Podczas ostatniej rundy Speedway Grand Prix w Gorzowie byliśmy świadkami bardzo niekulturalnego zachowania z udziałem Macieja Janowskiego i jego teamu. Zachowanie to wywołało wielką burzę w mediach. Po jednej stronie ci, którzy uważają, że Maciek ostro przegiął, po drugiej obrońcy Maćka, którzy uważają, że Duńczykowi się należało.
Adwokaci Janowskiego zapominają jednak o bardzo ważnej, istotnej rzeczy: to są oficjalne zawody żużlowe. Zawody, nad którymi czuwa sędzia. Jeżeli zachowanie Nickiego było nieodpowiednie, to sędzia jest od tego, żeby go odpowiednio ukarać, a nie zawodnik wraz ze swoim teamem. Sędzia wymiera sprawiedliwość, a nie grupka osób, której wydaje się, że wszystko jej wolno. W sobotę byliśmy obserwatorami zwyczajnego chuligaństwa w parku maszyn. Takie zwyczaje panują wśród kiboli i osób w knajpie, którzy po kilku piwach nie mogą się ze sobą dogadać. My niestety musieliśmy oglądać te smutne obrazki z parku maszyn na najważniejszej żużlowej imprezie świata.. Wszystko zaczęło się jeszcze na torze, kiedy po ostrym ataku (ale fair) Nickiego, Maciek Janowski pokazał mu środkowy palec. I gdyby tylko na palcu się skończyło, zapewne sprawa przeszłaby bokiem, nie przyciągając uwagi tak dużej liczby kibiców. Jednak przy wjeździe do parku maszyn, osoby z teamu Macieja Janowskiego pchnęły Nickiego Pedersena (co doskonale pokazują powtórki telewizyjne), wskutek czego wjechał on swoim motocyklem w motocykl Maćka. Zanim Nicki zdążył zrozumieć co się stało i dlaczego, ni stąd ni zowąd podbiegł do niego ojciec Macieja Janowskiego, najpierw go silnie popychając, a następnie rzucając się na niego z pięściami. Całe szczęście, że osoby znajdujące się w parku maszyn powstrzymały agresora, ponieważ nie wiadomo jakby się ta cała sytuacja skończyła. Nicki z wyraźnym zażenowaniem odszedł i nie dał się sprowokować. Maciej Janowski i cały jego team pokazali nam czemu do tej pory Maciek nie był i nie zanosi się, żeby w najbliższym czasie został Indywidualnym Mistrzem Świata. Pisał zresztą też o tym Marek Cieślak w swojej książce: „Pół wieku na czarno”. Prawdziwych mistrzów cechuje zawziętość, nieodpuszczanie, prawdziwe sk*******stwo, ale na torze, a nie poza nim. Nikt również nie pomyślał o konsekwencjach, jakie mogły spotkać Duńczyka. Przecież mógł on w parku maszyn upaść, złamać rękę, czy zwichnąć kostkę. Znalazło się dużo osób, które zaczęły bronić teamu Macieja Janowskiego. Nikt jednak nie pomyślał o tych konsekwencjach i całe szczęście, że to się tylko tak skończyło.
Wiele osób powtarza, że Pedersenowi się należało. Ale czy tylko on jeździ ostro? Przypominam, że ani nie spowodował upadku ”Magica”, ani również nie zamknął mu drogi. Maciek spokojnie obok niego przejechał i go pokonał. Z tym, że się musiał trochę napocić. I widocznie tak go to oburzyło, że trzykrotny Indywidualny Mistrz Świata na żużlu nie chce mu oddać punktów za darmo. W Gorzowie, podczas meczu ligowego w tym sezonie, Bartosz Zmarzlik spowodował upadek Nickiego Pedersena. Upadek bardzo groźny, który zakończył się złamaniem kości prawej dłoni. Wówczas żaden ekspert nie pastwił się nad Bartoszem Zmarzlikiem. Słyszeliśmy, że taki jest żużel i każdy chce wygrywać. Sam Nicki Pedersen po feralnym upadku podszedł do Bartka, kulturalnie wyjaśniając całą sytuację, na koniec podając mu rękę. Tak się właśnie zachowują prawdziwi mistrzowie! Nie było środkowych palców, wyzwisk, czy bójki. Podczas meczu w Tarnowie z Zieloną Górą w tym sezonie, w ostatnim wyścigu na pierwszym łuku, Nicki wszedł ostro pod łokieć Grzegorzowi Zengocie wypychając go pod samą bandę. W efekcie Falubaz przegrał ten bieg jak i cały mecz. Zengota również mógł mieć pretensje do ”Powera”, ale z klasą przyznał po meczu, że nie ma pretensji, ponieważ on na miejscu Nickiego zachowałby się dokładnie tak samo. Takiej klasy komuś w sobotę zabrakło. Nie tylko zawodnikowi i jego teamowi, ale również osobom, oceniającym tę sytuację i chwalącym chuligańskie zachowanie teamu Janowskiego.
Żużel się zmienia i to niestety na gorsze. Nastała era płaczków, panienek, którym nie można toru zajeżdżać, za to pokazują jakimi są kozakami w parku maszyn. Takich zawodników jak Nicki Pedersen, Bartosz Zmarzlik, Artiom Łaguta, czy Tai Woffinden jest niestety coraz mniej. Walczaków, którzy nie odpuszczają minimetru toru i nie płaczą na warunki torowe oraz zachowania rywali na torze. Któż z nas nie pamięta kapitalne pojedynki Tomasza Golloba z Tonym Rickardssonem, czy Jasona Crumpa z Nickim Pedersenem? Były to pojedynki elektryzujące widownię, które wspomina się po 15-20 latach. Często ostre i na granicy faulu. Tak się kiedyś jeździło na żużlu, a kibice to kochali. Często narzekamy, że obecnym zawodnikom brakuje ”jaj” na torze, nie ma walki itp., ale kiedy już coś się na tym torze dzieje, to popieramy takie żałosne załatwianie spraw już po biegu. Nickiemu można wiele zarzucić. Często powodował upadki rywali i słusznie wówczas był za to wykluczany, ale w tym konkretnym przypadku nie było żadnej winy Duńczyka. Sport żużlowy wiele straci, kiedy Nicki skończy karierę. Można sobie przypomnieć chociażby zeszły rok, kiedy Nicki miał kontuzję i od maja nie widywaliśmy go na torze. Pojawiło się wówczas wiele głosów, że brakuje tej dyscyplinie takiego zawodnika, że Nicki jest żużlowi potrzebny. Bo niestety, ale takich zawodników w żużlu jest coraz mniej.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!