rybnickiej kadry jest osoba nią zarządzająca, całkowita „świeżynka” w trenerskim uniwersum – Piotr Świderski. To kolejny z niezbyt oczywistych pomysłów sternika górnośląskiej ekipy, Krzysztofa Mrozka. I trzeba przyznać, iż tym zagraniem charyzmatyczny działacz mocno wybił się ponad schemat, rozciągając nad swym klubem lekką mgłę niepewności i konsternacji. Niepewności, która powinna przysporzyć rywalom większych, bądź mniejszych kłopotów. Przyznać trzeba jednak otwarcie, iż wybór szkoleniowca w osobie Świderskiego to zagranie iście pokerowe, które albo przyniesie sukces, albo będzie przyczółkiem do kompletnej kapitulacji, czegoś po środku z pewnością nie uświadczymy. Przed wychowankiem wrocławskiej Sparty zadanie szalenie trudne, jednakowoż Świderskiemu należy oddać, iż obierając posadę szkoleniowca „zielono – czarnych” nie poszedł na łatwiznę. Pierwsze, trenerskie szlify zbierać będzie wszak pod parą niezwykle czujnych oczu przysłoniętych przeciwsłonecznymi okularami, którym nie umknie absolutnie nic. Grono zawodników, jakim do niedawna telewizyjny ekspert będzie dysponować również nie ułatwi pracy, odpowiednia selekcja i rozdysponowanie numerów startowych może okazać się kluczem do drzwi z napisem „utrzymanie” jak i guzikiem przyzywającym windę, która natychmiast przeniesie „Rekiny” do pierwszoligowego akwenu.
Przedsezonowe dywagacje to przejażdżka kolejką górską, która z powodzeniem uchodziłaby za atrakcję na wieczorze andrzejkowym, wszak równie dobrze można w tym momencie ustalić ligową tabelę na podstawie wosku lanego przez dziurkę od klucza. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, iż łatwiej wskazać latarnię, która na koniec sezonu zaświeci na czerwono, niż ekipy, które w sierpniu myślami będą już w fazie play – off. Siła rażenia, przyjmując ultraoptymistyczny wariant z Hancockiem na pokładzie, jest na tle rywali wyraźnie słabsza i ciężko przewidzieć, by któryś ze starych, ekstraligowych wyjadaczy powtórzył „wyczyn” toruńskiego Apatora z poprzednich rozgrywek.
By jednak nie wprawiać wszystkich sympatyków rybnickich Rekinów w grobowy nastrój przed rozpoczęciem chociażby próby toru, wleję w ich serca nieco nadziei z domieszką wyspiarskiej historii zawartej we wstępie. „Dzieciakami”, którym z góry wieszczy się rychły upadek i spadek śmiało można ochrzcić podopiecznych Piotra Świderskiego. Wszak sam trener to również wciąż osoba młoda, która, gdyby nie splot niefortunnych zdarzeń i kłopotów zdrowotnych, z powodzeniem ścigałaby się na polskich i nie tylko owalach. Zatem, prezesie Mrozek, na wszelkie słowa deprecjonujące pański zespół proszę się nie obrażać, a wręcz cieszyć. Złowieszcze „z tymi dzieciakami nic nie wygrasz” Hansena nie tylko się nie sprawdziło, ale również zmotywowało zawodników Manchesteru United do zdobycia podwójnej korony. W następnych latach tym stwierdzeniem szkoleniowiec Czerwonych Diabłów często doładowywał swych podopiecznych, dzięki czemu United stał się najbardziej utytułowaną drużyną biegającą po angielskich boiskach, a sam sir Alex Ferguson został uznany za jednego z najwybitniejszych menadżerów w dziejach futbolu. Mało tego, niespełniona przepowiednia stała się świetnym hasłem marketingowym, a koszulki z ową sentencją z miejsca stały się bestsellerem w klubowym sklepiku United. Więc, mając na uwadze dobro rybnickiego speedwaya, nie pozostaje mi nic innego, jak pójść w ślady szkockiego eksperta i zawtórować – Panie Mrozek, z tymi dzieciakami nic Pan nie wygrasz.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!